Udało się! Kryspin ma nowe serce. W Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu chłopiec czekał na przeszczep ponad 600 dni
O historii Kryspina Bąka pisaliśmy jesienią. Wówczas w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu na nowe serce czekał już ponad 600 dni. Dziś możemy ogłosić: znalazł się dawca. Chłopiec jest po udanej operacji i niebawem wróci do domu.
Kryspin Bąk przeżył wstrząs kardiogenny, dwa zawały, udar. Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu od blisko dwóch lat było nowym domem dla niego i jego mamy, Małgorzaty. Historię chłopca, która poruszyła mieszkańców woj. śląskiego, opisaliśmy na łamach „Dziennika Zachodniego” na początku listopada.
11-letni Kryspin Bąk przeżył dwa zawały. Czeka na serce
Niecałe dwa miesiące później, 21 grudnia, po ponad 600 dniach oczekiwania, nadeszła wiadomość: jest dawca! Był też strach, niepewność. Nadzieja. W końcu do operacji doszło. Trwała aż 9 godzin. Potem z sali operacyjnej wyszedł zmęczony lekarz. - Udało się - oznajmił rodzicom chłopca.
Doktor Szymon Pawlak: To była bardzo trudna operacja
Wtorek, 2 stycznia 2018 r. Kilka minut po godzinie 9 wszedłem do jednej z sal na oddziale kardiochirurgii dziecięcej w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Na łóżku siedzi Kryspin. Podczas mojej pierwszej wizyty, kilka miesięcy wcześniej, chłopiec nie uśmiechnął się ani razu. Teraz powitał mnie szerokim uśmiechem.
Musiałem założyć fartuch i maseczkę, dokładnie umyć ręce. To względy bezpieczeństwa, bo chłopiec ma teraz obniżoną odporność. Od czasu publikacji materiału na temat Kryspina na łamach „Dziennika Zachodniego” 3 listopada 2017, mijają dziś dokładnie 63 dni. Mniej, bo 47 dni, minęło od dnia, w którym rodzice Kryspina dowiedzieli się, że znalazł się dla niego dawca serca.
- Była godzina 6 rano, gdy nas o tym poinformowano - mówi Małgorzata Bąk, mama Kryspina. - Na początku była tylko mowa o potencjalnym dawcy, ale później mieliśmy już pewność, że dojdzie do transplantacji - podkreśla.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jeszcze tego samego dnia, 21 grudnia, przygotowano Kryspina do przeszczepu i przed godziną 12 przewieziono go na salę operacyjną. Zespół specjalistów, z doktorem Szymonem Pawlakiem, ordynatorem oddziału kardiochirurgii dziecięcej w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, na czele, przeprowadził trwający aż dziewięć godzin zabieg. - Był strach, niepewność, ale też nadzieja, że może tym razem się uda - przyznaje Małgorzata Bąk.
Wyróżnia się dwa typy najtrudniejszych do wykonania przeszczepów serca. Pierwszy to taki, który przeprowadzany jest przy wspomaganiu chorego serca pacjenta, a drugi - u pacjentów z wrodzonymi wadami anatomii ciała. Stan Kryspina łączył oba te przypadki.
Przypomnijmy, że chłopiec urodził się z wadą przełożenia naczyń dużych. W wieku 9 lat, podczas badania wysiłkowego na bieżni, które wykonali mu lekarze w Instytucie Centrum Matki Polki w Łodzi, dostał zawału. Drugiego zawału dostał, kiedy w tej samej klinice wykonano na nim pełną lewatywę. Gdy trafił na OIOM, jego serce stanęło. Niedługo po tych wydarzeniach Kryspina przetransportowano do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, gdzie mieszkał z mamą od blisko dwóch lat. Jego serce sztucznie podtrzymywała specjalna komora, która pompowała krew dzięki rurom poprowadzonym przez żołądek i organy wewnętrzne. Podczas przeszczepu, rury i komora musiały zostać usunięte.
Jak mówi dr Szymon Pawlak, zważywszy na to wszystko, to była bardzo trudna operacja.
- Musieliśmy dostosować nowe serce do Kryspina, bo warunki w jego organizmie nie były klasyczne dla „normalnego serca”. Na szczęście przeszczep odbył się bez żadnych powikłań, całość przebiegła pomyślnie - podkreśla ordynator. Chłopiec wyszedł z sali operacyjnej o godz. 21.30. Po trzech dniach od zabiegu, w Wigilię, został ekstubowany, co oznacza, że mógł już oddychać samodzielnie, bez wspomagania specjalistycznego sprzętu.
W piątek, 29 grudnia, wrócił z powrotem na swoją salę. Tam hucznie spędził z rodziną sylwestra, co można było zobaczyć na zdjęciach na Facebooku. Pod postem o pomyślnym wykonaniu przeszczepu u chłopca, posypały się dziesiątki gratulacji i życzeń zdrowia w nadchodzących latach. Była wielka radość, nie tylko rodziny, ale też najbliższych, a nawet nieznajomych osób.
- Będę mógł biegać i znowu się bawić - cieszy się Kryspin. Zniknął ból przy każdym ruchu, nic nie krępuje ciała chłopca. Ale wciąż musi jeszcze trochę się oszczędzać, by nie nadwyrężać organizmu.
Rodzice Kryspina wierzą, że ich syn jest teraz w dobrych rękach
Kryspin przeszedł już pierwszą biopsję. Odrzutów nie ma, na razie jest dobrze. Ale już do końca życia chłopiec będzie musiał brać leki przeciwodrzutowe. W zasadzie wszystkie te, które w 2017 roku podrożały. Niektóre z nich nawet o kwotę rzędu tysiąca złotych. - Będzie trudno, ale damy radę - mówi mama chłopca.
Leki to wciąż nie wszystko. Kryspin po wyjściu ze szpitala będzie musiał na początku co około dwa tygodnie przyjeżdżać na kontrole do Zabrza. Wówczas będzie przechodził biopsję, by lekarze mieli pewność, że organizm nie odrzuci nowego serduszka. Jego rodzice wierzą, że teraz jest w dobrych rękach.
- Zwłaszcza po tych wszystkich przeżyciach, jakie mieliśmy w innych klinikach - mówi pani Małgorzata. Sprawie zaniedbań lekarzy z Instytutu Centrum Matki Polki w Łodzi przygląda się prokuratura. Wciąż trwa śledztwo w tej sprawie, a zespół biegłych sprawdza, czy rzeczywiście doszło do zaniedbań tamtejszych lekarzy.
Tymczasem specjaliści z Zabrza mocno zastanawiają się nad tym, jak przyśpieszyć powrót Kryspina do zdrowia. - Mamy nadzieję, że chłopiec, przy pomocy naszej i jego rodziców, wróci do normalnego funkcjonowania. Zastanawiamy się dość intensywnie z kolegami nad jego rehabilitacją albo sanatorium, do którego mógłby trafić - mówi dr Szymon Pawlak. - Wiedziałam, że w tym miejscu są wspaniali lekarze, więc o opiekę nad Kryspinem się nie boję. A doktor Pawlak to najlepszy specjalista, jakiego spotkałam. Nie oddałabym syna w inne ręce. Bardzo im wszystkim dziękuję - mówi pani Małgorzata.
Kryspin wkrótce wróci do domu. Przed nim nowe wyzwania
Chłopiec prawdopodobnie już za dwa tygodnie wróci do ukochanego domu.
- W końcu, nie mogę się doczekać - mówi 11-latek. Już teraz snuje plany. Chce znowu wspinać się na drzewa, biegać, grać w piłkę - tak jak robił to przed chorobą. Zawsze interesował się również wykopaliskami, potrafi nazwać praktycznie każdego dinozaura. W przyszłości chce zostać archeologiem. Niedługo to wszystko będzie ponownie możliwe. Z powrotem do szkoły trzeba będzie jednak poczekać, bo przez przynajmniej rok Kryspin musi mieć jeszcze zajęcia indywidualne. Musi też chodzić w specjalnej masce, która uchroni go przed wirusami. Wszystko przez mocno osłabiony po przeszczepie organizm. - Są nawet takie maseczki z superbohaterami - opowiada mi.
Pani Małgorzata wie, że to nie koniec drogi, a przed jej rodziną jeszcze dużo do zrobienia. - Przez prawie dwa lata mieszkaliśmy w szpitalu. Będzie mnóstwo pracy w domu i wokół niego. Na razie nie chcemy niczego planować, bo wiemy, że najpierw musimy wrócić do codzienności, uporządkować to, co było przez cały ten czas nieuporządkowane - mówi.
Wielokrotnie podczas mojej wizyty podkreślała, że do przeszczepu przyczynili się przede wszystkim lekarze, ale także między innymi media. - To dzięki wam zwiększa się świadomość ludzi i rodziców, którzy częściej godzą się na pobranie narządów od ich aniołków - zaznacza Małgorzata Bąk.
Transplantacja serca u dzieci to złożony problem. Lekarze już w listopadzie na łamach DZ mówili, że trzeba uświadamiać rodziców, czym różni się śmierć pnia mózgu od śpiączki, bo oni często tego nie rozumieją i dlatego jest tak mało dawców, a tym samym przeszczepów tego typu. - Wydaje im się, że dziecko jeszcze się obudzi, bo „monitory działają”. Ale to może wynikać z tego, że maluch jest podtrzymywany przy życiu lekami, by móc pobrać od niego narządy. To straszne, gdy dziecko umiera, ale warto myśleć tak, że jego serduszko może żyć w drugim dziecku. To jest takie przekazanie dalej światełka życia - mówi pani Małgorzata.