UFO w Emilcinie? Polskie Roswell czterdzieści lat później
- Coś musiało tam być, pan Wolski nie mógł sobie tego zmyślić - mówią mieszkańcy maleńkiego Emilcina pod Opolem Lubelskim. 40 lat temu we wsi miało dojść do jednego z najsłynniejszych bliskich spotkań trzeciego stopnia. Na kilka miesięcy przed okrągłą rocznicą tamtych wydarzeń obcy podobno znów dali o sobie znać. - To jest bomba - oceniają ufolodzy.
- Pan Wolski to nie był człowiek, który mógłby kłamać, nie pił, ludzie mu ufali. On naprawdę coś zobaczył. Ale co, tego nie wiem - mówi mieszkanka Emilcina, która w chwili słynnego kosmicznego zdarzenia miała 26 lat.
Mówili „a petete, petete”
71-letni rolnik Jan Wolski miał spotkać istoty z kosmosu dokładnie 10 maja 1978 r. Jak opowiadał, spostrzegł je, gdy wracał do domu furmanką.
- Zauważyłem dwie osoby idące w tę samą stronę co ja jechałem. Z początku szli sobie prędzej, a później stopniowo (…) zaczęli folgować (…) i wsiedli mi na wóz - opowiadał podczas jednego ze spotkań z dziennikarzami.
Zaznaczał, że zachowanie obcych nie napawało go niepokojem. Mieszkańcy wsi nieraz wskakiwali mu na bryczkę, korzystając z szansy na darmową podwózkę. Jedynie wygląd istot i ich język budził zaciekawienie gospodarza. Przybysze byli dosyć niscy, mieli nieco skośne oczy i zielone twarze. Rolnik tłumaczył, że w pierwszej chwili pomyślał, że to może jacyś Chińczycy. - Rozmawiali bardzo drobnym głosem, którego ja nie znam. Słyszałem tylko „a petete petete te” - relacjonował Wolski. Żartował, że nie mógł pojąć, jak przybysze sami siebie rozumieją.
Z jego opowieści wynika, że na skraju lasu na nieznajomych czekał unoszący się w powietrzu przezroczystobiały pojazd w kształcie autobusu. - Tam była taka windeczka. Wjechałem nią do środka - wspominał. Wewnątrz statku powietrznego czekały jeszcze dwie inne istoty. Wolski twierdził, że dostał polecenie „na migi”, by się rozebrać. Uwagę przybyszów miał przykuć jego pasek od spodni. - Wzięli go do ręki i przyglądali się wszyscy czterej - relacjonował. Opisywał też, że obcy przebadali go przyrządem przypominającym talerze kuchenne.
Istoty z jego opowieści wykazały się też gościnnością: częstowały jedzeniem przypominającym sople lodu. Mężczyzna nie zdecydował się jednak na degustowanie kosmicznej strawy. Na zakończenie puścili go wolno.
- Już miałem stawać na tę windeczkę, ale się do nich odwróciłem, czapkę zdjąłem i powiedziałem: do widzenia. To się wszyscy ukłonili - relacjonował Wolski.
Po powrocie do domu opowiedział o swojej przygodzie synom. - Lećcie w pole zobaczyć samochód w powietrzu - polecił. Młodzieńcy po drodze zawołali jeszcze sąsiadów. Na miejscu zastali tylko wydeptaną trawę.
Hipnoza i inne wyjaśnienia
Opowieść Wolskiego wzbudziła nie lada sensację. Sprawą zainteresowali się przeróżni badacze, dziennikarze i miłośnicy niewyjaśnionych historii. Rolnik o swojej przygodzie opowiadał jeszcze wielokrotnie.
Mieszkańcy Emilcina zarówno wtedy, jak i teraz podchodzą do jego słów ze spokojem i powagą. - Ja sama nie wierzę w żadne UFO, ale pan Wolski nie kłamał. Coś pewnie widział, tylko nie wiadomo co - zapewnia jedna z mieszkanek.
Informację, że Wolski cieszył się we wsi autorytetem, potwierdza sołtys Emilcina. - Nie jestem stąd, ale wiem, że ludzie wierzyli Wolskiemu - mówi Renata Pikuła. - Sama podchodzę do tego wszystkiego z dystansem. A historia wydaje mi się po prostu ciekawa.
Przez lata nie brakowało chętnych, którzy na różne sposoby próbowali wyjaśnić całe zajście. Podejrzewali np., że rolnik chciał wzbogacić się na swojej sensacyjnej opowieści. Obrońcy Wolskiego odpierali te zarzuty, tłumacząc, że żył bardzo skromnie do ostatnich swoich dni. Sceptycy sugerowali też m.in., że był pod wpływem alkoholu (Wolski miał jednak opinię porządnego gospodarza, który nie pił) albo że ktoś zrobił mu głupi dowcip. W ostatnich latach pojawiła się też hipoteza, że Wolski został zahipnotyzowany, a całe zdarzenie miało miejsce tylko w jego głowie, choć dzięki temu mógł on przekonywująco i ze szczegółami opowiadać o spotkaniu z pozaziemskimi istotami. - To zwykłe łgarstwo - ocenia te wyjaśnienia przedstawiciel warszawskiej fundacji Nautilus, która od lat zajmuje się propagowaniem historii z 1978 r.
Niewykorzystany potencjał
Dla wielbicieli niewyjaśnionych historii Emilcin to polski odpowiednik amerykańskiego Roswell (miasto, niedaleko którego w 1947 r. miało się rozbić UFO). Przekonują, że we wsi doszło do jednego z najlepiej udokumentowanych spotkań człowieka z przedstawicielami obcej cywilizacji. Z inicjatywy fundacji Nautilus w 2005 r. we wsi stanął kamienny pomnik UFO opatrzony wymownym hasłem: „Prawda nas jeszcze zadziwi…”. Obok jest też tablica z informacją o kosmicznym incydencie.
Sołtys Emilcina ocenia jednak, że w całej historii drzemie wciąż niewykorzystany potencjał.
- Mieszkam niedaleko pomnika i widzę, jak podjeżdżają tam auta z całej Polski, a czasem nawet samochody na zagranicznych tablicach rejestracyjnych - mówi Pikuła. - Jako wieś nie mamy jednak funduszy, by się wypromować. A w Polsce wciąż niewiele osób o nas słyszało - ubolewa.
Dodaje, że czasem spotyka się z zarzutem, że o Emilcinie więcej mówi się choćby w Stanach Zjednoczonych niż w naszym kraju. Nawet pobieżna analiza mediów społecznościowych pokazuje jednak, że licząca około 60 gospodarstw „kosmiczna wieś” pod Opolem Lubelskim zyskuje na popularności. Nie brakuje chętnych, którzy fotografują się na tle pomnika, a później wrzucają zdjęcia z adnotacją #niesamowite czy #kosmici. Pomnik UFO to też częsty przystanek na trasie szkolnych wycieczek.
- Dzieci słyszały o tym miejscu, chciały je zobaczyć, więc przyjechaliśmy - tłumaczyła nam Teresa Staruch, nauczycielka ze Szkoły Podstawowej w Ludmiłówce (powiat kraśnicki), która z grupą uczniów postanowiła odwiedzić Emilcin. - Zachowuję dystans do tej historii, ale nie wykluczam, że coś jest na rzeczy, skoro nawet światłe umysły twierdzą, że mamy tu do czynienia z drugim po Ameryce tak dobrze udokumentowanym spotkaniem człowieka z istotami z kosmosu - tłumaczyła nam swoje podejście. W czasie naszej rozmowy uczniowie zawzięcie fotografowali się na tle kamiennego pomnika.
Kosmiczne harce pod chmurką
W Emilcinie raz w roku organizowany jest piknik ufologiczny przypominający o Janie Wolskim i jego domniemanym spotkaniu z przedstawicielami cywilizacji pozaziemskiej. Są występy artystyczne, dmuchane zjeżdżalnie dla dzieci, grill i dyskoteka na powietrzu. Czy w związku z okrągłą rocznicą kosmicznego incydentu szykują się jakieś wyjątkowe atrakcje?
- Na pewno coś zorganizujemy. Jednak ostatnio mieszkańców coraz trudniej do czegokolwiek zmobilizować - ubolewa sołtys. A co z fundacją Nautilus, która tak chętnie promuje Emilcin? - pytamy. Pikuła odpowiada dyplomatycznie, że są pewne rozbieżności w podejściu do kosmicznego zajścia. Wszystko okazuje się jasne po rozmowie z przedstawicielem fundacji.
Wielki powrót
- Oni powrócili - nie ma wątpliwości Jerzy Rastawicki z fundacji Nautilus. Jego zdaniem, istoty, z którymi spotkał się Jan Wolski, cały czas monitorują Emilcin. Mało tego.
- Mamy prawdziwą bombę. 5 listopada ubiegłego roku młoda dziewczyna sfotografowała niedaleko Emilcina obiekt latający niemal identyczny jak ten, który opisywał Jan Wolski - zapewnia entuzjasta. Niedowiarków odsyła do zdjęć wykonanych telefonem. Ich autorką ma być młoda dziewczyna, która razem ze swoim chłopakiem zatrzymała się na chwilę koło pomnika UFO, robiąc sobie przystanek na trasie Kraśnik - Warszawa.
Z relacji zamieszczonej na stronie internetowej wynika, że gdy para ruszyła w dalszą drogę, nad drzewami ujrzała niezidentyfikowany obiekt. „Ponieważ miałam telefon w ręku z włączoną nawigacją, pomyślałam, że spróbuję zrobić tego zdjęcia. Proszę je dokładnie obejrzeć, bo ufo nie jest zbyt duże i nie widać go na pierwszy rzut oka” - czytamy w mailu, który przesłała do fundacji.
Rastawicki nie ukrywa podekscytowania nowym wątkiem w sprawie Emilcina. Zaznacza przy tym, że już wcześniej otrzymywał sygnały, że wieś jest obserwowana przez istoty z kosmosu. - Mieszkańcy donosili nam, że słyszą czasem jakby rój pszczół w połączeniu z odgłosem pracującego transformatora dobiegający znad pomnika UFO. To jest właśnie dźwięk pojazdu, który opisywał Wolski - tłumaczy Rastawicki. Tymi doniesieniami zaskoczona jest sołtys. - Nic o tym nie wiem, mnie mieszkańcy nic takiego nie zgłaszali. Mamy inne tematy do poruszania - zaznacza Pikuła.
Przedstawiciel Nautilusa narzeka, że w Polsce nie ma obecnie dobrego klimatu do rozmawiania o niewyjaśnionych zjawiskach. - Ludzie nie interesują się tymi sprawami, są one źle postrzegane - uważa. I zastrzega, że dla niego Emilcin nie jest historią sprzed lat, ale teraźniejszością. W związku z tym fundacja nie tyle myśli o obchodach rocznicy zajścia sprzed lat, ale o możliwości skontaktowania się z obcymi obecnie.
UFO okiem psychologa
Czytasz ten tekst i z politowaniem pukasz się w głowę? Psycholog uspokaja, że zajmowanie się sprawami UFO nie jest niczym specjalnie dziwnym.
- Kosmos jest ponoć nieskończony i chyba nikt nie przedstawił niepodważalnego dowodu na to, że jesteśmy w nim zupełnie sami - śmieje się Dorota Kaczmarkowska, psycholog z poradni Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Zaznacza przy tym, że niemal w każdym człowieku drzemie, nie zawsze zwerbalizowana, potrzeba doświadczenia czegoś niezwykłego. - Wiele osób odczuwa też silną chęć wyróżnienia się, a tego typu historie na pewno na niektórych robią wrażenie - dodaje. Podkreśla też, że chęć poznania pozaziemskich cywilizacji i inne nietypowe zainteresowania mogą być odskocznią np. od nudnej i schematycznej pracy. - To często kwestia temperamentu. Są osoby, które mają duże zapotrzebowanie na różne bodźce i intuicyjnie ich poszukują - tłumaczy psycholog.
Popularność niezwykłych historii to nic nadzwyczajnego. Jak tłumaczą specjaliści, nasz mózg je uwielbia. - Wszelkie obce siły, nad którymi nie mamy kontroli, to okazja do zrzucenia odpowiedzialności za nasze życie - uważa Paweł Fortuna, psycholog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. I dodaje, że jedni tłumaczą swoje niepowodzenia wysokim albo niskim ciśnieniem, a inni używają do tego istot pozaziemskich.