Urok starych aut. Fiatów i zastav
Byliśmy w Kragujevcu goszczeni jak honorowi goście - opowiada Paweł Taraszkiewicz. - Pół fabryki zbiegło się, by oglądać naszą zabytkową Zastavę 750. Dwaj pracownicy skrupulatnie zbadali numery fabryczne samochodu. - Zmontowany na mojej zmianie! - rozczulił się starszy pan.
Na regale jako przerywnik w szpalerze książek stoi radio Eroica w meblowej obudowie z magicznym okiem, marzenie melomana w czasach Gomułki. Niżej Rozyna z zakładów Diora, odbiornik popularny, co nie znaczy łatwy wtedy do zdobycia. Obok turystyczna Szarotka z ZRK, o którą zabijali się nie tylko Polacy, ale i odwiedzający PRL mieszkańcy innych demoludów. W sąsiednim pokoju oglądam kolekcję keyboardów, czyli elektronicznych instrumentów klawiszowych, a w korytarzyku w piwnicy - zbiór orczyków od wyciągów narciarskich. To wszystko pokazuje mi gospodarz, pan Paweł Taraszkiewicz, niejako przy okazji. Do podziemi gdańskiej kamienicy zeszliśmy bowiem, abym zobaczył coś, co będzie kiedyś ozdobą jego najważniejszego zbioru: w garażu stoi Zastava 750 rozbebeszona do gołej, tu i ówdzie dziurawej blachy.
Tu niezbędna dygresja historyczna: Zastava to marka samochodów produkowanych kiedyś w Jugosławii, a potem w Serbii, w mieście Kragujevac. W działającej od lat międzywojennych fabryce broni rozpoczęto w roku 1954 montaż licencyjnych Fiatów 1400 i 1900 oraz terenowego auta Campagnola, a rok później, tuż po włoskiej premierze, także małego Fiata 600. Gdy w roku 1960 w Turynie „sześćsetkę” zastąpił zmodernizowany 600 D (m.in. z nieco większym i mocniejszym silnikiem - poj. 767 cm sześc., moc 29 KM) w Kragujevcu ruszyła samodzielna produkcja tego auta pod nazwą Zastava 750. W latach 1965-1967 samochody te były importowane do Polski, i to w pokaźnych partiach. Badania homologacyjne Instytutu Transportu Samochodowego wykazały, że Zastava 750 nie dorównywała jakością włoskiemu oryginałowi, np. moc silnika badanego egzemplarza wynosiła tylko 25 KM, ale była sprzedawana za złotówki, podczas gdy Fiaty tylko za dewizy i bony PeKaO.
Dlaczego Jugosławia mogła produkować samochody na włoskiej licencji już w latach 50., podczas gdy Polsce udało się to dopiero kilkanaście lat później? Rzecz w tym, że w 1948 roku komunistyczne państwo prezydenta Josipa Broz Tito znalazło się w ostrym konflikcie ze stalinowskim ZSRR, wspieranym przez tzw. kraje demokracji ludowej. Jugosławia została potępiona za odstępstwa ideologiczne, a wszelką współpracę zerwano. Choć komunizm jugosłowiański był w wielu aspektach równie opresyjny co sowiecki, państwo Tity utrzymywało kontakty gospodarcze z Zachodem, obywatele Jugosławii wyjeżdżali tam do pracy, a kurorty nad Adriatykiem pełne były turystów z Niemiec i z innych krajów zwanych kapitalistycznymi.
Pierwszym autem Pawła Taraszkiewicza nie była Zastava, a 15-letni Polski Fiat 126p rocznik 1976, którego dostał od rodziców za pomyślnie zdaną maturę. Jeździł nim krótko. Maluch został sprzedany, gdy Paweł nie dostał się na architekturę na Politechnice Gdańskiej, co bardzo rozczarowało jego ojca, wówczas dziekana Wydziału Inżynierii Lądowej tej uczelni. Trzeba tu dodać, że za drugim razem się udało i Paweł Taraszkiewicz został inżynierem architektem. Nie pracuje jednak w wyuczonym zawodzie. Zafascynowały go samochody, w domu Taraszkiewiczów obecne „od zawsze”. Ojciec pana Pawła już u schyłku lat 50. dorobił się Fiata Multipli, sześcioosobowej wersji „sześćsetki”, którą wówczas krótko sprowadzano z Włoch. To niebanalne auto w domu często wspominano, bo państwo Taraszkiewiczowie wybrali się nim w roku 1960 na rzymską olimpiadę.
- Kiedyś ojciec powiedział mi: wiesz, znalazłem Multiplę, taką jak nasza - opowiada pan Paweł. - Pojechaliśmy na Niedźwiednik. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem tego Fiata. Auto było w opłakanym stanie. Wrastało w trawę pod płotem, w cieniu transformatora. Ojciec oglądał je skrupulatnie i raptem zawołał: przecież to mój samochód! Rozpoznał je po własnoręcznie dorobionym szkle kierunkowskazu z żywic epoksydowych. Zdobycie części zamiennych, zwłaszcza do nietypowego auta, było w PRL marzeniem ściętej głowy.
To było pierwsze zetknięcie Pawła Taraszkiewicza z Fiatem 600 - dużym, bo istniał przecież także mały, czyli zwykła „sześćsetka”. Ale w latach 90. także tych „zwykłych” już się w Polsce nie widywało. Dowiedział się za to, że są szanse, by znaleźć nadającą się do odbudowy Zastavę 750.
Pierwszą kupił w roku 1993, niedługo po dyplomie. - Zjadła mi życie - mówi. Zamiast uczyć się komputerowego systemu projektowania CAD, niezbędnego już wówczas architektowi, dłubał w skorodowanym aucie. Rok później trafiła się następna, lepsza. Gdy szukał części do ich odbudowy, usłyszał od mieszkającego w Polsce Chorwata, że w państwach powstałych po rozpadzie Jugosławii jeździ całe mnóstwo małych Zastav. Produkcja tego modelu skończyła się przecież dopiero niedawno, w połowie lat 80. Pierwszy raz Paweł Taraszkiewicz wybrał się do Słowenii i Chorwacji w roku 1997. Oczywiście odrestaurowaną „Ficią” - jak brzmi na Bałkanach potoczna nazwa małego samochodu. Od tego czasu gościł w byłej Jugosławii wiele razy. Ba, nauczył się tamtejszych języków i dziś potrafi się porozumieć nawet po macedońsku!
Najbardziej pamiętny był wyjazd do Belgradu w roku 2005. - Czystym przypadkiem zaparkowaliśmy przed największym w stolicy Serbii salonem Zastavy. Wokół naszej „Fici” z lat 60., z drzwiami zawieszonymi na tylnej krawędzi, w dodatku na egzotycznej rejestracji i z przyczepką, zebrał się mały tłumek, do którego po chwili dołączyło dwóch panów w czarnych garniturach. Jednym był szef salonu, drugim… dyrektor zakładów w Kragujevcu. Z miejsca zaproszono nas na obchody 50-lecia produkcji Zastavy 750 - opowiada Paweł Taraszkiewicz. - Byliśmy goszczeni jak honorowi goście. Pół fabryki zbiegło się, by oglądać nasze auto. Dwaj pracownicy skrupulatnie zbadali numery fabryczne samochodu. - Zmontowany na mojej zmianie! - rozczulił się starszy pan.
Z samochodów uratowanych przed zagładą przez pana Pawła uzbierałoby się małe muzeum. On sam z biegiem czasu nauczył się mechaniki i blacharstwa. Stał się ekspertem od Fiatów, tych z Włoch i z fabryk produkujących auta na licencji.
- Chciałem ojcu zrobić niespodziankę i podarować mu odrestaurowaną Multiplę. Znalazło się takie auto. Niestety, nie zdążyłem… - mówi z żalem.
Autor: Marek Ponikowski