Ulica Chopina, numer 18, Katowice. Tu dwa lata temu czas się zatrzymał. Tu zginęła rodzina Kmiecików
Nad zawalonym wejściem do zniszczonej kamienicy wisi przekrzywiona tabliczka z numerem 18. W oknach, tych, które niedokładnie zakryto dyktą, widać firanki i zasłony. Nad parterem bez stropu, między gruzami walają się ubrania. Czas stanął tu 23 października 2014, kiedy doszło do potężnego wybuchu. Co wiemy dwa lata po tragedii?
Wniedzielę 23 października miną dwa lata od wybuchu gazu w kamienicy przy ulicy Chopina w Katowicach. W wyniku eksplozji zginęła trzy-osobowa rodzina: Brygida, Dariusz i Remigiusz Kmiecikowie. Byli to śląscy dziennikarze oraz ich niespełna dwuletni synek. Kilkanaście osób straciło dach nad głową. Dwa lata po tragedii wciąż nie zostało zakończone śledztwo w sprawie, choć jej przyczyny śledczy już znają. Nie ma też decyzji, czy zniszczony budynek zostanie odbudowany.
Przy Chopina czas się zatrzymał. O tragedii przypomina wyrwa między budynkami. Tuż obok jest zachowany parter, ale bez stropu nad nim. W głębi widać rozrzucone ubrania, fragmenty urwanych rur. Nie ma klatki schodowej łączącej dwie części budynku. Spod folii zakrywającej lepiej zachowany fragment kamienicy widać korytarz i drzwi do mieszkań.
Ta zrujnowana kamienica to miejsce, w którym Kmiecikowie mieszkali, byli szczęśliwi, planowali, żyli. Czas zatrzymał się tu w czwartek 23 października 2014 roku o godzinie 4.50. Najpierw był huk, wstrząs, dźwięk rozbijanego szkła, potem syreny wozów strażackich, karetek, policji. Około godziny 5 kierowcy wjeżdżający do centrum Katowic, mimo wczesnej pory, stanęli w olbrzymich korkach. Jeszcze nie wiedzieli, dlaczego. Wkrótce o tragedii, jaka wydarzyła się przy ulicy Chopina w Katowicach, usłyszała cała Polska.
Przyczyna
W kamienicy wybuchł gaz. Eksplozja doszczętnie zniszczyła trzy piętra budynku. Ściana frontowa zawaliła się, niszcząc zaparkowane na ulicy samochody. Udało się ewakuować 15 lokatorów. Dlaczego doszło do wybuchu? Krótko po tragedii śledztwo rozpoczęła prokuratura. Powołano zespoły ekspertów, składające się ze speców od instalacji gazowych, nadzoru budowlanego itp. Zamawiano opinie biegłych.
Hipotez było kilka: nieszczelna instalacja gazowa, wstrząs, i bardziej prawdopodobna: jeden z lokatorów nielegalnie podłączył gaz albo odkręcił kurki, by popełnić samobójstwo. Śledczy przez kolejne miesiące podkreślali, że sprawdzają każdy trop, ale jednocześnie przyznawali, że skłaniają się najmocniej ku jednej: celowe działanie. Już podczas oględzin zniszczonej kamienicy zastali w jednym z mieszkań rozkręcone kurki gazu. Śledztwo mimo to przedłużano. Rok temu prokuratura zamówiła kompleksową opinię na temat przyczyn tragedii w Szkole Głównej Pożarnictwa w Warszawie. Ekspertyza miała podsumować opinie różnych instytucji, które wypowiadały się w zakresie przyczyn tragedii i wyciągnąć ostateczne tezy.
Na opinię trzeba było poczekać do czerwca tego roku. Potwierdziła dotychczasowe ustalenia: przyczyną wybuchu było rozkręcenie instalacji gazowej w mieszkaniu Mariusza P., które znajdowało się na drugim piętrze.
- Śledztwo jest na końcowym etapie. Prokurator zajmujący się sprawą zgromadził większość materiału dowodowego. Jednak pełnomocnicy osób pokrzywdzonych, którzy zapoznali się z tymi materiałami, złożyli wniosek o jego uzupełnienie o zeznania świadków. Uwzględniliśmy ten wniosek, prowadzone są końcowe czynności - mówi prok. Maria Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Podkreśla, że po-krzywdzonymi w wyniku tragedii jest nie tylko rodzina zmarłych dziennikarzy, ale także mieszkańcy zniszczonej kamienicy, którzy w wyniku wybuchu stracili dorobek życia. A także lokatorzy sąsiednich budynków.
Zarzutów w sprawie dotąd nikomu nie postawiono i prawdopodobnie nie zostaną postawione. Mariusza P. nigdy nie przesłuchano. Zaraz po tragedii w stanie ciężkim trafił do szpitala i tam zmarł. Jakie kierowały nim motywy, możemy jedynie spekulować. - Nie zostawił żadnego listu, nikomu nie wyjaśnił, co nim kierowało - dodaje Zawada-Dybek.
Mariusz P.
W kamienicy przy Chopina było w sumie 16 mieszkań, w tym pięć komunalnych, którymi zarządzał Katowicki Zakład Gospodarki Komunalnej. 45-letni Mariusz P. zajmował wraz z matką mieszkanie komunalne, które przed laty KZGM wynajął zupełnie innej osobie, a ta samowolnie je podnajęła. P. nie płacił czynszu, w mieszkaniu miał być, przynajmniej oficjalnie, odcięty gaz, a mimo to lokator był do niego wciąż podłączony. Dzień po tragedii Mariusz P. miał być eksmitowany do noclegowni. Kilka dni wcześniej jego matka została przewieziona do Domu Opieki Społecznej w Ostrowcu Świętokrzyskim.
P., jak ustalili śledczy, celowo odkręcił kurki z gazem w dwóch pomieszczeniach - łazience i kuchni. Pozostaje jednak pytanie, na które prawdopodobnie nie usłyszymy odpowiedzi: czy chciał zabić tylko siebie, czy wysadzić w powietrze całą kamienicę. Dla rodzin ofiar tej tragedii odpowiedź na to pytanie jest już bez znaczenia.
Co wiadomo o mężczyźnie? Sąsiedzi zapamiętali Mariusza P. jako bardzo skrytego człowieka, z którym wymieniali tylko słowa powitania.
- Niewiele o nim wiedzieliśmy. Z tego, co było widać, to wprost uwielbiał swojego psa i na pewno jemu nie zrobiłby żadnej krzywdy - mówiła dziennikarzowi DZ po tragedii Irena Sobolewska, jedna z lokatorek.
Śledczy przesłuchali jego matkę. Mówiła, że był dobrym synem. Kiedyś pracował jako piekarz, ale gdy stracił pracę, rodzina pozostała bez środków do życia.
W eksplozji mężczyzna doznał poważnych obrażeń, miał głębokie oparzenia - powyżej 60 proc. powierzchni ciała, w tym górnych dróg oddechowych. Kiedy w skrajnie ciężkim stanie trafił do siemianowickiej „oparzeniówki”, był jeszcze przytomny. Szybko jednak jego stan się pogorszył i został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Zmarł 13 listopada. Przyczyną śmierci był zespół niewydolności wielonarządowej, spowodowany rozległymi i poważnymi poparzeniami.
Wybuch
Wybuch nastąpił 23 października o świcie. Jego siła była tak duża, że wyrzuciła Mariusza P. z jego mieszkania przez drzwi na korytarz. W wyniku eksplozji zawaliła się ściana frontowa kamienicy od strony ulicy Chopina. Ocalał tylko wysoki parter. Wybuch zniszczył dwie ściany o grubości 38 cm. Budynek złożył się jak domek z kart. Jan Rasiński, rzeczoznawca z Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa, który pracował na miejscu zdarzenia i widział instalację gazową, mówił na łamach DZ, że wypływ gazu musiał trwać co najmniej godzinę. W wyniku eksplozji popękały szyby i witryny w sąsiednich kamienicach. Obrazu zniszczeń dopełnił spadający gruz, który zgniótł zaparkowane na ulicy samochody, zaś ściana budynku znajdującego się obok została poważnie naruszona.
Do akcji ratowniczej kilka minut po eksplozji ruszyli strażacy. Nie wiedzieli, ile osób jest pod gruzami, podkreślali natomiast, że idą po żywych, być może nieprzytomnych, ale żywych. Potem przyznawali, że gdy pojawili się na ulicy Chopina w czwartek około godziny 5 i zobaczyli skalę zniszczeń, spodziewali się, że ofiar będzie więcej. - Ogień, gruzy, odpadające kawałki ścian, krzyki poszkodowanych, a potem zbyt długa cisza - tak to zapamiętali ratownicy. Tym, którzy przyjechali na miejsce jako jedni z pierwszych, chaos, jaki zastali na miejscu, skojarzył się z katastrofą hali MTK.
- Pod kamienicą pojawiłem się krótko po 5. Akurat tego dnia miałem dyżur. Stanąłem przed budynkiem i pierwsza myśl: co robić? Potem na miejsce przyjechał kolega, strażak, który brał udział w akcji ratowniczej w hali targowej, powiedział, że rozumie, że to oczywiście inna skala, ale pierwsze jego wrażenie jest takie, że mamy powtórkę - opowiadał mł. bryg. Andrzej Płóciniczak, rzecznik katowickiej straży pożarnej.
Już kilka godzin po wybuchu było wiadomo, że wśród ewakuowanych mieszkańców brakuje rodziny Kmiecików. Na miejsce do pomocy w poszukiwaniach sprowadzono psy, był też ciężki sprzęt z Oświęcimia. Ratownicy przeszukiwali gruzy geofonem, gdy wydawało się, że z gruzów dochodzą jakieś dźwięki. Milczeli i słuchali.
- Cisza była kompletna. Nawoływaliśmy, żeby dali jakiś znak, zastukali, jeśli mają świadomość. Mieliśmy nadzieję, bo przecież ludzie czasem są nieświadomi, ale żywi. To była nasza siła napędowa. Nie tym razem, nie udało się - opowiadał strażak. Cudu nie było. W czwartek około godz. 22 znaleziono ciała Kmiecików. Jak później wykazała sekcja zwłok, wszyscy troje zmarli w wyniku eksplozji.
Przez akcję - najpierw gaśniczą i ratowniczą, potem poszukiwawczą - przewinęło się 180 strażaków. Oprócz tych z Katowic, także z jednostek z Sosnowca, Tychów, Mikołowa, Jastrzębia-Zdroju, Krakowa, Nowego Sącza i Łodzi.
Kilkanaście dni po tragedii ratowników odznaczyła ówczesna minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska: dziewięciu zostało odznaczonych Krzyżem Zasługi za Dzielność, 63 wyróżniono odznaką Zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej, a jedenastu awansowano na wyższe stopnie.
Kmiecikowie
- Kochani, jesteście razem i tego nikt Wam nie odbierze. Bóg tak chciał, tylko Bóg nie przygotował nas jako rodziny na to, co się stało. Brakuje nam Was bardzo i tej pustki już nic nie wypełni - mówił w trakcie pożegnalnej mszy Kmiecików odprawionej w archikatedrze w Katowicach brat Dariusza, Krzysztof Kmiecik.
Dariusz Kmiecik zginął w wieku 34 lat. Dziennikarską pracę rozpoczął w telewizji w 2001 roku od praktyk w TVP Katowice. Na początku pracował jako reporter, później wydawca. Relacjonował m.in. katastrofę hali MTK oraz pielgrzymkę Benedykta XVI do Bawarii. Do redakcji „Faktów” TVN trafił w listopadzie 2006. Tu pracował do dnia śmierci. Był ekspertem od śląskich spraw, górnictwa, z pasją zajmował się także tematyką górską. Nie szukał sensacji, a prawdy.
Brygida Frosztęga-Kmiecik miała 33 lata, pochodziła z Lędzin. Była wydawcą Magazynu Reporterów telewizji TVP Katowice, autorką wielu reportaży dla telewizji publicznej. Przede wszystkim zajmowała się tematyką społeczną, ale też historią. Była laureatką wielu nagród, w tym m.in. pierwszego miejsca w konkursie dziennikarskim Silesia Press w 2008 roku.
Para miała niespełna dwuletniego synka - Remigiusza. Pogrzeb rodziny odbył się 28 października. Zostali pochowani na cmentarzu komunalnym przy ulicy Murckowskiej w Katowicach.
Kamienica
Budynek znajduje się na krótkim odcinku ulicy Chopina między ulicami Sokolską a Słowackiego. Pochodzi z końca XIX wieku. Kształtem przypomina literę L, tyle że w lustrzanym odbiciu. Jedna jego część znajduje się od strony ulicy Chopina, druga - ta dłuższa - od strony ulicy Sokolskiej. Doszczętnie zniszczona została ta pierwsza, druga - tylko częściowo. M.in. zawaliła się tu klatka schodowa, ale od frontu wygląda na dobrze zachowaną. W oczy rzuca się odnowiona przed kilku laty elewacja, pokryta klinkierową kostką i... zamurowane okna. Cegły i dyktę w okna wstawiono, gdy inspektor nadzoru budowlanego wyłączył cały budynek z użytkowania. Wejścia do budynku zamurowano, część najbardziej zniszczoną wygrodzono płotem. Zabezpieczenia te miały chronić to, co uciekający z walącej się kamienicy mieszkańcy zostawili w swoich mieszkaniach. Mimo to do kamienicy były już co najmniej dwa włamania.
Stojąc przed kamienicą ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Nad zawalonym wejściem wisi przekrzywiona tabliczka z numerem budynku - 18. W oknach, tych, które niedokładnie zakryto dyktą, widać firanki i zasłony. Nad parterem od strony Chopina w oczy rzucają się walające się między gruzami ubrania.
Pytanie, czy wyburzyć kamienicę, pojawia się od dwóch lat. Dopiero w tym roku gruzowisko od strony ulicy Chopina, gdzie wybuch spowodował największe zniszczenia, zostało uprzątnięte. Z pracami porządkowymi trzeba było się wstrzymać ze względu na uszkodzoną ścianę sąsiedniej kamienicy. Drgania spowodowane przez prace mogłyby bowiem doprowadzić do zawalenia się i tej konstrukcji.
- Ściana szczytowa łącząca oba budynki była spękana. Trzeba było przygotować ekspertyzę i dopiero na tej podstawie została wzmocniona, a część, która się odchyliła, została rozebrana. Dopiero potem na miejsce wjechał ciężki sprzęt - mówi Dariusz Nalepka ze spółki Akces Obsługa Nieruchomości, która jest zarządcą kamienicy.
Czy kamienica przy Chopina zostanie odbudowana, okaże się dopiero w listopadzie tego roku.
- Zebranie wspólnoty właścicieli zaplanowane jest na przełom października i listopada. Wówczas podejmą decyzję, czy zaciągnąć kredyt na odbudowę - mówi Dariusz Nalepka. Możliwych scenariuszy jest kilka: odbudowa, ale też sprzedaż działki i tego, co na niej zostało.
Memoriał Kmiecików
w sobotę w Chorzowie. Drugą, największą po dziennikarstwie pasją Darka Kmiecika była piłka nożna, stąd w rok po tragedii katowicki radny Krzysztof Pieczyński zorganizował pierwszy piłkarski memoriał poświęcony tragicznie zmarłej rodzinie. - W tym roku wydarzenie to odbędzie się w Chorzowie, gdzie Darek się urodził i wychował - mówi Pieczyński. Memoriał zaplanowano na 22 października w hali MORiS przy ul. Dąbrowskiego 113. Początek o 8.50. W turnieju zagrają drużyny TVN, TVP, Gazety Wyborczej, Urzędu Miasta Chorzów, Urzędu Miasta Katowice. Impreza będzie mieć wymiar charytatywny - podczas jej trwania przeprowadzona zostanie licytacja gadżetów, z której dochód zostanie przeznaczony na rzecz dzieci zmagających się z chorobami. Wstęp jest bezpłatny.