Czy to możliwe, by tak okrutne doświadczenie skrajnego faszyzmu, jakie dotknęło Polskę, nie oduczyło na zawsze fascynacji siłą, rasową czystością i poczuciem przynależności do „narodu wybranego”?
Rok 1920. Świat jeszcze dochodzi do siebie po okrucieństwach wojny światowej. Dominują nastroje pacyficzne, tolerancja, polityczne wahadło przesuwa się w stronę socjalizmu. Prezes małej partii w mieście średniej wielkości wiesza na drzwiach swojego domu wielki szyld: „Żydom i świniom wstęp wzbroniony!” i nie chce go zdjąć, mimo wezwań policji. Włochy? Bawaria? Nie, to Polska, Toruń i Zygmunt Wierzbicki, prezes Towarzystwa „Rozwój”.
Rok 1935. Sprawozdanie prasowe z lokalnego zjazdu działaczy jednej z głównych krajowych partii: „Zwarcie i karnie maszerujące szeregi stronnictwa były witane owacyjnie, zwłaszcza na placu, gdzie defilowały z podniesionymi po faszystowsku rękami. Wielotysięczny tłum ustawiony na chodnikach nieustannie wiwatował i obrzucał defilujących kwiatami”. Rzym? Madryt? Norymberga? Ależ skąd! To relacja „Kuriera Bydgoskiego” z regionalnego zjazdu Stronnictwa Narodowego w Bydgoszczy.
Aż trudno uwierzyć, że dziś, ponad 80 lat od czasów, kiedy faszyzm ujawnił swoje najbrutalniejsze oblicze, wciąż potrafi urzekać i fascynować młodych ludzi. Przeczytaj cały artykuł
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień