Ukraińcy chcą zostać u nas
- W Polsce jest już 140 tys. nieobsadzonych stanowisk pracy. Gdyby nie Ukraińcy, byłoby ich znacznie więcej i to w branżach, w których chętnych do roboty Polaków nie ma. Firmy nie byłyby w stanie zrealizować zamówień, spadłby eksport - mówi ekspert Work Service
Pracownicy z Ukrainy zaczęli znikać z mniej atrakcyjnych terenów Małopolski. Ubyło ich w Tarnowie i okolicy oraz na całym wschodzie regionu, a także w powiatach chrzanowskim i limanowskim. Ich liczba przestała rosnąć w Nowym Sączu. Powód: słabe zarobki, oszustwa i nakłanianie do pracy na czarno.
PRZECZYTAJ KOMENTARZ AUTORA: Musimy mieć dobrą ofertę dla Ukraińców
- Nasi przestają godzić się na złe traktowanie, wybierają inne miejsca, w Polsce i za granicą, która od 11 czerwca, po wprowadzeniu ruchu bezwizowego między Ukrainą a Unią Europejską, stanęła otworem - mówi Yuriy Karyagin, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ukraińskich w Polsce. Związek korzysta ze wsparcia OPZZ, teraz zawarł porozumienie z „Solidarnością”.
Karyagin podkreśla, że jego rodacy są Polsce bardzo wdzięczni za możliwość studiowania i pracy w bardzo trudnym dla Ukrainy momencie. - Ale nie damy się wykorzystywać przedsiębiorcom, którzy chcą zatrudniać nielegalnie, nie płacą pensji, traktują gorzej niż Polaków - zaznacza szef związku.
Ukrainki zatrudnione w krakowskim markecie mówią, że ich krajanie oczekują dalszych ułatwień w dostępie do polskiego rynku pracy, bo w wielu wypadkach biurokracja stała się trudna do zniesienia, a „nowy zestaw pytań” w urzędach, m.in. o Banderę, wygląda na próbę wprowadzania barier. To inna strona medalu - Polacy bardzo zbliżyli się do Ukrainy szczególnie na początku ostatniej rewolucji, ale różnice w podejściu do historii wciąż są widoczne.
- Wielu z nas chciałoby zostać w Polsce na stałe. Lekarz, naukowiec, inżynier nie przyjedzie, jak nie będzie się mógł osiedlić. Przeszkody i rosnąca niechęć części Polaków mogą skłonić Ukraińców do szukania szansy na Zachodzie, zwłaszcza w Niemczech i Włoszech, gdzie już jest pół miliona naszych - mówi Natalia z Iwano-Frankiwska.
Gwoli sprawiedliwości trzeba też dodać, że zdarza się, iż np. w małopolskim wydziale ds. cudzoziemców sami Ukraińcy tworzą niejasne sytuacje i układy.
Od niespełna miesiąca sąsiedzi ze Wschodu mogą przyjeżdżać do Unii bez wiz na maksymalnie 90 dni w ciągu półrocza. Wprawdzie nie uprawnia ich to do podjęcia pracy, ale mogą już na miejscu starać się o pozwolenie.
- Albo stworzymy im lepsze warunki do legalnej pracy i osiedlania się w Polsce, albo niebawem nas opuszczą, jak dwa miliony Polaków - mówi Cezary Kaźmierczak, szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ostrzega, że będzie to miało fatalne skutki dla polskiej gospodarki, w której już teraz brakuje rąk do pracy.
Andrzej Kubisiak z agencji Work Service zauważa, że właśnie Ukraińcy ratują dziś naszych przedsiębiorców.
- Mamy w kraju 140 tys. wakatów. Gdyby nie Ukraińcy, byłoby ich kilka razy więcej. Firmy nie byłyby w stanie zrealizować zamówień, eksport utraciłby konkurencyjność - mówi Kubisiak. Dodaje, że w RFN jest milion wakatów.
- Wystarczy, że Niemcy otworzą się się na Ukraińców i Polska będzie miała duży problem - uważa Kaźmierczak. Jego zdaniem rząd winien uprzedzić ruch sąsiada zza Odry. Ale przez wojnę frakcji w PiS idzie to opornie.
Co zrobić z Ukraińcami: przyciągać, odpychać?
Część pracujących w Polsce Ukraińców rozważa wyjazd dalej na Zachód. Niepokoi to polskich pracodawców. Już połowa przedsiębiorców i plantatorów chce zatrudnić wschodnich sąsiadów.
- Kolejny rok obserwujemy duży wzrost zainteresowania pracodawców pracownikami ze Wschodu, zwłaszcza z Ukrainy. Jednym z powodów są łatwe procedury, innym to, że Polaków nie interesują prace proste, a jednocześnie ciężke, np. w branży budowlanej, przetwórstwie mięsa czy tartakach. Duże znaczenie ma fakt, że pracownicy ze Wschodu bardzo chcą pracować w Polsce i mają mniejsze wymagania finansowe niż nasi rodacy. Cechuje ich przy tym wysoka etyka pracy - wylicza Jacek Pająk, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Krakowie.
Chcąc pracować nie dłużej niż 6 miesięcy w roku, Ukraińcy (oraz obywatele Mołdawii, Rosji, Białorusi, Gruzji i Armenii) nie muszą starać się o zezwolenie na pracę. Wystarczy, że zainteresowany pracodawca złoży oświadczenie o zamiarze zatrudnienia cudzoziemca i zarejestruje je w powiatowym urzędzie pracy. W pierwszym półroczu 2016 r. pośredniaki w Małopolsce przyjęły 42,5 tys. oświadczeń i był to historyczny rekord. W drugim półroczu 2016 r. został pobity - zarejestrowano prawie 59 tys. oświadczeń (w całym roku 101,4 tys.) - aż 97 proc. dotyczyło Ukraińców.
Wzrost wolniejszy
Jak wynika z danych WUP, w pierwszym półroczu 2017 r. wynik ten zostanie znów poprawiony, ale już nie tak spektakularnie. Do końca maja do PUP trafiło prawie 59 tys. oświadczeń dotyczących Ukraińców. Absolutne rekordy padły m.in. w powiecie bocheńskim i Brzesku; zainteresowanie zatrudnieniem Ukraińców w pierwszych pięciu miesiącach tego roku było tam większe niż w całym roku poprzednim. Do zeszłorocznego wyniku zbliżyła się też Wieliczka. Wciąż mnóstwo ofert pracy dla gości ze Wschodu mają pracodawcy z Krakowa i gmin ościennych, ubiegłoroczne zapotrzebowanie powtórzy zapewne Nowy Sącz (obok 12 tys. Ukraińców pracodawcy chcą tam nająć 1,5 tys. Mołdawian).
Nie oznacza to, że przybysze ze Wschodu na pewno podejmują tę pracę. Po pierwsze - wielu sprytnych przedsiębiorców zarabia na ukraińskiej tułaczce za chlebem. - Np. firmy przewozowe, które jeżdżą na Ukrainę, mają ze sobą wypełnione zaproszenia od rolników lub przedsiębiorców, którzy złożyli stosowne oświadczenia w urzędzie pracy. Można je od nich kupić - mówi wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed. Część tych etatów (po 200 dolarów „sztuka”) to fikcja. Po drugie, Ukraińcy deklarujący chęć podjęcia pracy coraz bardziej przebierają w ofertach, odrzucając mniej atrakcyjne. Widać, że zaczęli unikać rejonów Polski (w tym Małopolski), w których dochodzi do oszustw, ewidentnego wykorzystywania obcokrajowców, a także aktów przemocy wobec obcych.
- Coraz więcej Ukraińców wybiera miejsca, gdzie pracodawcy gwarantują przyzwoitą legalną pracę i odpowiednie warunki oraz szacunek dla człowieka - opisuje Yuriy Karyagin, szef Związku Zawodowego Pracowników Ukraińskich w Polsce.
Cezary Kaźmierczak, lider Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, podkreśla, że wymagania Ukraińców będą rosnąć, bo są oni coraz bardziej świadomi, że nie tylko w Polsce, ale i niemal całej Europie Zachodniej brakuje pracowników. W samych Niemczech potrzeba ich milion, a w perspektywie kilkunastu lat - 5 mln. Przybysze ze Wschodu wiedzą też, że dla coraz większej liczby firm są ostatnią deską ratunku.
- Alternatywą jest przyciągnięcie pracowników z zachodnich krajów o wysokim bezrobociu młodzieży, jak Hiszpania i Portugalia albo ściągnięcie z zagranicy polskich emigrantów. Wszystkim im trzeba by jednak zapłacić dużo więcej niż Ukraińcom - przyznaje Andrzej Kubisiak z Work Service.
Polska zielona karta?
Cezary Kaźmierczak uważa, że polski rząd winien szybko sformułować nową politykę imigracyjną, stawiając m.in. na duże ułatwienia w zatrudnianiu i osiedlaniu się Ukraińców. Nasi przedsiębiorcy są tym bardzo zainteresowani, o czym świadczy lawina wniosków o pozwolenie na pracę cudzoziemców, która zasypała wojewodów.
Jak nas informuje Jacek Biliński z biura prasowego wojewody małopolskiego, w pierwszym półroczu tego roku 2068 pracodawców złożyło aż 13 tys. wniosków o zezwolenie na pracę cudzoziemca - 10 057 z nich dotyczy Ukraińców. W całym 2015 r. wniosków takich było 6,6 tys., a rok wcześniej - 3 tys.
Zawaleni robotą pracownicy wojewody mówią, że zdesperowani małopolscy przedsiębiorcy potrafią wnioskować o zatrudnienie „stu Ukraińców na już, w ciągu pięciu dni”, bo fabryka rusza, są zamówienia z Zachodu, a Polaków do roboty brak”.
Za wolno!
- Bez napływu Ukraińców czeka nas spowolnienie i utrata konkurencyjności. Konkurencyjne ceny płodów rolnych zawdzięczamy w dużej mierze właśnie Ukraińcom, którzy zbierają z pól i sadów nasze owoce i warzywa. Jeśli zabraknie zbierających, to wszystko zgnije, a rolnicy polikwidują plantacje. Nasz eksport będzie się zwijał - wieszczy Cezary Kaźmierczak.
Wiceminister Szwed zapewnia, że rząd to rozumie i dlatego wprowadza ułatwienia dla pracy sezonowej (w przyszłym roku, zgodnie z dyrektywą unijną, będzie można u nas pracować przez 9 miesięcy w roku), a zarazem „myśli o rozwiązaniach, które pozwolą ściągnąć do Polski na stałe wysoko wykwalifikowanych Ukraińców”.
- Jedyne, czym możemy rywalizować z szarą strefą na Zachodzie, w której zarabia się trzy razy lepiej niż w Polsce, to legalne formy zatrudnienia oraz inne formy wsparcia - podkreśla Andrzej Kubisiak. Proponuje np. „zieloną kartę” dla Ukraińców, którzy chcieliby się osiedlić.
Prezes Kaźmierczak jest sceptykiem. Według jego wiedzy, w rządzie każdy ciągnie w swoją stronę. Nad nową polityką imigracyjną pracują (?) co najmniej trzy resorty: MSWiA, które skupia się na bezpieczeństwie (a ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi bliżej ponoć do „antyukraińskiej frakcji w PiS”, która „chętnie pogoniłaby z Polski banderowców”), resort pracy, który woli chronić polskich pracowników przed obcą nawałą, oraz resort rozwoju, który zdaje się rozumieć potrzeby gospodarki, ale nic z tego nie wynika. - Premier nie interweniuje, więc brak decyzji, kierunku - irytuje się Kaźmierczak.
W listopadzie 2016 r. Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów zlecił wiceministrowi rozwoju Jerzemu Kwiecińskiemu zadanie „utworzenia międzyresortowego zespołu, który opracuje nowe priorytety społeczno-gospodarcze polityki imigracyjnej”. Co się dotąd stało? Jak nas informuje resort rozwoju, „trwają prace nad Zarządzeniem Prezesa Rady Ministrów powołującym ten Zespół”. - A tu trzeba działać szybko! - mówi Cezary Kaźmierczak.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 11. Kim są akademicy?
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto