Uroki lodowatej kąpieli, czyli jak zostałam morsem
Oszaleliśmy na punkcie morsowania! Choć same kąpiele w zimnej wodzie nie są żadną nowością, a o ich dobroczynnych skutkach mówiono wieki temu, dopiero w tym sezonie przyszła prawdziwa moda na zanurzanie się w lodowatych wodach rzek, jezior i stawów. Kiedy zaglądamy na portale społecznościowe, trudno oprzeć się wrażeniu, że robią to wszyscy – od rodziny i sąsiadów, po dawno niewidziane koleżanki ze szkolnej ławy. No i muszę się przyznać, że w tym sezonie do grupy morsujących dołączyłam również ja.
Na facebooku i instagramie aż roi się od zdjęć znajomych paradujących w strojach kąpielowych po śniegu i lodzie. Nie brakuje też memów i śmiesznych obrazków. Internauci żartują sobie z tego, że nagle wszyscy zaczęli morsować. Powstają nawet poradniki „z przymrużeniem oka”, dotyczące sposobów wchodzenia do wody. Ot chociażby na facebookowym profilu Make Life Harder znaleźć możemy poradnik, który - choć początkowo zwraca uwagę na to, iż wchodzenie do zimnej wody, podobnie jak każda dziedzina sportu, wymaga rzetelnych przygotowań, to skupia się na sposobach… robienia sobie zdjęć w zimnej wodzie, które potem mogliby obejrzeć wszyscy znajomi. I tak czytamy: „Po pierwsze: stabilizator obrazu do smartfona. Ostatnie, o czym marzysz po wyjściu z wody, to dowiedzieć się, że wszystkie 35 fotek, jakie zrobiłeś w ciągu 7 sekund, jest nieostre”. Inna z rad dotyczy tła: „Wszystkie rady pójdą w kibel, jeśli fotkę z morsowania strzelisz sobie na tle innych ludzi robiących sobie fotki z morsowania. Dlatego włóż w to trochę serca, oddal się na bezpieczną odległość, wsiądź w tramwaj, podjedź do domu, napuść lodowatej wody do wanny i zrób fotkę z morsowania w lustrze“ – żartują autorzy bloga.
Skąd w ludziach taka chęć, by spróbować zanurzyć się w lodowatej wodzie?
– Może wynika to z lockdownu, który pozbawił ludzi dostępu do aktywności fizycznych, zamykając siłownie, baseny i sauny – zastanawia się głośno Andrzej Polkowski, łomżyński mors, który regularnie, od 2012 roku, kąpie się w zimnej wodzie.
Jestem zmarźlakiem
W Łomży morsowanie cieszy się popularnością od wielu lat. Wielokrotnie – z racji służbowych obowiązków i przygotowywania materiałów do gazety – towarzyszyłam łomżyńskim morsom w ich kąpielach w lodowatej wodzie, tyle że zawsze stałam na brzegu, w puchowej kurtce i z termosem ciepłej herbaty. Robiłam morsom zdjęcia, obserwowałam jak chodzą po śniegu ubrani tylko w kąpielowe stroje i czapki, a potem siedzą uśmiechnięci w lodowatej wodzie. Okazji do ich podglądania miałam co nie miara, bo łomżyńskie morsy co roku hucznie rozpoczynają i kończą każdy sezon, ale i przez całą zimę nie brakuje im chęci do zabawy. Morsowaniem nie raz pomagali, angażując się w różnego rodzaju akcje charytatywne. To właśnie na zasypanej śniegiem plaży nad Narwią zbierali pieniądze do puszek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz żywność dla potrzebujących. W Dzień Niepodległości zaś, ubrani w biało-czerwone stroje, odśpiewali hymn Polski zanurzeni w wodach rzeki Narew. A ja się tylko zastanawiałam, jak to możliwe, by czerpać radość z siedzenia w lodowatej wodzie. Bo zmarźlak ze mnie niesamowity. Ja nawet latem śpię w skarpetkach, a grube, zimowe swetry wyciągam już na początku jesieni. Na samą myśl, że mogłabym do nich kiedykolwiek dołączyć, miałam gęsią skórkę. A jednak nadszedł taki dzień.
Pierwsze podejście do morsowania zrobiłam już dwa lata temu. Nasłuchałam się bowiem opowieści znajomych, jak ta aktywność poprawia odporność. Długo zastanawiałam się jednak, jak miałabym wejść do zimnej rzeki, skoro nawet w domu w upalny dzień nie jestem w stanie wziąć zimnego prysznica. No i z takim nastawieniem oczywiście mi się nie udało. Jedyne szaleństwo, na które dałam się wtedy namówić, to bieganie boso po śniegu. I ku mojemu zdziwieniu okazało się, że biały puch wcale nie był zimny, a ten kilkumetrowy zaledwie bieg uwolnił we mnie masę endorfin i wywołał świetne samopoczucie na wiele kolejnych godzin.
Kolejny raz przełamałam się, gdy wyszłam z sauny i – idąc za przykładem innych – polałam ciało zimną wodą. Wówczas po raz pierwszy poczułam dobroczynne skutki zimnej kąpieli. Moje krążenie się poprawiło, a ja – po kolejnych wizytach w saunie i pod zimnym prysznicem - przestałam być takim zmarzlakiem. Mimo to na morsowanie wciąż nie dawałam się namówić, a dobrą wymówką było każde najmniejsze drapanie w gardle i ciąganie nosem. Jednak w głębi duszy czułam, że tegoroczny sezon morsów będzie dla mnie inny niż dotychczasowe. Bardzo chciałam spróbować, choć bałam się, że nie uda mi się pokonać własnych oporów, i gdy tylko poczuję zimno w stopach – się wycofam.
W pierwszy dzień tego roku jednak powiedziałam sobie: wchodzę w to! Żeby było mi raźniej, namówiłam koleżankę i 1 stycznia we dwie stawiłyśmy się na łomżyńskiej plaży. Nie byłyśmy przygotowane. Po prostu zrobiłyśmy z morsami rozgrzewkę, a potem zdjęłyśmy buty, podciągnęłyśmy nogawki spodni i weszłyśmy do Narwi. I przeżyłam szok, bo okazało się, że woda w rzece wcale nie jest taka zimna! Przynajmniej takie miałam pierwsze wrażenie. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach poczułam szczypanie, kłucie i pieczenie stóp i łydek. Ale to mnie nie zraziło.
W Święto Trzech Króli, 6 stycznia, ponownie stawiłyśmy się pod mostem Hubala. Tym razem w strojach kąpielowych. Dołączyłyśmy do grupy łomżyńskich morsów i razem z nimi weszłyśmy do wody. Co czułam? Pierwsza minuta w lodowatej rzece jest niesamowita! Człowiek cieszy się, że pokonał własne lęki i słabości, że się odważył. Potem zaczyna się robić zimno, a całe ciało „przeszywają” kłujące igiełki. Ale gdy się wyjdzie z wody, znowu ciało oblewa przyjemne ciepło, poziom endorfin szybuje w górę, a organizm zaczyna regulować temperaturę i wchodzi na wysokie obroty. Czuje się wtedy przypływ energii i ogromną ochotę, by tę przygodę powtórzyć. I już wiem, że na pewno jeszcze nie raz dołączę do łomżyńskich morsów. Choć kilka dni temu, gdy termometry pokazały minus 15 stopni poniżej zera, zabrakło mi odwagi.
Płynął 5 metrów pod lodem
Niektórym jednak ta temperatura nie przeszkodziła. Łomżyńskie morsy spotkały się nad zalewem w Stawiskach. Żeby wejść do wody, musieli najpierw zrobić sobie miejsce, bo zalew pokryty był lodem. Ale dla nich to nie problem. Woda miała zaledwie 1,6 stopnia Celsjusza powyżej zera, więc odczuwalna była jako lodowata.
– I było cudownie! – podkreśla Adam Grodzki, który morsuje co prawda dopiero od tego sezonu, ale wejście do zimnej wody poleca każdemu.
Adam Grodzki przyznaje jednak, że przy tak niskiej temperaturze powietrza, jaką mieliśmy w ubiegły weekend, wejście do lodowatej wody to czyste szaleństwo. – W wodzie nie jest ciężko wytrzymać, ale chwilę po wyjściu adrenalina skacze na 200 proc., a cała woda na ciele oraz włosy dosłownie zamarzają – śmieje się mors.
Andrzej Polkowski pochwalić się może jeszcze bardziej ekstremalnymi doświadczeniami. Wchodził bowiem do zimnej Narwi przy temperaturze minus 21,5 stopnia Celsjusza, a nawet... pływał pod lodem.
– To było zimą na przełomie 2017 i 2018 roku. Do przepłynięcia miałem dystans 5 metrów pod lodem. Oczywiście wszystko odbywało się z odpowiednią asekuracją. Lina kierunkowa szła pod wodą, ale była zakotwiczona z dwóch stron przerębla – wspomina. I dodaje, że w morsowaniu nie liczy się to, kto ile wytrzyma w zimnej wodzie, ale sam fakt, że się do niej wejdzie. Podkreśla, że od kiedy zaczął morsować, nie złapał nawet przeziębienia, ale plusów jest znacznie więcej niż wzmocnienie odporności organizmu.
– To niesamowita terapia nie tylko dla zdrowia fizycznego, ale i psychicznego – zaznacza Polkowski. – Podnosi się poziom endorfin, spotykamy się całą grupą, śmiejemy się, miło spędzamy czas i o to chodzi.
A łomżyńska grupa morsów jest naprawdę liczna. – Kiedy jeszcze prowadziliśmy zapiski, to było nas jakieś 350 osób, ale w tym roku mamy prawdziwy wysyp nowych morsów i już straciliśmy rachubę – śmieje się nasz rozmówca.
Mogłam przenosić góry
Rosnące zainteresowanie zimnymi kąpielami zauważyły także suwalskie morsy. Jednak nie wiążą tego z lockdownem. – Jeśli ktoś chce być aktywny, to i zamknięte siłownie czy baseny mu nie przeszkodzą – uważa 49-letnia Jolanta Szyszko z Suwałk, która swoją przygodą z morsowaniem zaczęła 3 lata temu. – Myślę, że morsowanie stało się popularne, bo coraz więcej osób widzi pozytywne skutki zimnych kąpieli.
Ona chęć zanurzenia się w zimnej wodzie po raz pierwszy poczuła, gdy zobaczyła morsy nad morzem. Stała w puchowej kurtce na pomoście i nie mogła wyjść z podziwu, ile w tych ludziach odwagi, by rozebrać się i wejść do zimnego Bałtyku.
– Strasznie im wtedy zazdrościłam, ale nie wyobrażałam sobie, by móc rozebrać się na dworze, a co dopiero moczyć się w wodzie – wspomina.
Potem jednak spotkała morsy nad suwalskim zalewem Arkadia. I już wiedziała, że kiedyś do nich dołączy. Ta myśl dojrzewała w niej jakiś czas, ale wciąż brakowało ostatecznego impulsu.
– W mojej głowie miałam milion pytań, jak się do tego zabrać, żeby było bezpiecznie – opowiada. Z pomocą koleżanki nawiązała kontakt z doświadczonym morsem, który udzielił jej podstawowych rad.
– I w końcu się na to zdobyłam! Po pierwszym wejściu do zimnego jeziora miałam taki wyrzut endorfin, że mogłam góry przenosić. Już wtedy wiedziałam, że zrobię to kolejny raz – opowiada.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień