Czy ktoś pamięta uroczego sześciolatka z Małej Nieszawki, którego zdjęcie zamieściliśmy 17 lipca 1974 roku w dwutysięcznym numerze „Nowości”? Nie? No to podpowiadamy. To Sławek Szynal, rówieśnik naszej gazety. Jak potoczyło się życie pana Sławomira, który - tak jak „Nowości” - właśnie skończył 50 lat?
O jego narodzinach w mieszczącym się wówczas na Przedzamczu Szpitalu Miejskim informowaliśmy na pierwszej stronie drugiego numeru „Nowości” 2 stycznia 1968 roku. Z notatki zatytułowanej „Sławek pierwszym toruńczykiem 1968 r.” można było się dowiedzieć, że przyszedł on na świat 1 stycznia o godz. 1.05, „a więc wtedy, gdy w wielu salach balowych trwała w najlepsze sylwestrowa zabawa. Mamą chłopczyka jest Helena Szynal. Nadała ona swojemu synkowi imiona Sławomir Jarosław”.
Później liczną rodzinę Szynalów (Sławek miał wówczas czterech braci i dwie siostry) z Małej Nieszawki dziennikarze „Nowości” odwiedzili w 1974 roku - przy okazji przygotowywania dwutysięcznego numeru gazety. To właśnie wtedy krótką informację pt. „Nasz rówieśnik Sławek” zilustrowano wspomnianą fotką sześciolatka.
- Pamiętam to zdjęcie. Stałem przy takim drewnianym płocie, a właściwie przy samej furtce. Przez długi czas miałem zresztą tę fotkę w swoich zbiorach. Później, niestety, gdzieś się zapodziała - uśmiecha się Sławomir Szynal, szczęśliwy małżonek, dumny tata trojga dorosłych dzieci, który w tym roku zostanie… dziadkiem.
Nocna ucieczka przed ogniem
Ale po kolei. Sławek został stolarzem, bo praca w drewnie od najmłodszych lat była jego wielką pasją. Później - jak to w PRL-u - upomniało się się o niego wojsko. I tak stolarz meblowy, absolwent Zakładu Doskonalenia Zawodowego, trafił do… jednostki rakietowej w Szczecinie, gdzie na szczęście doceniono jego charakter pisma, powierzając odpowiedzialną funkcję „pisarza”. Nie miał więc źle.
Po powrocie z wojska Sławomir Szynal pracował w różnych warsztatach stolarskich, zgłębiając tajniki fachu. W 1990 roku poślubił swoją narzeczoną Dorotę, na świat przyszły dzieci: Monika, Agnieszka i Radosław. Kiedy pojawiła się możliwość otrzymania mieszkania zakładowego w Lasach Państwowych, młodzi Szynalowie nie zastanawiali się długo. Sławek zmienił pracę i został drwalem. Dzięki temu rodzina przeprowadziła się do mieszkania w Chorągiewce (później wykupiła je i zajmuje do dziś, choć obecnie ten teren należy do Cierpic), a właściwie w samym lesie, dwa kilometry od stacji kolejowej.
Praca na akord w lesie była ciężką harówką, ale dawała możliwość zarobienia godziwych pieniędzy i utrzymania rodziny. Z czasem Szynalowie mocno zresztą wrośli w leśne środowisko, maksymalnie skracając nawet wyjazdy na zakupy do gwarnego Torunia. Leśna oaza zawsze zapewniała ciszę i poczucie bezpieczeństwa. No, prawie zawsze, bo pan Sławomir wciąż ma przed oczyma pożar, który wybuchł w sierpniu 1992 roku. Płomienie objęły 3 tys. hektarów lasu, podchodząc niemal pod zabudowania. Ewakuowali się w nocy, gdy mieszkanie wypełnił gryzący dym - zdążyli zabrać jedynie pieniądze i dokumenty. Na szczęście nad ranem ognień zdusiła ulewna burza, a budynek nie ucierpiał.
- Z pracy w lesie ostatecznie zrezygnowałem w 2007 roku - wspomina Sławomir Szynal. - Dobiegałem czterdziestki, a zarabiałem coraz mniej. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu tego ciągnąć - trzeba wrócić do korzeni, do stolarstwa. I to była bardzo dobra decyzja.
Poczułem, że się rozwijam
Stolarzy akurat poszukiwała firma B.A.U.S., zajmująca się specjalistyczną zabudową samochodów, głównie karetek ratunkowych. To był zupełnie inny rodzaj pracy. Przeciętny człowiek nie wyobraża sobie nawet, ile różnego rodzaju mebli, szafek i szafeczek trzeba „upchnąć” we wnętrzu takiej karetki, by pomieścić butle tlenowe i cały specjalistyczny sprzęt. I jak wielkie może to być wyzwanie dla stolarza.
- Wreszcie poczułem, że rozwijam się zawodowo, no i zarabiałem o wiele lepiej niż w lesie - przyznaje Sławomir Szynal. - A praca była znacznie lżejsza, na dodatek w ciepłym i suchym pomieszczeniu. Jejku, na głowę nie padał mi śnieg ani deszcz! Uczestniczyłem w przygotowywaniu karetek na igrzyska olimpijskie w Pekinie, wysyłaliśmy auta w różne zakątki świata. I w końcu ten świat mnie wciągnął.
Oferta z firmy Emmert Fahrzuege, która pojawiła się w 2014 roku, była bardzo kusząca. Sławomir Szynal już wcześniej wiele słyszał o tym znajdującym się w niemieckim Lingen (niedaleko holenderskiej granicy) przedsiębiorstwie, zajmującym się nie tylko zabudową karetek, ale i tych najbardziej luksusowych samochodów osobowych i terenowych. Nie przypuszczał jednak, że przyjdzie mu tam pracować.
Jak zrobić szafkę na szampana?
- Pochylamy się nad autami ludzi o bardzo grubych portfelach - mówi Sławomir Szynal. - Trafiają do nas najnowsze mercedesy maybachy, klasy S, GLS, a więc auta, które czasami kosztują miliony złotych. Naszym zadaniem jest dopasowanie ich do indywidualnych gustów właścicieli, a więc zamontowanie wyposażenia, którego nie da się tak po prostu kupić. Każde zamówienie jest inne, nad każdym trzeba solidnie główkować. Ostatnio na przykład czterodrzwiowego maybacha przerabialiśmy na kabriolet. Oczywiście robi to wielu różnych specjalistów - ja odpowiadam za wszystkie meble. Chodzi na przykład o zaprojektowanie i wykonanie eleganckiej konsoli, znajdującej się między dwoma tylnymi fotelami, która pomieści lodówkę na szampana, barek, miejsce na postawienie kieliszków. Tego oczekują klienci.
Zdolne i pracowite pociechy
Sławomir Szynal podkreśla, że praca satysfakcjonuje go niemal w stu procentach. Rozwija się cały czas, bo nie ma mowy o powtarzalności, zarabia tyle, ile dobry stolarz w Polsce - tyle że w euro. Chwali też sobie relacje z niemieckimi przełożonymi, którzy - w przeciwieństwie do szefów w polskich firmach - potrafią docenić specjalistę i wiedzą, co zrobić, by go zatrzymać.
Ale jest też jeden poważny minus - rozłąka z rodziną. W tej firmie pracuje się przez pięć tygodni, po których na tydzień można przyjechać do domu. Dzięki internetowym komunikatorom Sławomir Szynal co prawda co wieczór rozmawia z żoną Dorotą i dziećmi (w weekendy nawet dwa razy dziennie), to jednak tęsknota daje o sobie znać.
- Nie jestem łasy na pieniądze, wystarczyłoby mi tyle, ile zarabiałem w Polsce. Chodzi o dzieci. Pojechałem do Niemiec, by im pomóc w dążeniach, pasjach i starcie w dorosłe życie - wprost mówi Sławomir Szynal. - I dopóki mogę, będę im pomagać. Nas było w domu ośmioro dzieci, mama nie pracowała - rodzice nie byli w stanie nam pomóc. My wraz z żoną cieszymy się, że możemy.
Ze swoich dzieci Sławomir Szynal jest niesamowicie dumny. I trudno się dziwić, bo zdolne i pracowite to pociechy. Starsza córka, 27-letnia Monika, jest już mężatką i pracuje w przedszkolu jako nauczycielka (po Uniwersytecie Mikołaja Kopernika) nauczania wstępnego. Na dniach wraz z mężem przeprowadzi się do nowo wybudowanego domu w Małej Nieszawce. W tym roku też spodziewa się dziecka, co oznacza, że Sławomir Szynal zostanie (nie może się już doczekać!) dziadkiem.
Pięćdziesiątki w kościach nie czuję!
Z kolei młodsza córka Agnieszka (24-letnia) jest inżynierem architektem i za trzy miesiące będzie bronić pracę magisterską na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy. Już pracuje jako architekt - projektuje domy i świetnie się w tym realizuje. Z UTP związany jest też 22-letni Radek, który studiuje mechanikę i budowę maszyn i swoją przyszłość zawodową widzi w przemyśle ciężkim.
A jak swoją przyszłość postrzega Sławomir Szynal? - Jestem optymistą - zapewnia. - Choć 50. urodziny obchodziłem bardzo wystrzałowo i wesoło w 16-osobowym gronie najbliższych, to tego wieku jeszcze w kościach nie czuję, nie odnoszę wrażenia, że zamknął się jakiś okres w moim życiu. Wyzwań mi nie brakuje, najważniejsze jest zaś to, że udało się nam stworzyć taki dom, do którego każdy chętnie wraca. Czy jest w nim miejsce na „Nowości”? Zawsze było. To przecież nasza, toruńska gazeta.