Lech Wałęsa, nieoceniony autor złotych myśli, powiedział kiedyś, że „dobrze się stało, że źle się stało”. Ta formuła świetnie ilustruje wczorajszą debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim.
Dobrze się stało, dlatego że tylu pochwał i dobrych słów pod adresem Polski i Polaków dawno nie słyszałem. Dowiedziałem się też, że jesteśmy jednym z filarów europejskiego porządku, co przyjmuję na wiarę. Wielu eurodeputowanych przypominało też piękne karty historii naszego kraju.
A co „stało się źle”? Wczorajsza debata i bardzo duże poparcie europosłów innych państw będzie silnym wiatrem w żagle obozu rządowego. Premier Beata Szydło ma prawo do ogromnej satysfakcji, ale brukselska debata utwierdzi Jarosława Kaczyńskiego w tym, że idzie właściwą drogą. Tymczasem dla mnie jest to wąska i bardzo śliska ścieżka zmian, które wcale nie muszą być dobre. Jeśli prezes PiS twierdzi, że Trybunał Konstytucyjny będzie świadomie i złośliwie bojkotował ustawy „dobrej zmiany”, to z góry zakłada, że w TK nie zasiadają profesorowie prawa, tylko partyjni oszuści.
Natomiast awans Jacka Kurskiego na szefa telewizji wygląda mniej więcej tak, jak gdyby Stefan Niesiołowski stanął na czele mediów publicznych. Wszechwładza PiS w służbach specjalnych nie jest zapowiedzią dialogu, a słowa Kaczyńskiego, że „każda ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę” - dialog ten wykluczają.
Z zaskoczeniem natomiast dostrzegłem wczoraj coraz głębsze podziały w samym centrum kontynentalnej polityki - Parlamencie Europejskim. Dowiodła ona, że obecna formuła funkcjonowania Unii wymaga głębokich zmian i to natychmiast.
Niestety, szybko do tego nie dojdzie, bo tam, gdzie splatają się interesy 28 państw i dziesiątków korporacji i finansowych imperiów, o zgodę bardzo trudno. Ale cóż, jeśli w Polsce nie mogą dogadać się trzy partie, czego wymagać od Brukseli? Ale, mówiąc klasykiem, w każdej sytuacji są plusy dodatnie i plusy ujemne.
EBS/x-news