Up To date. Jędrzej Dondziło: Obudziliśmy coś w Białymstoku
Ze skromnej, jednodniowej imprezy na Węglowej stworzył wydarzenie, które ma już zasięg nie tylko ogólnomiejski. Jędrzej Dondziło, znany także jako DJ Dtekk, w „stolicy disco polo” od kilku lat organizuje festiwal z muzyką elektroniczną, techno i hip-hopem. Dziś Up To Date to nie tylko dwa wieczory wypełnione muzyką - to już rozpoznawalna marka.
Kurier Poranny: W jakich okolicznościach w Twojej głowie pojawiła się myśl, żeby w Białymstoku zorganizować festiwal muzyki elektronicznej, techno i hip-hopu?
Jędrzej Dondziło, pomysłodawca i twórca festiwalu Up Tp Date: Gdy rozpoczynałem myślenie o festiwalu w Białymstoku miałem już kilka ładnych lat doświadczenia jako DJ i organizator mniejszych imprez. Od zawsze z zazdrością spoglądałem na imprezy na zachodzie Europy, czy nawet na zachodzie Polski. Tam właśnie odbywały się wielkie wydarzenia, generujące ogromną energię i ferment w kulturze. W Białymstoku ówcześnie temat ciągnęły klub Metro i incydentalne koncerty rapowe. Brakowało czegoś, co miałoby dużą siłę kulturotwórczą, czegoś, co mogło zarażać i angażować białostoczan na dużą skalę. Gdy opowiadałem o swoich pomysłach, ludzie pukali się w czoło. Jednak udało się. Poznałem ludzi ze stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne, napisałem projekt imprezy od serca i dostałem grant. Zaczął się wir, który trwa do dziś. Nie wiedziałem, na co się piszę.
Nie miałeś wątpliwości czy ten pomysł wypali? Jakie były początkowe reakcje?
Wiedziałem, że sam nie dam rady. Moi przyjaciele: Czarek Chwicewski i Michał Kowalczuk weszli w projekt bez pytań. Znaliśmy się już ze wspólnej pracy przy naszych imprezach. Inni, którym proponowałem współpracę, słuchali uważnie. W projekt wszedł Robert „Roball” Burzyński, który wprowadził nas w świat hip-hopu. I pojawił się efekt kuli śniegowej. Po kilku miesiącach mieliśmy na pokładzie środowiska rapowe, teatralne, MTB, BMX, ze świata sztuk plastycznych i sztab wolontariuszy. Mimo ogromnej energii i wsparcia z różnych stron miałem obawy: Jak to będzie? Czy ludzie kupią bilety? Czy będzie się im podobało? Tydzień przed imprezą wyprzedały się bilety. Okazało się, że była w mieście ogromna potrzeba takiego wydarzenia.
Pierwszy Up To Date to jednodniowa, a właściwie jednowieczorowa impreza na Węglowej. Dziś to już dwudniowy festiwal, który dodatkowo jest obudowany także innymi wydarzeniami. Co spowodowało, że od drugiej edycji impreza nabrała takiego tempa?
Obudziliśmy coś w Białymstoku. My i nasi odbiorcy uwierzyliśmy, że możemy mieć wydarzenie na skalę ogólnopolską, że nie musimy być zawsze „w ogonie”, że nie musimy być miastem, o którym nikt nie potrafi nic powiedzieć. Pojawiła się szansa na autorski „produkt kulturalny”, na pokazanie światu, że my też umiemy. Że umiemy po swojemu, lepiej, w naszym stylu. Do przodu pchał nas entuzjazm, wielki optymizm i fala wsparcia lokalnej społeczności. Urząd dostrzegł nasze starania i dał porządniejszą dotację. Ministerstwo kultury przyznało nam pierwszą i, jak dotąd, jedyną dotację. Trzeba było iść za ciosem i rozwijać festiwal. Ambient Park powstawał równolegle z Up To Date i doskonale go uzupełniał. Dzięki tym imprezom udało się uzmysłowić białostoczanom, że takie odnogi kultury w ogóle istnieją i że mogą być wprowadzone w przestrzeń miejską z pożytkiem dla wszystkich. Przestało to być takie dziwne i nieprzyswajalne. Okazało się, że w sierpniowy dzień setki rodzin mogą słuchać ambientu. Okazało się, że na nasze wydarzenia przylatywali odbiorcy z Estonii, Moskwy, Pragi, Londynu czy Berlina. Na IV edycji festiwalu przyjezdna publiczność stanowiła już połowę wszystkich uczestników. A od dobrych kilku lat - stanowi już połowę słuchaczy i widzów.
W tym roku festiwal zlokalizowany jest w zupełnie nowych miejscach, m.in. w barokowym Pałacu Branickich. Dlaczego zdecydowaliście się na takie rozwiązanie? Czy nowe, czasem dość nietypowe, przestrzenie będą wartością dodaną festiwalu?
Kochamy zaskakiwać naszych odbiorców. Nasza pierwotna lokalizacja, Węglowa, stała się już bardziej kulą u nogi, aniżeli miejscem do rozwoju. Stało się tak, ponieważ nasze budżety zawsze były żenująco niskie jak na ambicje tego wydarzenia. Nie mieliśmy tak naprawdę środków, by komfortowo organizować Up To Date na Węglowej. Nie mówiąc już o wprowadzaniu zmian, które sprawiłyby, że ludzie mieliby poczucie rozwoju czy zaskoczenia nowymi rozwiązaniami. Kochamy Węglową, ale trzeba było poszukać innej drogi. Pojechaliśmy zwiedzić Stadion Miejski. Zakochaliśmy się w jego parkingach, które w części przeznaczonej na sceny Electronic Beats i Technosoul doskonale przypominają Węglową. Dają też duże możliwości na przyszłość. Opera i Filharmonia Podlaska, która jest naszym partnerem już trzeci rok z rzędu, na stałe wpisała się w krajobraz naszych wydarzeń.
Kontynuując rozwój i zaskoczenie w ramach festiwalu, dodaliśmy nową lokalizację - Pałac Branickich. Chcemy łączyć promocję naszego miasta z działalnością kulturalną. Stąd trzy flagowe obiekty w naszym programie. Nie udałoby się to bez wsparcia wszystkich ludzi dobrej woli i zrozumienia naszej sytuacji. Chcielibyśmy pójść jeszcze dalej, wprowadzić jeszcze więcej wydarzeń towarzyszących, ale niestety mamy zbyt skromny budżet.
Oprócz muzyki Up To Date mocno skupia się na szeroko rozumianym designie. To kierunek na przyszłość? Jakie jeszcze dziedziny chcecie włączyć w to wydarzenie?
Festiwali, na których rozstawiana jest po prostu infrastruktura i zapraszane gwiazdy muzyczne jest wiele. My od początku chcieliśmy odciąć się od takich tendencji. Mnogość bodźców to podstawa. Liczy się kompleksowość i konsekwencja działania. Ludzie pragnęli chodzić na koncerty gwiazd, a dziś chcą chodzić na Up To Date Festival, mimo że wielkich popowych nazwisk nie prezentujemy. Stosunkowo niewielkim kosztem tworzymy wydarzenie, którego forma estetyczna jest niepowtarzalna i autentyczna. Nie ma tu ściemniania i prezentacji czegoś „przy okazji”. Nasz design festiwalowy, głównie dzięki działaniom Karoliny Maksimowicz, jest już szeroko rozpoznawalny. Wiadomo, że kojarzymy się z kolorem, śmiałymi instalacjami i pomysłowymi scenografiami wywołującymi uśmiech. To już znak firmowy UTD. A co dalej? Tak naprawdę to chcielibyśmy wiedzieć czy w ogóle będziemy mogli kontynuować dotychczasową drogę. Bo pomysłów mamy na pęczki. Moglibyśmy go rozwijać na pięć różnych sposobów bez straty na jakości.
Up To Date to już festiwal masowy. Co jest dla Ciebie ważniejsze: ilość czy jakość?
Jakość. Jakość daje wiarygodność naszemu wydarzeniu. Ilość naszych działań czy zapraszanych artystów daje nam siłę rażenia i koło zamachowe do zainteresowania ludzi. Jeśli chodzi o samą wielkość wydarzenia, to nigdy nie przedłożymy dążenia do dużej frekwencji ponad jakość merytoryczną imprezy. „Jakość i styl na każdym kroku. Taka fantazja tylko w Białymstoku”.
Co jest najtrudniejsze przy organizacji tego festiwalu?
Myślenie o dniu jutrzejszym. Co roku nie wiadomo co dalej będzie z Up To Date. Z wieloma działaniami w naszym mieście musimy przecierać szlaki. Większość tematów, których się podejmujemy, robimy jako pierwsi w Białymstoku. Im bardziej chcemy iść do przodu, tym większy opór mamy do przełamania. Wiele aspektów organizacyjnych przychodzi nam lekko po siedmiu latach pracy. Ale nawet stosunkowo proste zadania trzeba mieć z czego sfinansować. Po siedmiu latach chcielibyśmy móc pracować normalnie. Przecież robimy białostocki, niepowtarzalny i profesjonalny festiwal, który doskonale promuje nasze miasto i nasze województwo w świecie. Zjeżdża do nas co roku kilka tysięcy ludzi, ponad 150 dziennikarzy. W tym roku przyjeżdżają dziennikarze z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Litwy, których przyloty i zakwaterowanie sfinansował Instytut Adama Mickiewicza. My nigdy nie moglibyśmy sobie na to pozwolić, bo brakuje nam nawet na zakwaterowanie artystów! Media się o nas rozpisują, filmy promocyjne biją rekordy popularności i są przedstawiane jako wzory kreatywnych kampanii na szkoleniach marketingowych. Robimy to wszystko w służbie kultury i z miłości do naszego miasta. Mimo to wciąż nie mamy zagwarantowanych warunków normalnej pracy. Brakuje zrozumienia, brakuje otwarcia. Częściowo też dlatego, że wcześniej o tym głośno nie mówiliśmy i czekaliśmy pokornie, aż nasze starania zostaną docenione. Wszyscy się przyzwyczaili, że Up To Date Festival co roku się odbędzie i będzie coraz lepszy, bo jego organizatorom przecież bardzo zależy. To prawda, zależy nam, ale prawdą jest również to, że staliśmy się zakładnikami własnej ambicji. Doprowadziliśmy do sytuacji, gdy robimy wydarzenie za 30 proc. normalnych kosztów. Domyślam się, że dla kogoś, kto nie zna sprawy może to brzmieć abstrakcyjnie czy niedorzecznie. Ale wystarczy popatrzeć na inne wydarzenia kulturalne, które dysponują podobnym budżetem i jaki jest ich zasięg promocyjny w porównaniu z naszym. Warto wziąć pod lupę budżety innych ogólnopolskich festiwali, pośród których jesteśmy wymieniani jako jedni z największych. One mają nieraz dziesięciokrotnie większe fundusze na swoją działalność.
Jak oceniasz wsparcie samorządu dla tej inicjatywy? Jest wystarczające?
Wielu urzędników pracuje z nami od lat i rozumie charakter wydarzenia, okazuje wielkie wsparcie, za które jesteśmy bardzo wdzięczni. Jednakże w wielu miejscach nie zauważa się naszego oddania sprawie, wręcz stawia się nam dziwne i zaporowe wymagania, których inni nie mają. Up To Date Festival jest już marką, którą ludzie widzą jako silną. Dbamy o wizerunek, bronimy nim przecież honoru miasta, a co ważniejsze jego mieszkańców, a także kultury, wokół której się obracamy. Ale jest to silna marka zbudowana na glinianych nogach. Nierzadko urzędnicze niezrozumienie istoty naszego działania doprowadza nas do sytuacji kryzysowych. Traktuje się nas jako jakiś kombinatorów, podchodzi się do festiwalu nieufnie. Wydaje mi się, że wynika to z braku świadomości tego, czym my się tak naprawdę zajmujemy. Niektórzy urzędnicy mówią nam, że jesteśmy wydarzeniem komercyjnym, i że zarabiamy krocie, bo sprzedajemy bilety. Ale prawda jest taka, że nie dopięliśmy budżetu w dwóch ostatnich latach mimo setek tysięcy złotych, które ściągamy do Białegostoku od sponsorów. Wpływy z biletów stanowią ledwo 20 proc. budżetu. Miasto dokłada 30 proc., marszałek w tym roku dołożył ok. 13 proc. By zdobyć resztę pracujemy cały rok. Wszystko to po to, by nie zawieść ludzi, kontynuować to co pokochali i wciąż to rozwijać.
Jesteś organizatorem festiwalu, masz czas i możliwość, by posłuchać występów zaproszonych artystów. Kogo szczególnie chciałbyś polecić w tym roku?
Jako dyrektor programowy odpowiadam za zaproszenie artystów scen Centralny Salon Ambientu, Technosoul i Red Bull Container. Nadzoruję też całą resztę programu, nad którą pracuję z Czarkiem Chwicewskim, Maciejem Warwasem i Michałem Worowskim. Doradzają nam również białostoczanie z różnych środowisk twórczych. Mimo że program festiwalu wynika z naszych zamiłowań muzycznych, to niestety na festiwalu musimy ciężko pracować, nie możemy cieszyć się z efektów pracy. Nie mamy agencji, które obsłużą za nas dziennikarzy, zorganizują dokumentację wydarzenia, całe tzw. „hospitality” czy skoordynują przejazdy artystów z Okęcia. W akcji chciałbym zobaczyć wszystkich. Niestety, nie będę w stanie, ale będę usilnie próbował. Wam proponuję przede wszystkim sprawdzić atmosferę Centralnych Salonów Ambientu, koncert Tommiego Casha z powodu jego niesamowitego charakteru i aury kontrowersji, jaką roztacza wokół siebie oraz poranne, hipnotyczne tańce na scenie Technosoul. No i zapraszam na zamknięcie festiwalu w niedzielę nad ranem, którego dokonam wspólnie z kolegami z teamu Technosoul.