Urzędy idą na zwarcie, „wielkie gabaryty” zalegają, a „elektryki” nie nadjeżdżają [KRONIKA TORUŃSKA]
Ledwo co napisałem w „Nowościach” o nieśmiertelnych niegdyś w Toruniu tematach, a jeden z nich odżył. Znów mamy przecież spór o Jordanki.
A wydawało się, że został zażegnany lata temu, gdy ówczesny wojewoda Kosieniak (był kiedyś taki wojewoda!) za zgodą marszałka Achramowicza (był kiedyś taki marszałek!) przekazał leżący odłogiem teren w samiuśkim centrum Torunia miastu, czyli prezydentowi Zaleskiemu (nadal jest taki prezydent!). Potem mieliśmy zgodną budowę sali na Jordankach przez ostatniego z tej trójki oraz marszałka Całbeckiego. Aż teraz kierowane przez nich urzędy poszły na zwarcie. Poszło o likwidację tymczasowych miejsc postojowych na Jordankach, z których korzystają głównie ludzie marszałka. Cóż, tego zwarcia nie dało się uniknąć. Bo problem z parkowaniem w centrum Torunia wydaje się być absolutnie nieśmiertelny.
Na razie do tej rangi nie urósł problem tak zwanych wielkich gabarytów. Czyli kanap, foteli, szaf i innych takich. Na razie problem bywa gorący, bo zdarzały się pożary tych „wielkich gabarytów”, gromadzonych przy śmietnikach. Zalegają tam, porzucane na wiele dni przed terminem ich odbioru przez ekipę MPO i psują estetykę osiedli. Głosy w dyskusji o tymże problemie są różne. Jest ten, że wystarczy, by ludziska poprawili kulturę osobistą i uszanowali zasady życia w osiedlowej społeczności. No i ten, że to MPO powinno być dla torunian, a nie torunianie dla MPO. Czyli że trudno od ludzi wymagać, by zakup nowych sprzętów do mieszkania uzależniali od terminu zabrania tych starych przez ekipę prezesa Rozwadowskiego (a ten wypada ledwie raz w miesiącu). Jak i tego, by wpakowali wynoszoną z mieszkania meblościankę do osobówki i sami do punktów MPO ją dostarczyli. Prezes Rozwadowski z kolei zauważa, że nie da się codziennie wysyłać w miasto ekipy zbierającej „wielkie gabaryty”. Ma przecież dbać o finanse spółki. A nie da się nie zauważyć, że rozlicza go tak wymagający zwierzchnik, jak prezydent Zaleski. Na razie ratunkiem ma więc być dodanie jeszcze jednego wywozu w miesiące wiosenne i letnie. A w pozostałe? Jest pomysł na styczeń - „wielkie gabaryty” będzie można przesłonić choinkami. Tymi, które licznie, zaraz po Bożym Narodzeniu, przy śmietnikach wylądują.
No i doszedł nam najświeższy problem. Ten z zakupem autobusów elektrycznych przez MZK. Oferenci chcą bowiem za pojazdy i infrastrukturę do nich o wiele więcej milionów niż te zarezerwowane przez tę miejską spółkę. A miało być tak pięknie z „elektrykami”… Niczym we śnie premiera Morawieckiego - milion elektrycznych samochodów w Polsce w roku 2025...