W błocie, wodzie i na czas przekraczali własne granice
Herosi - mokrzy, brudni i potwornie zmęczeni zmagali się z przeszkodami ustawionymi wokół Jesionowej Góry w podsuwalskim Szelmencie.
Najpierw musieli zdobyć Jesionową Górę. To ponad 200- metrowy, porośnięty wysoką trawą, kwiatami i chwastami szlak. A później było już tylko gorzej. Uczestnicy Hero Run, czyli ekstremalnego biegu w Szelmencie czołgali się pod zasiekami z drutu kolczastego, byli polewani wodą, skakali w workach, wspinali się na ścianki, przeciskali się przez drogowe przepusty, przeskakiwali płonące ognisko i taplali w błocie. Dzięki temu na mecie, radość, jak żartowali organizatorzy imprezy, smakowała znakomicie.
- Trasa ciekawa i niezwykle urokliwa - oceniał Arkadiusz Ostaszewski z Józefowa koło Raczek, który od lat bierze udział w różnych maratonach i jeśli ich nie wygrywa, to plasuje się wśród najlepszych. - To było nowe, bardzo fajne doświadczenie. Za rok, jeśli będzie kolejna edycja na pewno będę w niej uczestniczył.
Ale poza maratończykami, którym trasa „nie była taka straszna” w zawodach brali udział też tacy, którzy swoje granice pokonywali pierwszy raz. Do tego grona należał Paweł Żuk, prezes ośrodka w Szelmencie. Tuż przed sportowymi zmaganiami, na portalu społecznościowym napisał, że jeśli w poniedziałek nie przyjdzie do pracy, to znaczy, że można zacząć rywalizować o jego stołek. Ale alarm był przedwczesny. Prezes dotarł i na metę biegu, i do biura.
- Łatwo nie było - śmieje się rozmówca. - Zwłaszcza, gdy na końcu trasy, drugi raz trzeba było wbiec na Jesionową Górę. Przyznam szczerze, że nabrałem do niej szacunku.
Mówi, że lubi aktywny tryb życia, ale na co dzień nie pokonuje aż tak długich dystansów. I tak trudnych, bo naszpikowanych przeszkodami. Jednak - jak słusznie zauważa - trudno, by jako gospodarz imprezy nie wziął w niej udziału.
- Chciałem sprawdzić możliwości nie tylko swoje, ale przede wszystkim obiektu, którym zarządzam - dodaje prezes Żuk. - Teraz na ośrodek patrzę z zupełnie innej perspektywy.
Marzyli, by Zanurzyć się w błocie
Niedawno do podsuwalskiego Szelmentu zjechało się około pół tysiąca osób, by wziąć udział w biegu ekstremalnym z przeszkodami. Różnił ich wiek ( w imprezie brały udział też dzieci od czwartego roku życia), a łączyła - chęć rywalizacji i pasja do biegania. Przyjechała więc mocna i rozkrzyczana ekipa z Czarnej Białostockiej, Białegostoku, pobliskich Suwałk oraz znacznie mniej liczebna, ale równie bojowo nastawiona grupa biegaczy z Gołdapi, czy Giżycka.
- Bardzo fajny pomysł na spędzenie weekendu - mówił przedstawiciel tego ostatniego miasta Marcin Olszewski. - A do tego pożyteczne przedsięwzięcie, bo promujemy bardzo fajną i nie kosztowną dyscyplinę sportu.
Maratończyk przekonuje, że biegać można wszędzie i o każdej porze roku. Aby zacząć wystarczy tylko mieć wygodne buty.
Dlaczego zawody odbyły się akurat w Szelmencie? Organizatorzy imprezy mówią, że lokalizacja została wybrana pod kątem trudności, a ta do najłatwiejszych nie należy. Jesionowa Góra, z której przed wojną startowały szybowce, a teraz są tam wyciągi narciarskie, jezioro Szelment Wielki i podmokłe tereny wokół akwenu zwiastowały bardzo dobrą zabawę. A o to w tym przedsięwzięciu chodziło.
- Chcieliśmy też pokazać Szelment z zupełnie innej strony - mówi Agnieszka Kuczyńska, dyrektor biura Fundacji Białystok Biega, organizatora biegu. - Do tej pory kojarzył się on przede wszystkim ze sportami zimowymi. Tymczasem także latem ma bardzo dużo możliwości i nie są one wykorzystywane.
Dzieci biegły na różnych dystansach. Najmłodsi mieli do pokonania 750 metrów, starsi - dwa razy dłuższą trasę, na której znajdowały się specjalnie usypane górki, małe ścianki i różnego rodzaju przeszkody, które należało przejść górą, albo dołem.
Natomiast dorośli uczestnicy Hero Run brali udział w dwóch rywalizacjach. Różniły się one długością trasy, ale też porą. Pierwszy bieg odbył się nocą. Herosi wystartowali po ciszy nocnej i mieli do pokonania 4-kilometrową trasę naszpikowaną przeszkodami od naturalnych: góra, błoto, grzęzawiska, po sztuczne w postaci różnej wysokości ścian, pajęczyn linowych, zasieków, czy okopów wojskowych. Warto dodać, że ich montowaniem przez kilka dni zajmowali się m.in. żołnierze z suwalskiego dywizjonu oraz więźniowie.
Nocne zawody zakończyły się grubo po północy. A po kilkugodzinnym śnie poszukiwacze wyzwań znowu stanęli na starcie, by pokonać dwukrotnie dłuższą i znacznie trudniejszą trasę. Bo na „dziennym” dystansie znajdowało się aż 35 przeszkód.
- Błoto, woda? - zastanawia się głośno Ostaszewski. - To były najprzyjemniejsze chwile. Przynajmniej można było trochę się ochłodzić.
W najodleglejszych, najtrudniej dostępnych punktach trasy, zamontowane były specjalne chipy. Takie same urządzenia mieli też przy butach uczestnicy. Po co? Aby nikomu nie przyszło do głowy skrócić dystansu. Taka kombinacja dyskwalifikowała zawodnika. Było jeszcze jedno utrudnienie. Otóż ci, którzy źle pokonali przeszkodę wykonywali karne brzuszki. Niektórzy twierdzili, że lepiej było wielokrotnie, do skutku atakować przeszkodę.
- Jesteśmy jedną, wielką ekipą - krzyczał stojący u podnóża Jesionowej Góry prowadzący imprezę.
Obserwując to, co działo się na trasie można dodać, że niezwykle zgraną. Biegacze pomagali sobie, wspierali tych, którzy tracili siły. Wciągali ich na przeszkody, albo wyciągali z torfowisk, czy przepustu drogowego. Nie bacząc na to, że tracą cenny czas. Niektórzy śmiali się, że w tej rywalizacji nie chodziło o miejsce na podium tylko... banana. Bo taki owoc otrzymali na mecie. A dotarli do niej, dzięki współpracy, wszyscy uczestnicy biegu.
Szykują się do Ogrodniczek
Fundacja Białystok Biega powstała sześć lat temu z inicjatywy Grzegorza Kuczyńskiego.
- Podczas biegu ulicznego w Warszawie pomyślał, że warto byłoby zorganizować coś podobnego w rodzinnym mieście. I tak to się zaczęło - wspomina Agnieszka Kuczyńska.
A o tym, że pomysł był trafiony w dziesiątkę najlepiej świadczy fakt, że we wrześniu 2011 roku na starcie biegu w stolicy województwa stanęło 348 zawodników. A rok temu było ich już ponad 1300.
- To coraz bardziej popularna dyscyplina sportu - dodaje rozmówczyni.
W minionym roku działacze fundacji uznali, że warto pomyśleć także o tych, którzy lubią wrażenia ekstremalne. I w pod-białostockich Ogrodniczkach zorganizowali pierwszy Hero Run. Biegi odbyły się tam na terenie dawnego wyrobiska żwiru, co gwarantowało nie tylko dużo emocji, ale też piachu i podbiegów. A do tego uczestnicy musieli pokonać kilkadziesiąt, specjalnie wzniesionych przeszkód. - Opinie były bardzo pozytywne - dodaje Kuczyńska. - Zdecydowaliśmy, że warto tego typu przedsięwzięcia kontynuować, także w innych regionach województwa.
Padło na Szelment. Organizatorzy przyznają, że na początku mieli trochę obaw. Dotyczyły one głównie odległości. Ośrodek znajduje się na „końcu świata”, niektórym uczestnikom trudno było trafić. Ale dotarli na zawody i bardzo je chwalili.
- Fajny teren, jest co zwiedzać - mówi Agnieszka Kuczyńska. - A do tego bardzo życzliwi ludzie, którzy na potrzeby biegu udostępnili nam swoje pola. Myślę, że za rok Hero Run też tam się odbędzie. Musimy tylko pomyśleć nad urozmaiceniem trasy. Ale akurat z tym nie będzie problemu.
A na co jeszcze mogą liczyć biegacze z naszego regionu? W sierpniu odbędzie się druga edycja biegu w Ogrodniczkach. A we wrześniu - bieg uliczny w Białymstoku. Później szykuje się jeszcze jeden Hero Run. Odbędzie się ona na Stadionie Miejskim w Białymstoku.
Zwycięzcą biegu ekstremalnego w Szelmencie został Piotr Łobodziński z Białegostoku. Wśród kobiet najlepsza była Magdalena Sokół. Oboje deklarowali, że pod Jesionową Górę wrócą za rok.