Opisywany na łamach „Echa Dnia” przykład pomnika z Fanisławic w gminie Łopuszno w powiecie kieleckim wskazuje, że władze samorządowe muszą zwrócić większą uwagę na działanie na płaszczyźnie historycznej.
21 sierpnia 2016 roku, podczas uroczystości „upamiętniających poległych w trakcie II wojny światowej” w Fanisławicach odsłonięto tablicę.
Wśród wymienionych na niej, określonych mianem „poległych w walce”, znalazł się między innymi Tadeusz Łęcki „Orkan” partyzant komunistycznej Armii Ludowej. I od razu na myśl przychodzi nam Tadeusz Łęcki „Orkan” najpierw zastępca dowódcy, a następnie dowódca 2. Brygady Armii Ludowej „Świt”. Po wojnie, w niesuwerennej Polsce, pełnił ważne funkcje w aparacie bezpieczeństwa. Tymczasem w Armii Ludowej działającej na Kielecczyźnie było dwóch ludzi o takim samym nazwisku i pseudonimie. Problem pojawił się z powodu zbieżności nazwisk obu partyzantów. Niezależnie jednak od tej sytuacji działania podjęte przez w Fanisławicach były sprzeczne z przyjętą przez polski parlament w kwietniu 2016 roku ustawą demokunizacyjną. Obliguje ona samorządy do usuwania, w przeciągu roku, wszelkich symboli upamiętniających osoby związane z systemem totalitarnym, którym był także komunizm.
Po zainteresowaniu ze strony mediów, wójt gminy Łopuszno, Irena Marcisz podjęła decyzję o usunięciu tablicy. – Zleciłam zajęciem się tą sprawą. Zdecydowaliśmy się zamienić kontrowersyjną tablicę na odpowiadającą prawdzie historycznej. Pragnę nadmienić, że była to inicjatywa społeczna. Wynikała ona z faktu, że poprzednia tablica została celowo uszkodzona. Stąd zrodził się pomysł jej zastąpienia – powiedziała wówczas dla „Echa Dnia”. Sprawa wydawała się zakończona.
Nic bardziej mylnego. Następnego dnia wójt Łopuszna uznała, że tablica nie upamiętnia Tadeusza Łęckiego „Orkana”, dowódcy 2. Brygady Armii Ludowej „Świt”, a… szeregowego partyzanta tego oddziału, noszącego takie same imię, nazwisko, a nawet konspiracyjny pseudonim. – My nie czcimy pamięci UB-eka, było dwóch Łęckich. To mieszkańcy upamiętniają. Nie można tego prawa odmawiać tym ludziom. Na pewno nie chodzi o Łęckiego, który przeżył wojnę i działał w aparacie bezpieczeństwa – mówiła następnego dnia po publikacji „Echa Dnia”, wójt gminy Łopuszno, Irena Marcisz. Argumentując swoje stanowisko, kierująca działaniami gminy powołała się na pismo, które otrzymała z Instytutu Pamięci Narodowej. Mimo zmiany zdania, tablica została zdjęta.
Dwóch Łęckich-komunistów, ale… żaden nie zginął na Kielecczyźnie
Gmina Łopuszno zwróciła się oficjalnie do Instytutu Pamięci Narodowej o wytypowanie faktycznego miejsca zamordowania i pochówku ofiar II wojny światowej. – Udało się ustalić, że w oddziale działającym na tym terenie działały przynajmniej dwie osoby, które miały takie same imię i nazwisko… a nawet pseudonim. Jeden z nich, dowódca oddziału, późniejszy prominentny funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa [właśnie o nim pisaliśmy o nim na łamach „Echa Dnia” – redakcja], przeżył wojnę natomiast drugi zginął 28 października 1944 roku w trakcie przekraczania frontu pod Chotczą [obecnie powiat lipski w województwie mazowieckim – redakcja]. Zatem żadna z tych osób nie zginęła w Fanisławicach, a nawet na terenie obecnego województwa świętokrzyskiego. Obydwie należały jednak do komunistycznej partyzantki – brzmiała odpowiedź, jaką udzieliła gminie Łopuszno, Delegatura Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach.
Kierująca działaniami kieleckiego Instytutu Pamięci Narodowej, doktor Dorota Koczwańska-Kalita zaznaczyła, że rola gminy Łopuszno się nie wyczerpała. – Po otrzymaniu odpowiedzi, zwracający się z pytaniem powinien wystąpić wówczas do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a obecnie do nas [Instytutu Pamięci Narodowej – redakcja], z propozycją napisu, jaki chciała na tym pomniku umieścić. Wszelkie inskrypcje muszą zyskać akceptację odpowiednich instytucji. Według mojej wiedzy, w tym przypadku, nic takiego nie miało jednak miejsca. Tablica z napisem, który został umieszczony na pomniku w Fanisławicach nie odpowiada prawdzie historycznej. Dziś już znamy wydarzenia związane z odwetem Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, wiemy też o tym, że oddział Armii Ludowej pod dowództwem Tadeusza Łęckiego „Orkana” dopuścił się haniebnego ataku na pociąg pasażerski relacji Kielce-Częstochowa, w wyniku, którego zginęło wielu Polaków – zaznacza naczelnik kieleckiego Instytutu Pamięci Narodowej.
Szacunek, ale nie upamiętnienie
Dodaje także, że wiele na sumieniu ma w tej materii komunistyczna propaganda. – To właśnie ona przez wiele lat skutecznie i głęboko penetrowała nasze struktury myślenia. Tworzono mit Armii Ludowej, przeważnie dowodzonej przez osoby ze Związku Sowieckiego. Oczywiście byli, także w partyzantce komunistycznej, ci, którzy nie wiedzieli lub nie zdawali sobie sprawy czyje interesy reprezentują – powiedziała naczelnik kieleckiego Instytutu Pamięci Narodowej.
Doktor Koczwańska-Kalita uważa, że nie każdy, kto zginął w czasie II wojny światowej staje się automatycznie bohaterem. Osoby kontrowersyjne oraz utrwalające w Polsce system totalitarny nie powinny doczekać się upamiętnienia. – Do śmierci człowieka powinniśmy podchodzić z należną czcią, ale to, że ktoś zginął w czasie II wojny światowej nie oznacza, że musi zostać upamiętniony. Jeżeli osoba była w Gwardii Ludowej/Armii Ludowej, a dziś już bezsprzecznie wiemy, ta formacja partyzancka służyła instalowaniu władzy sowieckiej w Polsce, to nie możemy takich osób, nierzadko kontrowersyjnych, którzy wpisali się w naszej historii czynami haniebnymi, upamiętniać na pomnikach – uważa Naczelnik Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach, doktor Dorota Koczwańska-Kalita.
Naczelnik kieleckiej Delegatury nie dostrzega jednak złej woli w działaniach gminy Łopuszno, a raczej brak zasadniczej wiedzy na temat historii Polski. – Sytuacja, która miała miejsce w Fanisławicach, upamiętnienie osób kontrowersyjnych, mających za sobą udział w komunistycznej partyzantce, działającej na szkodę interesu Polski oraz Polaków, wynika bardziej z niewiedzy historycznej niż złej woli. Ze swojej strony mogę zaapelować o szerszą współpracę i częstszy kontakt z instytucjami mającymi możliwości weryfikacji informacji historycznych. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że powinniśmy rozmawiać i popularyzować historię naszego kraju i społeczeństwa. Władze gminy Łopuszno nie pytały nas o to, co się wydarzyło w Fanisławicach. Traktuję to jako typowy wypadek przy pracy – zakończyła doktor Koczwańska-Kalita.
Oddział „Łokietka”
Warto zatem przyjrzeć się działalności grupy dowodzonej przez Tadeusza Maja „Łokietka”, a następnie Tadeusza Łęckiego „Orkana”. Początkowo „Orkan” był zastępcą dowódcy „Łokietka”. Przejął od niego oddział w październiku 1944 roku.
Według doniesień konspiracyjnej prasy niepodległościowej, między innymi oddział Maja odpowiadał za napad na majątek ziemski w Grzegorzowicach (obecnie powiat ostrowiecki, gmina Waśniów – redakcja]. – Zjawiła się we dworze cała banda 80-ludzi. Zastali tylko panią Jadwigę Rauszerową, żonę właściciela majątku [Zbigniewa Rauszera – redakcja], młodą 28-letnią kobietę, matkę dwojga dzieci. W domu była także pani Kalina Stypińska, krewna właściciela (…). Dwa razy po dwa strzały z niezawodnych sowieckich pistoletów „pepesz”, oczywiście w tył głowy, z bliskiej mety, że Jadwiga ma oderwanie pół głowy, a twarz Kaliny dolną szczękę. W potwornych kałużach krwi, w oficynie, leżą trupy dwóch młodych kobiet, czystych i szlachetnych (…) – podawało w czerwcu 1944 roku czasopismo „Wielka Polska”. Zdarzenie to potwierdzała nie tylko prasa konspiracyjna, ale także sama Armia Ludowa, twierdząc, w jednym ze swoich raportów, że atak na majątek ziemski w Grzegorzowicach był spowodowany wspieraniem przez jego właściciela działalności Armii Krajowej.
Przez swoich podwładnych i przełożonych, Tadeusz Maj był postrzegany zdecydowany antysemita. Ich zdaniem nie miał skrupułów w zabijaniu Żydów.
„ Na widok tego zwrócił się do mnie drugi Żyd, którego nazwiska nie znam i prosił aby go również zastrzelił. Ja wtedy i jemu kazałem się odwrócić i strzeliłem w tył głowy. Po dokonaniu tych dwóch zabójstw kazałem pozostałym Żydom uciekać po dwie osoby w różne strony. Za uciekającymi Żydami ja i podlegli mi członkowie oddziału strzelaliśmy” – wspominał kilka lat po tych wydarzeniach „Łokietek”.
Nie były to jedyna taka akcja dokonana przez oddział Maja. Miało do nich dochodzić regularnie, kiedy oddział napotykał ukrywających się przedstawicieli mniejszości żydowskiej. Po wojnie, podobnie jak i Tadeusz Łęcki „Orkan”, doczekał się ważnego stanowiska w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego [paramilitarnej jednostki wzorowanej na Wojskach Wewnętrznych NKWD, wyspecjalizowanej w walkach z podziemiem antykomunistycznym po 1945 roku – redakcja]. Następnie był szefem prokuratury wojskowej w Łodzi.
Na początku lat 50. „Łokietek” wpadł w kłopoty. W 1951 roku został aresztowany. Trzy lata później, na fali walk frakcyjnych w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, oskarżono go o wzięcie udziału w „szeregu innych wypadków morderstw na Żydach, których bliżej nie udało się ustalić”. O podobnych wydarzeniach meldowali inni partyzanci Armii Ludowej. Według nich, „Łokietek” miał się dopuszczać rozstrzeliwań Żydów, którym udało się uciec z obozów. Tadeusz Maj, nie znajdując się już pod ochroną partii komunistycznej, doczekał się procesu. Został skazany na 8 lat więzienia. Dzięki „odwilży” w 1956 roku, nakazano powtórne rozpatrzenie jego sprawy. W 1958 roku prokuratorzy umorzyli śledztwo twierdząc, że zamordowani Żydzi byli… współpracownikami niemieckiego okupanta. Po wyjściu na wolność pełnił funkcje państwowe, będąc między innymi attaché handlowym w Atenach.