Ula Durzyńska rzuciła pracę w korporacji. Została nauczycielką w Hanoi

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Joanna Bajkiewicz

Ula Durzyńska rzuciła pracę w korporacji. Została nauczycielką w Hanoi

Joanna Bajkiewicz

Panicznie boi się latać. Ale pewnego dnia postawiła wszystko na jedną kartę i wsiadła w samolot do Wietnamu. Ula Durzyńska z Łomży przeprowadziła się do Hanoi. Choć ma zaledwie 29 lat, mówi: „Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych”.

- Dwa miesiące temu całkowicie zmieniłaś swoje życie. Skąd pomysł, by przeprowadzić się do Wietnamu?

- Pracowałam w dużej korporacji. Na swojej ścieżce kariery miałam okazję zarządzać każdym działem firmy. To była bardzo odpowiedzialna praca. I w końcu dotarłam do takiego punktu, że musiałam już coś zmienić w swoim życiu, odpocząć psychicznie i fizycznie. O podróży do Azji marzyłam od dawna, ale przed realizacją tego marzenia powstrzymywał mnie mój paniczny lęk przed lataniem. Jednak kiedy pojawiła się okazja, by odwiedzić koleżankę, mieszkającą w stolicy Wietnamu - w Hanoi, w przypływie emocji powiedziałam mojemu chłopakowi: przeprowadźmy się tam! A on się zgodził. To była najbardziej spontaniczna i szalona rzecz, jaką zrobiłam w życiu. Już następnego dnia kupiliśmy bilety.

Mieliśmy trzy tygodnie na załatwienie wszystkich spraw, odejście z pracy, pozamykanie kont bankowych, wyrobienie wiz, ubezpieczenia, szczepienia... I choć wizja przeprowadzki do Azji kojarzy się z czymś bardzo skomplikowanym i pochłaniającym niesamowite koszta, okazało się, że to jedynie kwestia odwagi i formalności, których i tak w większości można załatwić przez internet, nie ruszając się z domu. Trafiliśmy na promocję biletów lotniczych, więc cała przeprowadzka wraz z wynajęciem w Wietnamie domu nad jeziorem i wypożyczeniem na miesiąc skutera wyniosła nas taniej, niż wynajęcie mieszkania w Warszawie.

- Od piątego roku życia byłaś związana ze śpiewaniem. Uczyłaś śpiewu, pomagałaś w tworzeniu muzyki i produkowaniu płyt. W Wietnamie jednak nie śpiewasz, a zostałaś nauczycielką...

- Wystąpiłam kilka razy na zamkniętych imprezach organizowanych przez agencje eventowe, ale postanowiłam skupić się na pracy nauczycielki. Przed wylotem sprawdziliśmy, w jakiej branży odnajdują się tutaj obcokrajowcy i jaka praca jest najbardziej opłacalna, ale lecieliśmy w ciemno. Mój chłopak jest rodowitym Brytyjczykiem, więc martwiłam się bardziej jak to będzie ze mną. A jak się okazało, nie miałam żadnego problemu ze znalezieniem pracy. Szkoły same się do mnie zgłaszają i proponują prowadzenie zajęć. Mimo tego, że nie mam ukończonych studiów pedagogicznych, codziennie dostaję oferty pracy z największych ośrodków i szkół języka angielskiego zarówno w Hanoi, jak i w innych miastach Wietnamu, co, nie ukrywam, niezmiernie mi schlebia. Jednak, jako że jestem w Wietnamie na wizie turystycznej, w grę wchodzi jedynie bycie nauczycielką w szkołach prywatnych.

- Aż takie jest tam zapotrzebowanie na nauczycieli języka angielskiego?

- Ogromne! Rodzice inwestują dużo pieniędzy, żeby zapewnić potomkom lepszą przyszłość, możliwość wyjazdu za granicę na studia czy po prostu znalezienia lepszej pracy na miejscu, bo - ze względu na ilość turystów oraz coraz większe zachodnie inwestycje w tym kraju - język angielski stał się tu niezbędny i jego znajomość zapewnia wyższy komfort życia.

- Jak sobie radzisz w nowym zawodzie?

- Moim atutem jest radosne nastawienie do życia, które przydatne jest w pracy z dziećmi. Sama uczyłam się w życiu sześciu języków, więc zdarzało mi się udzielać prywatnych lekcji angielskiego w Polsce i Serbii, ale wtedy miałam ułatwione zadanie, bo operuję zarówno polskim jak i serbskim, natomiast prawdziwym wyzwaniem okazało się nauczanie w kraju, którego języka nie znam. Jak dotąd idzie mi całkiem sprawnie, dzieci odwzajemniają moje pozytywne nastawienie i są chętne do nauki - szczególnie poprzez zabawę. Dlatego teraz wychodzę z założenia, że jeżeli jako Polka potrafię nauczyć wietnamskie dzieci języka angielskiego, to nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Poza tym wietnamskie dzieci są najbardziej urocze na świecie! Miłe, radosne i przede wszystkim bardzo mądre, więc praca z nimi to czysta przyjemność.

- Jak wygląda życie w stolicy Wietnamu?

- W Polsce człowiek pracując od rana do wieczora, przez 5 dni w tygodniu, zapomina, że można po prostu żyć. Tu zaś ludzie z zachodu są na tyle uprzywilejowani, że pracując kilka czy kilkanaście godzin w tygodniu są w stanie się utrzymać się, wynająć mieszkanie, skuter, mieć pieniądze na jedzenie i rozrywki. Razem z moim chłopakiem wciąż jeszcze odpoczywamy po ciężkiej pracy w korporacji w Polsce. W Wietnamie każdego dnia staramy się korzystać z życia. Cały dzień jeździmy po Hanoi i okolicach, zwiedzamy, korzystamy z przepysznej kuchni, najsmaczniejszej na świecie kawy czy po prostu relaksujemy się nad jeziorem. Jezioro West Lake ma prawie 20 km linii brzegowej, a dookoła stoją przepiękne budynki, więc zawsze jest na co popatrzeć. Większość wybrzeża zajmują kafejki i luksusowe domy.

Bardzo podoba mi się to, że całkowicie musieliśmy przewartościować nasze postrzeganie czasu. W Polsce już w niedzielę stresowaliśmy się nadchodzącym poniedziałkiem i przez cały tydzień z utęsknieniem czekaliśmy na dwa dni weekendu. Tu, w Hanoi, na nic nie czekamy. Codziennie korzystamy z życia.

Wietnam nie jest krajem katolickim, więc tu nie ma czegoś takiego jak wolna niedziela. Każdy sam wybiera sobie dzień, kiedy zamyka swój biznes. Zdarza się, że np. plac budowy wielkiego kompleksu luksusowych mieszkań jest czynny 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Dla mnie i mojego chłopaka praca zaczyna się zazwyczaj wieczorami, bo oboje uczymy języka angielskiego. Ja - dzieci, a on - dorosłych.

- Pamiętasz swoje pierwsze wrażenie po wylądowaniu w Hanoi?

- Przylecieliśmy tu w marcu. Samolot startował z mroźnej, szarej Warszawy, a gdy wysieliśmy, w Hanoi było 36 stopni! I nie byłoby to takie straszne, gdyby nie to, że wilgotność powietrza dochodzi tu nawet do 90-100 proc., a temperatura odczuwalna jest znacznie wyższa od tej, którą pokazują termometry. Promieniowanie UV dochodzi tutaj do 10, co w skali promieniowania uważane jest za ekstremalne.

- Trudno było się przyzwyczaić do nowych warunków?

- Nie, bo ludzie są bardzo przyjaźni. Często są też, najnormalniej w świecie, zaciekawieni naszymi białymi twarzami, szczególnie na przedmieściach i poza stolicą, gdzie rzadko docierają turyści. W ogóle biała skóra jest tu - odwrotnie niż w Europie - wyznacznikiem piękna. W sklepach jest mnóstwo kosmetyków wybielających, nawet dezodoranty są wybielające! Na ulicach w słoneczne dni widać kobiety-ninja, które mają zakryty każdy możliwy skrawek ciała. Poruszają się w specjalnych kostiumach, sukienkach z kapturami i... maskach.

- Czym jeszcze zaskoczył cię Wietnam?

- Spodziewałam się większej „dzikości”, kraju trzeciego świata, a w rzeczywistości Hanoi jest znacznie bardziej rozwinięte niż Warszawa. To mieszanka starych kamieniczek i świątyń z nowoczesnymi wieżowcami, restauracjami, luksusowymi willami. Oczywiście wszystko jest odpowiednio zbalansowane i kraj ten nie zatracił swoich tradycji. Ciągle zadziwiają mnie niektóre obyczaje, np. absolutnie nie jest wskazany pocałunek zakochanej pary w miejscu publicznym. Krzywo patrzy się nawet, kiedy ludzie trzymają się na ulicy za ręce. Natomiast publiczne obnażanie się i oddawanie moczu na ulicy są... jak najbardziej na porządku dziennym. Nikogo nie dziwi też głośne odchrząkiwanie i spluwanie - robią tak zarówno mężczyźni jak i kobiety!

Wietnam zabija też wszelkie stereotypy dotyczące tego, jak powinny zachowywać się babcie (śmiech). Tu panie powyżej 60-tego roku życia należą do najbardziej żwawych i aktywnych członków społeczeństwa! W Hanoi jest wiele siłowni na świeżym powietrzu i zawsze wszystkie sprzęty są zajęte właśnie przez starsze panie. Wietnamczycy przywiązują ogromną wagę do zdrowego trybu życia.

- Swoimi obserwacjami o Wietnamie i Wietnamczykach regularnie dzielisz się na swoim blogu.

- Bo skoro rzuciłam wszystko, całe swoje dotychczasowe, wygodne życie i wyemigrowałam na drugi koniec świata, który znałam jedynie z programów telewizyjnych i magazynów podróżniczych, to teraz chcę go pokazać innym. Pokazuję więc kawałki Azji, codzienne życie azjatów i komentuję to z perspektywy człowieka z Europy. Na razie jednak więcej pokazuję, niż piszę. Zbieranie materiału zajmuje mi bardzo dużo czasu, bo Hanoi ma powierzchnię prawie 3 tys. 329 km kw, a - dla porównania - Warszawa zaledwie 517 km kw.

Urszula Durzyńska urodziła się 29 lutego 1988 roku w Olsztynie, ale dorastała i wychowywała się w Łomży.

Ukończyła II Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie w Łomży, a następnie

Uniwersytet Warszawski na kierunku kulturoznawstwo, a także slawistyka zachodnia i południowa, specjalizacja serbistyka na wydziale polonistyki. Zna aż sześć języków: angielski, serbski, chorwacki, bośniacki, francuski i hiszpański.

Prowadzi bloga oohlalainparadise.blogspot.com

Joanna Bajkiewicz

"Dziennikarstwo to coś więcej niż zawód, to sposób patrzenia na świat". Nie mam ograniczeń. Piszę o wszystkim, co dotyczy regionu: od historii ludzi z pasją, przygód na końcu świata, konfliktów sąsiedzkich, po inwestycje, relacjonowanie procesów sądowych, wypadki czy politykę. Kieruję Oddziałem Gazety Współczesnej w Łomży, ale zajmuję się nie tylko tym, co dzieje się w powiecie łomżyńskim, ale i zambrowskim, kolneńskim oraz grajewskim.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.