Uważajcie zanim otworzycie serce i portfel na kolejną prośbę
Uważajcie zanim otworzycie serce i portfel na kolejną prośbę o wsparcie. Szczególnie teraz. Oszustów i naciągaczy nie brakuje, a czas świąt to dla nich pora żniw.
Człowiekowi przed świętami otwiera się serce i portfel. Niech ma też oczy szeroko otwarte. I oby był czujny. Naciągacze są wśród nas. Udają, że zbierają dla potrzebujących. A potem na cudzej biedzie się bogacą.
Z internetu wzięte: bydgoszczanka wstawia ogłoszenie na Facebooka. Że zbiera na biedne dzieci. Czeka najpierw na prezenty. Zawiezie je wychowankom placówki. Od razu inne babki pytają w komentarzach, co przydałoby się maluchom. A autorka postu odpowiada, że zaraz napisze na priv. Czyli w prywatnej wiadomości, którą widzi jedynie adresat. To i ja się odzywam jako potencjalna zainteresowana.
Bydgoszczanka szybko odpisuje. I opisuje, jak ma wyglądać akcja. Zebrane dary zawiezie z jeszcze jedną panią do domu dziecka. Zapewnia, że jest uczciwa. Dla uwiarygodnienia zamieszcza na portalu listy do gwiazdora z prośbami o podarunki. Te listy zostały niby napisane przez dzieci z domu dziecka. Ona jakimś cudem je przechwyciła.
Szkopuł w tym, że dyrekcja bydgoskich domów dziecka nic nie wie o akcji. Drugi minus: pod listami widać podpisy wychowanków domów dziecka, z imienia i nazwiska, chociaż prawo zabrania publikacji tych danych. W bydgoskich placówkach opiekuńczo-wychowawczych dzieci o takich nazwiskach nie przebywają. Kilka godzin później po ogłoszeniu nie ma śladu.
Możliwe, że akurat ta kobieta chciała dobrze, ale nie do końca wiedziała, jak to rozegrać. Wiadomo, że naciągacze żyją wśród nas. Uaktywniają się przed świętami, gdy nasza czujność jest uśpiona. Na prośby innych otwierają się serca, a na apele o zbiórkach - portfele.
W całej Polsce było głośno o niejakiej Aldonie G. z Torunia. Kobieta przedstawiała na Facebooku swój dramat. Pisała, że wychowuje troje dzieci i że ma raka. Nawet zdjęcie swojej łysej głowy, jak po chemioterapii, wstawiała do internetu. Okazało się, że udaje. - Chciałam tylko powiedzieć, że jest mi wstyd. Teraz mam odwagę, by przyznać się do błędu - mówiła później Aldona G.
Jedni organizują zbiórki, inni podszywają się pod funkcjonariuszy. Przypadek z zeszłego tygodnia przypomina scenariusz filmowy. - Do 70-latki zadzwonił mężczyzna podający się za komisarza policji - informuje podkom. Przemysław Słomski z biura prasowego bydgoskiej policji. - Pod pretekstem akcji wymierzonej w oszustów bankowych namówił ją, by poszła do banku. Miała szybko wypłacić pieniądze, bo są one zagrożone przez hakerów. Pseudopolicjant kazał jej potem pojechać we wskazane miejsce, zostawić pieniądze, odejść i czekać na patrol. Po jakimś czasie, zaniepokojona wróciła do miejsca, gdzie zostawiła gotówkę, ale jej już nie było. Straciła ponad 20 tysięcy złotych.
W regionie podobne sytuacje zdarzają się coraz częściej. Są próby naciągania metodą na zbiórkę, wnuczka, policjanta, ins pektora ZUS czy na wypadek drogowy.
Anna i Robert Lewandowscy (tego piłkarza przedstawiać nie trzeba) też dali się naciągnąć. Wpłacili 100 000 złotych na leczenie 2-letniego Antosia, chorego na raka. Trzeba było w błyskawicznym tempie uzbierać 500 000 złotych, żeby chłopczyk poleciał do Stanów Zjednoczonych na operację zaatakowanego przez nowotwór oka.
Na zdjęciach w internecie widać wesołego blondaska. To właśnie miał być poszkodowany przez los chłopiec. Z tym że chory Antek nie istnieje. Wyszło na jaw, że i Lewandowscy, i inne sławy, m.in. aktorzy, muzycy, którzy przystąpili do akcji zbierania funduszy na niego, padli ofiarami oszusta.
Ten jednak wpadł w ręce policji. Usłyszał zarzut wyłudzenia ponad pół miliona złotych podczas internetowej zbiórki pieniędzy. Poszkodowanych w tej sprawie jest ponad 6,5 tysiąca osób. Naciągaczowi grozi 10 lat więzienia.
„Podobnie, jak wszyscy zaangażowani darczyńcy zostaliśmy wprowadzeni w błąd” - napisali później w oświadczeniu Lewandowscy. Odzyskali swoje pieniądze. Nie stracili wiary w ludzi. Sławne małżeństwo zapowiada, że przekaże tę kwotę na inny cel charytatywny. Taki prawdziwy.
Trwa ustalanie, kim jest chłopiec, którego zdjęciem posługiwał się oszust podczas wyłudzania pieniędzy.
Fikcyjny Daniel
Krótko po skandalu z „Antosiem” Polskę obiegła kolejna wiadomość: o Danielu, u którego wykryto nowotwór złośliwy, nazywany neuroblastomą. Może udałoby się zebrać nawet fundusze, jak dla „Antosia”, gdyby lekarze nie zauważyli pewnej nieprawidłowości. Około 85 procent przypadków zachorowań jest odnotowywanych w pierwszych czterech latach życia, natomiast ponad połowa chorych ma mniej niż dwa lata, gdy choroba zostaje zdiagnozowana. Tymczasem wspomniany Daniel miał 13 lat, więc to byłby ewenement. I w ten sposób zdemaskowano oszusta. Żadnego Daniela nie ma.
Nie trzeba szukać przykładów w dalekiej Polsce. U nas też są. I też te z chorobą w tle. Niejaka Monika M. z Bydgoszczy przez prawie 1,5 roku wmawiała bliskim, znajomym - i nieznajomym tak samo, bo ona opisywała na bieżąco swoją sytuację w internecie - że zmaga się ze złośliwym nowotworem. Najpierw pisała o guzu mózgu, potem o białaczce. 38-latka twierdziła, że ma przerzuty.
Potrzebowała 25 000 złotych. Aby zebrać pieniądze na operację w Czechach, zorganizowano koncerty charytatywne dla Majki - tak się przedstawiała Monika M. Odbyły się w Bydgoszczy i w stolicy. Gdy od kobiety zażądano przedstawienia dokumentacji medycznej potwierdzającej jej chorobę, w sieci szybko ukazała się informacja o cudownym uzdrowieniu pacjentki. Mąż kobiety zarzekał się, że wierzył w jej chorobę. Nie zauważył także, że specjalnie goliła sobie głowę, żeby wyglądać na bardzo chorą. Malowała cienie pod oczami, żeby było widać sińce.
Zdemaskowana kobieta potem wyjaśniała:
Nie wiem, czemu tak się stało. Jestem chora, ale moją chorobą nie jest rak, tylko coś, czego nie znam.
Kochała, to pieniądze dawała
Jedni naciągacze szukają rozgłosu, żeby efekty zbiórek były większe. Inni działają dyskretnie. Tak, jak 36-latek z Torunia. Przez prawie rok udawał przed swoją partnerką, że jest ciężko chory. Ona uwierzyła i przekazała mu na leczenie kilkadziesiąt tysięcy złotych i jeszcze kilkanaście tysięcy euro.
Później coś ją tknęło. Ukochany opowiadał jej przecież, że ma mieć operację w Szwajcarii. Sprawdziła go. Do tego szpitala mężczyzna nigdy nie trafił, chociaż w Polsce też przez jakiś czas go nie było. Kobieta powiadomiła policję. Funkcjonariusze ustalili, że mężczyzna część otrzymanych pieniędzy przeznaczył na zakup samochodu dla kobiety, z którą ma dziecko. Był zdrowy, jak ryba.
Syn w tarapatach
„Syn spowodował wypadek, potrzebne są pieniądze na załatwienie sprawy”. Taką informację usłyszała w listopadzie 87-letnia włocławianka, na której telefon stacjonarny zadzwonił mężczyzna. Podawał się za znajomego jej syna. - Rozmówca był na tyle przekonujący, że kobieta uwierzyła w opowieść oszusta - informował krótko po zdarzeniu sierż. Tomasz Tomaszewski z Zespołu Komunikacji Społecznej Komendy Miejskiej Policji we Włocławku. - Po chwili w jej domu zjawił się kolejny „znajomy”. Kobieta przekazała 7 000 złotych. Była przekonana, że w ten sposób pomaga swojemu dziecku.
Do klientów ZUS ostatnio dzwonią z kolei osoby podszywające się pod jego pracowników. - Proponują spotkanie w sprawie dziedziczenia składek z subkonta i OFE - mówi Krystyna Michałek, rzecznik regionalny ZUS Województwa Kujawsko-Pomorskiego.
Metoda na numer
Oszuści wymyślają coraz bardziej oryginalne metody. Jeden z najnowszych sposobów to dopiero numer! Dzwoni telefon, najczęściej do samotnego seniora. Pokazuje się nieznajomy numer. Osoba po drugiej stronie zadaje tylko jedno pytanie: czy pani/pan mnie słyszy? Kto odpowie, że tak - drogo za to zapłaci.
Zaczynają się kłopoty, ponieważ to telefonował telemarketer albo automat. Ofiary procederu kilka tygodni później otrzymywały wysokie rachunki za produkty i usługi, których nigdy nie zamawiały. Wezwania do zapłaty i straszenie sądem też były. Wszystko przez zmanipulowane nagrania, na których dało się słyszeć słowo „tak”. Oszuści wykorzystywali fakt, że ich rozmówca tak powiedział, ale w zupełnie innym kontekście.
To dlatego trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. - Ostrzegamy: nie dzwonimy i nie odwiedzamy klientów w domach, tym bardziej w sprawie dziedziczenia składek emerytalnych - podkreśla rzeczniczka ZUS. - Wszyscy zainteresowani sprawami z zakresu ubezpieczeń społecznych, w tym zasadami dziedziczenia składek, mogą korzystać z naszych bezpłatnych porad, bezpośrednio na miejscu, na salach obsługi bądź za pośrednictwem Centrum Obsługi Telefonicznej ZUS pod numerem: (22) 560 16 00.
Policja też ostrzega. - Zawsze potwierdzaj „prośbę o pomoc finansową” - dodaje asp. szt. Izabella Drobniecka, oficer prasowy policji w Inowrocławiu. - Zadzwoń szybko do kogoś ze swojej rodziny i zapytaj, czy to był telefon od niego. Nie ufaj osobom, gdy przez telefon podają się za policjantów i twierdzą, że prowadzą akcję. O takich sprawach policja czy funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji nigdy nie informują. Nie przekazuj pieniędzy osobom, których nie znasz. Gdy ktoś dzwoni w sprawie pieniędzy i pojawia się jakiekolwiek podejrzenie, że to może być oszustwo, koniecznie powiadom policję, dzwoniąc pod numer telefonu alarmowego 997 lub 112.
Babcia złapała oszusta
Zwykła ostrożność może uchronić przed utratą oszczędności zbieranych latami. Oszuści na celowniku mają przede wszystkim seniorów. Ale nie wszyscy „wcześniej urodzeni” dadzą się nabrać. Zimną krew - i przytomny umysł - zachowała m.in. 84-latka z Inowrocławia. Gdy była sama w domu, zadzwonił telefon. Mężczyzna przedstawił się jako jej bratanek. Chciał pilnie pożyczyć sporą gotówkę, bo miał kłopoty. Starsza pani odpowiedziała, że musi się zastanowić. Gdy się rozłączyli, zadzwoniła na policję. Nie pasowało jej coś w głosie mężczyzny. Podejrzewała, że to nie syn jej brata. Miała rację. Dzięki niej złapano pseudobratanka.
Czasem pracownikom banku udaje się pomóc zastawić sidła na naciągacza. Do banku, znowu w Inowrocławiu, przyszła 73-latka. Zamierzała szybko wypłacić oszczędności, a miała ich sporo. Pracownica banku rozmawiając z klientką wyczuła, że ktoś próbuje oszukać kobietę metodą na wnuczka. Do transakcji nie doszło. Do oszustwa - tak samo nie.
To, że święta powodują, iż stajemy się bardziej hojni, jest naukowo udowodnione. Tak działa magia świąt. Okres przygotowań do Bożego Narodzenia to czas pozytywnych emocji i uczuć. Przekazanie nawet drobnej kwoty dla chorych, niepełnosprawnych czy ubogich powoduje, że czujemy się lepiej.
Naukowcy z uniwersytetu w Zurychu (Szwajcaria) sprawdzili, jak różne obszary mózgu komunikują się podczas tzw. aktu szczodrości. Zauważyli, że istnieje związek pomiędzy dawaniem a szczęściem. Ludzie, którzy przekazali choćby małe kwoty na cele dobroczynne, odczuwali więcej przyjemności po obdarowaniu innej osoby niż ci, którzy nie wzięli udziału w zbiórkach charytatywnych. Co więcej: już sama myśl o tym, że pomożemy słabszym, uboższym, sprawia, że czujemy się bardziej dowartościowani, lepsi. Sami w sobie widzimy altruistów.
Babcia z miotłą
Nawet altruista musi mieć się na baczności. Jak emerytka, do której zapukała kobieta podająca się za pracownicę socjalną. Nieznajoma mówiła, że pracuje w ośrodku opieki społecznej i zbiera pieniądze na chore dzieci. Chciała pokazać identyfikator służbowy, ale akurat zgubiła. Babcia poprosiła kobietę, żeby poczekała na klatce schodowej, a sama na chwilę zamknęła drzwi. Gdy otworzyła, trzymała miotłę, którą pogoniła naciągaczkę.