U siebie nie dali się nikomu ograć
Prawie punktualnie o 11 w sobotę w Ośnie Lub. zainaugurowano rundę jesienną czwartej ligi lubuskiej. Jak na samą nazwę rozgrywek przystało, w połowie sierpnia zawodników tamtejszej Spójni i Czarnych Browar Witnica przywitała niemal jesienna pogoda, która sprawiła, że na trybunach stadionu przy ul. Sportowej pojawiła się niewielka grupa kibiców. Ta z każdą minutą była coraz mniejsza.
To były takie małe derby
Niemniej jednak dla graczy obu drużyn porywiste podmuchy wiatru delikatnie oraz padający od czasu do czasu deszcz nie miały żadnego wpływu na przebieg rywalizacji. Wręcz przeciwnie, niska jak na lato temperatura powietrza, nie przekraczająca kilkunastu stopni Celsjusza, spowodowała, że derby północy województwa – bo tak obydwie drużyny podchodziły do tego starcia – stały na całkiem wysokim poziomie, przynajmniej pod względem intensywności gry. Przez 90 minut nikt nie odstawiał nogi, choć kości trzeszczały, aczkolwiek nie na tyle, by sędzia musiał sięgać do kieszeni po czerwoną kartkę. - W pierwszej połowie graliśmy wysokim pressingiem i kosztowało to nas dużo zdrowia, ale też i Czarnych Browar. W każdym razie to starcie pod kątem przygotowania fizycznego mogło się podobać – przyznawał po ostatnim gwizdku arbitra opiekun miejscowych Zenon Burzawa.
Na pierwszego gola tego sezonu nielicznie zgromadzeni fani nie musieli długo czekać. W 17 minucie rzut wolny z ok. 20 m mieli gospodarze. Na uderzenie z dystansu zdecydował się Paweł Janik, piłka odbiła się od muru i zaskoczyła zdezorientowanego w bramce gości Wojciecha Abraszka. Od tamtej pory nieznaczną inicjatywę, przez zdecydowaną większość starcia, zwłaszcza w drugiej części gry, przejęli Czarni Browar, ale niewiele z tego wynikało. W 37 min groźnie strzelał Jacek Urbaniak zza pola karnego, ale niecelnie. Spójnia ograniczała się do wyprowadzania kontrataków, też i po przerwie. – W szatni zwróciłem uwagę na to, by w środku pola zbierać drugie piłki. To nam się nie udawało. Piłka była dość śliska, więc chciałem, byśmy grali do nogi, a nie dłuższym podaniem. Z tego względu, że taka futbolówka może utrzymać się w boisku. To też nam się nie udawało. Wkradło się dużo niedokładności. Było trochę nerwowości, jak to przy takich derbach – dodawał Burzawa.
Nerwowe zachowania wynikały z tego, ze obie ekipy miały dość spore pretensje do trójki sędziowskie. Może się wydawać, że po części uzasadnione, chociaż jej decyzje nie skrzywdziły żadnej ze stron. – Była ręka w polu karnym, będzie to nagrane na tablecie – przekonywał sędziów trener witniczan Mariusz Janowiak. Ta sytuacja miała miejsce przy stanie 2:1, w ostatnich minutach, ale można było odnieść wrażenie, że piłka nie dotknęła dłoni gracza z Ośna. Będzie mógł to sprawdzić Kenta Ogawa, który nagrywał te derby. Japończyk będzie piłkarzem Czarnych Browar, jak klub zakończy formalności związane z rejestracją zawodnika.
Zanim doszło do tej kontrowersyjnej akcji, podopieczni Janowiaka doprowadzili do wyrównania, a w zasadzie Bartłomiej Hałdasz, pozyskany z GKS-u Meprozet Stare Kurowo, który wykorzystał bardzo dobre dośrodkowanie z rzutu wolnego Patryka Łusia i w 75 min nie dał najmniejszych szans Jarosławowi Rubanowi na skuteczną interwencję. Wcześnie mogli zdobyć bramkę najpierw właśnie Łuś, a następnie Eduard Hriha, ale ci minimalnie chybiali. W końcu do siatki trafili, ale ośnianie, a konkretnie rezerwowy Elbasan Woźniakiewicz, który w zamieszaniu podbramkowym strzelił nie do obrony w 90 min.
Rozżalony tym faktem był Janowiak. - Powinniśmy wywieźć z Ośna przynajmniej remis. Dwie bramki straciliśmy po bardzo prostych błędach. Pierwszy gol, to rzut wolny, piłka odbija się od muru, myli bramkarza i wpada do siatki. Przy drugim golu źle wybiliśmy piłkę przed szesnastkę. Czarni Browar od dłuższego czasu nie triumfowali w Ośnie. Spójnia wykorzystała sytuacje, które miała i może cieszyć się z trzech punktów. My możemy jedynie dalej pracować na treningach, po to wygrywać w kolejnych meczach – mówił szkoleniowiec i dodawał, że ze stylu gry swoich zawodników może być zadowolony. – Przyszli do nas młodzi zawodnicy z niższych lig [ale i Adam Gruszecki ze Stilonu Gorzów - dop. red.]. Dla nich Spójnia była testem i można powiedzieć, że oni go zdali, mimo że przegraliśmy.
Zawiedziony nie był Burzawa, ale… - Z przebiegu gry tego spotkania pierwsza połowa była wyraźnie lepsza w naszych wykonaniu, bo w drugiej połówce odpuściliśmy środek pola i przewagę uzyskali Czarni Browar. Jak to w piłce bywa, wygrywa ta drużyna, która zdobywa o jedną bramkę więcej – powiedział nam były król strzelców ekstraklasy z 1994 r. w barwach Sokoła Pniewy.
Gdzieindziej też się działo
Na innych boiskach z bardzo dobrej strony zaprezentowali się beniaminkowie. W Krośnie zaczęło się od trafienia Dawida Walczaka, ale później Tęcza zdobyła przeciw Budowlanym Lubsko cztery bramki. Najpierw Kamil Markiewicz uderzył z ostrego kąta po długim rogu, potem po rzucie rożnym Marcin Piec skutecznie główkował, a następnie, po kolejnym kornerze i zamieszaniu w polu bramkowym, umieścił futbolówkę w siatce. Na koniec piłkę do bramki, w sytuacji sam na sam z Manuelem Kowalskim, posłał znów Piec.
Za to w Gorzowie Warta po pierwszej połowie remisowała 0:0 z MTS Pogonią Świebodzin, choć miała kilka „setek”. Gole wpadały w drugiej połówce. Zaczął, po akcji Damiana Szałasa, Michał Świercz, uderzeniem na pustą bramkę, a zakończył Maciej Kolasa, posyłając piłkę do sieci tuż obok nogi Michała Hajdasza. Świebodziczanie też mogli trafić, ale zmarnowali dwie bardzo dobre sytuacje.
Trzema „oczkami” zainaugurowali sezon faworyci ligi ZAP Syrena Zbąszynek oraz Steinpol-Ilanka Rzepin. O wiele łatwiej komplet punktów przyszedł tym pierwszym, którzy pewnie pokonali Lubuszanina Drezdenko. Drudzy walczyli o niego do ostatnich minut w konfrontacji z Piastem Karnin Gorzów.