Coraz więcej Opolan decyduje się na tzw. upadłość konsumencką. Dużo wniosków pojawia się teraz - każdy chce z nowym rokiem zmienić coś w swych finansach. Na lepsze.
Życiowy pech - utrata pracy, niepowodzenia życiowe, choroby w rodzinie - wszystko to złożyło się na to, że popadli w długi, których nie są w stanie spłacić. Gdy z powodów losowych pojawiają się kłopoty w spłacie, nie ma się wokół bliskich i przyjaciół, którzy mogą pomóc, doradzić, przestrzec przed dalszym zaciąganiem kredytu - bierze się kolejną pożyczkę, zwykle typową chwilówkę. To pomaga, ale na krótki czas, bo spłacać już trzeba dwa zobowiązania, jest z nimi podwójny problem. Potem jest trzecia chwilówka, kolejna...
Tak było w przypadku 60-letniego pana Wojciecha z Kędzierzyna-Koźla, rencisty dorabiającego sobie do skromnej renty pracą na portierni jednej z firm. Do dziś pan Wojtek opiekuje się też starszym bratem, niepełnosprawnym umysłowo. Od zawsze wynajmował mieszkanie - małe, dosłownie kliteczkę, 20 metrów kwadratowych. Mieszka tam z bratem. Ponieważ za tę klitkę musiał płacić czynsz, chcąc zejść z tych kosztów, wziął kredyt na kupno lokalu - stosunkowo niską kwotę, bo 12 tys. złotych. I tu zaczynają się kłopoty.
Przez rok wszystko się dobrze układa. Jednak pan Wojciech traci pracę. Zobowiązania zostają, a dochodów drastycznie ubywa... Pierwsza chwilówka, w wysokości 1000 złotych, idzie na spłacenie raty. Ale za miesiąc też trzeba było płacić ratę, i kolejną, i następną.
Parabanki stały się ratunkiem w każdej sytuacji - gdy brakowało na spłatę gazu i energii elektrycznej, gdy trzeba było pokryć koszty turnusu rehabilitacyjnego brata, gdy trzeba było kupić karpia na święta…
Ostatecznie pan Wojciech miał zobowiązania w 18 instytucjach finansowych na kwotę około 50 tysięcy złotych. Praktycznie codziennie odbierał pocztę z jakimś monitem, czasami parę listów od firm ściągających długi. Wstydził się sąsiadów, bo ci widzieli koperty z logo firmy ściągającej długi. Odbierał też esemesy i telefony z ponagleniami dotyczącymi spłaty, ostrzeżeniami windykacyjnymi. Koszt każdego takiego listu czy esemesa - czasem nawet kilkanaście złotych - obciążał jego dług.
Samotna bezrobotna kobieta z dziećmi, która popadła w tarapaty finansowe, zaciągając po kilkaset złotych pożyczek na chleb, w ogóle na życie. Potem dostała pracę, ale na pokrycie zaciągniętych wcześniej „chwilówek” już nie zarobiła. Dług więc rósł.
Małżeństwo, które nie może wykaraskać się z długów, bo przeliczyło się z możliwościami finansowymi, biorąc kredyt - najpierw na mieszkanie, potem na samochód. Studentka, której krewni na konto dziewczyny uruchomili i prowadzili działalność gospodarczą, która zakończyła się długiem w wysokości 500 tysięcy zł.
To Opolanie, którzy „zbankrutowali” przed sądem, w ramach tzw. upadłości konsumenckiej - instytucji, która w bardziej dostępnej niż wcześniej dla obywatela formie - działa od 2015 roku.
Przepisy pozwalające na taką drogę wychodzenia z kolosalnych długów działają w Polsce od niespełna dwóch lat. W 2015 roku opolskie sądy ogłosiły 25 upadłości konsumenckich. W 2016 - już 70. Coraz więcej wpływa też wniosków o stwierdzenie upadłości. Rok temu było ich 89. W tym roku - 117.
Upadłość konsumencka pozwala zacząć życie od nowa. Owszem - trzeba brać pod uwagę fakt, że można stracić cały majątek (nie do końca swój, bo często kupiony na kredyt). Pójdzie on na spłacenie długów. Jednak ostatecznie procedura oczyszcza wierzyciela ze zobowiązań, a te długi, których nie da się pokryć z majątku - są anulowane. Co za tym idzie - kończy się nachodzenie przez windykatorów, znika widmo komornika.
Samo ogłoszenie upadłości konsumenckiej to dopiero początek żmudnej drogi oczyszczania się z długów
- Osoby, które do mnie przychodzą i decydują się na postępowanie w ramach upadłości konsumenckiej, są świadome, że ryzykują nawet stratę mieszkania. Uznają jednak - po latach życia w pogłębiającym się zadłużeniu - że to dobra cena za zyskanie spokojnego życia - mówi Monika Rajewska.
Często jest tak, że pracownicy firm windykacyjnych pojawiają się w domu o 21.00, ostentacyjnie i głośno stukają do drzwi, ponawiają nocne wizyty w sprawie długu.
Tak było w przypadku Wojciecha. Zaczął te sytuacje przypłacać zdrowiem, zaczęły się kłopoty z sercem, pojawiły się duszności - wszystko na tle nerwowym. Bezsenne noce, palpitacje serca, pobyty na szpitalnej izbie przyjęć…
Aby odsunąć od siebie nachalnych wierzycieli, spłacał raty, zaciągając kolejne pożyczki od parabanków. Efekt - jeszcze jeden wierzyciel i windykator na karku.
- Ludziom zazwyczaj błędnie się wydaje, że zaciągnięcie kolejnej „pożyczki na pożyczkę” rozwiązuje problem, bo przecież dzięki temu zaspokajają chociaż jednego z wierzycieli - mówi Monika Rajewska.
To - mówiąc kolokwialnie - kanał. Bo wpłata idzie na spłacenie odsetek wynikających z kredytu i jego nieterminowej spłaty, nie na spłatę samej raty. Kredyt pozostaje, co więcej - rośnie.
Często dłużnicy mający zobowiązania wobec kilku firm popełniają błąd, który polega na tym, że starają się spłacić chociaż część zobowiązań, wybierają te dla nich najważniejsze - na przykład kredyt, czynsz. Pozostałe - „mniej istotne” - są zupełnie niespłacane.
- Wybranie takiej drogi to błąd. Sąd przy ewentualnym postępowaniu związanym z upadłością konsumencką traktuje to jako nierówne traktowanie wierzycieli. Nie można tego robić. Trzeba starać się zaspokajać wszystkich po równo - mówi Monika Rajewska.
W spiralę długu popadają często osoby starsze, które nie czytają korespondencji. Zresztą - ogrom pism i język, jakim są pisane, mogą przyprawić o zawrót głowy nawet wykształcone osoby w średnim wieku.
- Zarówno wierzyciele, jak i firmy windykacyjne są zainteresowane spłaceniem choćby części zobowiązań. Ale nawet jeśli każdej z tych instytucji dłużnik chciał płacić po 100-150 złotych miesięcznie, to i tak nie jest w stanie, bo to daje w sumie kwotę 2-3 tysięcy. Owe wpłacone wierzycielowi 100-200 złotych i tak zresztą nie pomniejsza długu, idzie tylko na spłatę odsetek - mówi prawnik.
Można jeszcze próbować kredytu konsolidacyjnego. Najrozsądniej jednak jest zrobić rachunek sumienia i finansów. Jeśli okaże się, że nasze dochody od dłuższego czasu są niższe niż wydatki - te codzienne i te związane z długami - jesteśmy bankrutami.
- Gdy zwracam się do firm windykacyjnych czy banków w imieniu swego klienta z pismem o ustalenie aktualnego stanu zobowiązań tegoż klienta, natychmiast otrzymuję telefony od windykatorów z pytaniem, czy uda się dojść do porozumienia w sprawie spłaty chociażby części długu - dodaje prawnik.
Czyli: warto rozmawiać.
To nie był dobry interes
Stereotyp na temat polskiego bankruta: starszej osoby, która stopniowo popadała w spiralę długów, w tym toksycznych kredytów - przełamuje historia Marioli.
Opolanka studiowała na wrocławskiej uczelni. Gdy była na pierwszym roku, jej krewni zaproponowali, żeby wspólnie prowadzić firmę transportową, bo mieli w tym już wcześniejsze doświadczenie. To było bliskie wujostwo, z którymi zawsze żyła w dobrych stosunkach. Firma miała funkcjonować i rozwijać się na jej nazwisko. Kto wie - może po studiach miałaby swój własny dobrze prosperujący zakład pracy, w którym byłaby jednym z szefów z przyzwoitą pensją. Mariola na razie jednak nie miała zbyt wiele wspólnego z prowadzeniem firmy, w końcu studiowała, poświęcała się sesjom. Wujostwo nigdy nie sygnalizowało, że firma popada w kłopoty.
Tymczasem biznesplan się nie ziścił. Za mało zleceń, nie było z czego pokryć kredytów na zakup sprzętu i samochodów, nawet opłat za wynajem lokalu biurowego.
Gdy Mariola dowiedziała się o wszystkich zobowiązaniach, sięgały one, wraz z odsetkami, pół miliona złotych. Dla osoby, która dopiero ma zaczynać dorosłe życie, to kamień, który ciągnie na dno. Nie może nic zrobić, nawet kupić telefonu komórkowego, o założeniu firmy nie wspominając.
Co do zasady - upadłość konsumencka to procedura zarezerwowana dla osób, które nie prowadziły działalności finansowej. To nie jest rozwiązanie dla przedsiębiorców. Ale w przypadku Marioli sąd zrobił wyjątek. Uznał, że nie ponosiła ona żadnej winy za niepowodzenie firmy, to krewni założyli młodej i niedoświadczonej osobie kredytową pętle na szyję. Z pewnością nie zrobili tego celowo, ale to nie zmienia faktu, że dwudziestolatka została nie ze swojej winy z ogromnymi długami.
- Zadziałała tu zasada słuszności i humanitaryzmu i sąd zgodził się na upadłość konsumencką - mówi prawnik.
W momencie gdy sąd ogłosi upadłość, to jeszcze nie koniec całego postępowania upadłościowego. To dopiero koniec pierwszego jego etapu. W kolejnym wchodzi syndyk. Powstaje plan spłaty zadłużeń, lista wierzycieli... Upadły konsument musi przez maksymalnie 36 miesięcy wykazać się żelazną dyscypliną w spłacie należności. - Oczywiście plan spłaty uwzględnia rzeczywiste możliwości majątkowe dłużnika - zaznacza radca prawny.
Po 36 miesiącach sąd wydaje postanowienie o oddłużeniu takiej osoby. Czyli umarza to, czego nie udało się spłacić przez 36 miesięcy oraz czego nie udało się pokryć ze spieniężonego majątku dłużnika.
Dlatego pan Wojtek, decydując się na upadłość, zdecydował się jednocześnie podjąć nawet ryzyko utraty mieszkania, od kupna którego zaczęły się jego wszystkie kłopoty. Istnieje jednak nadzieja, że lokal jest tak mało atrakcyjny z uwagi na swe położenie, wielkość, stan techniczny - że może nie znajdzie się na niego chętny i syndykowi nie uda się go sprzedać.
Polski bankrut
W ciągu zaledwie 1,5 roku w Polsce ogłoszono bankructwo około 4,5 tysiąca osób.
Bankructwo nigdy nie przychodzi nagle. Jest to długotrwały, często wieloletni proces. Jego symptomy pojawiają się dużo wcześniej. Jednym z nich jest rosnąca liczba niezapłaconych w terminie zobowiązań, skutkująca negatywnym wpisem lub wpisami do KRD
podkreśla Adam Łącki, prezes Zarządu Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej SA.
Największa liczba konsumentów, którzy przed ogłoszeniem upadłości byli notowani jako dłużnicy w Krajowym Rejestrze Długów Biurze Informacji Gospodarczej mieszka w województwie mazowieckim (394), śląskim (208), kujawsko-pomorskim (174) i wielkopolskim (171). Z tych czterech województw pochodzi połowa osób, które pół roku przed opublikowaniem informacji o bankructwie miały długi notowane w KRD. Co ciekawe, w tym gronie minimalnie przeważa płeć piękna. Relacja kobiet do mężczyzn to 52 do 48. Łączny dług pań to 23,96 miliona złotych. Całkowite zadłużenie panów to natomiast 21,44 miliona złotych.
Instytucja upadłości konsumenckiej powstała w 2009 roku, jednak skomplikowane przepisy i trudne do spełnienia wymagania skutkowały tym, że prywatnych bankructw ogłaszanych było bardzo mało. Sytuacja zmieniła się dopiero z początkiem 2015 roku, czyli po znowelizowaniu przepisów. Mniej restrykcyjne wymogi, łatwiejsza procedura i niższe koszty sprawiły, że popularność upadłości konsumenckiej rośnie z miesiąca na miesiąc.
- Niemal 4,5 tysiąca bankructw konsumentów w ciągu zaledwie 19 miesięcy obowiązywania zmienionych przepisów oznacza, że średnio w miesiącu ogłaszana była upadłość ponad 230 osób. W ostatnich miesiącach zdarzało się, że liczba ta przekraczała nawet 400 osób. Te dane nie pozostawiają złudzeń. Upadłości konsumenckich w najbliższym czasie wciąż będzie szybko przybywać - uważa Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów.
Jak wynika z obserwacji Moniki Rajewskiej, Opolanie nie tylko są coraz bardziej zainteresowani uruchomieniem procedury własnej upadłości konsumenckiej, ale też robią to zwykle jesienią.
- Może dlatego, że zbliża się kolejny rok i chcą w niego wejść ze świadomością, że wreszcie coś zmienią w swym życiu. - mówi prawniczka.
CZYTAJ TEŻ Ubikowieni na amen