Uwaga, ośmiornica na estradzie! Jose Torres w Bohemie
Niedawno stuknęła mu sześćdziesiątka. Trudno w to uwierzyć. Jest tak samo stuknięty na punkcie muzyki, jak 40 lat temu, gdy przyleciał na studia do Wrocławia.
Czas nie dodał mu też kilogramów, ani tym bardziej wzrostu. Figura chłopca, dredy na głowie. Tylko siwiejący zarost przypomina, że mamy do czynienia z mężczyzną u progu starości.
Rozkleja się, gdy wspomina Kubę
Jak mawiał Napoleon, wielkość mężczyzny nie mierzy się od stóp do głowy, tylko od głowy do nieba – żartuje. Żartuje nieustannie i usta mu się nie zamykają. Rozkleja się na chwilę, gdy wspomina Kubę, a poważnieje, kiedy nurkuje w gąszcz instrumentów muzycznych, które szczelnie wypełniły małą scenę w restauracji Weranda bydgoskiego hotelu Bohema.
- Moja żona mówi, że jestem Kubańczykiem niemieckiego pochodzenia – pada kolejny żart, choć zbudowany na najszczerszej prawdzie. Jose Torres w pracy jest pedantem i perfekcjonistą. To odróżnia go – przyznaje bez satysfakcji - od wiele Kubańczyków wychowanych w państwie rządzonym przez Fidela Castro. Reżim i nędza spowodowały, że Kubańczycy stali się minimalistami. Do szczęścia wystarcza im zabawa, rum i seks. Na niewiele więcej zresztą mogą liczyć na swej wyspie, jeśli nie znajdą się w wąskiej grupie partyjnych aparatczyków.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień