U naszych siatkarzy wszystko zostało wyjaśnione. Do czwórki wkradł się Orzeł
Podwójne derby w ostatniej kolejce rundy zasadniczej miały wyłonić ostatnią drużynę, która dołączy do czołowej czwórki. Chętne były dwie ekipy, a miejsce jedno.
Sobieski Żagań - Astra Nowa Sól1:3 (25:23, 14:25, 19:25, 21:25).
Sobieski: Gregorowicz, Bartnik, Sajdak, Milczarek, Śląski, Judycki, Bareła (libero) oraz Bogdanowicz, Smętek.
Astra: Klucznik, Skibicki, Jeton, Gajowczyk, Lis, Grześkowiak, Fabisiak (libero) oraz Witkiewicz, Majewski, Bitner.
Przed meczem w ekipie gospodarzy nastąpiła plaga kontuzji. Wcześniej poważnego urazu kolana doznał Jakub Radomski, dodatkowo drugi z rozgrywających złamał palec u ręki. W takim wypadku drugi raz na tej pozycji zagrał libero Szymon Gregorowicz. Choroba nie pozwoliła też na występ doświadczonemu Kamilowi Kacprzakowi, więc na przyjęciu pojawił się kapitan, atakujący Piotr Sajdak, którego występ również nie był pewny.
Po zwycięstwie w Głogowie, Sobieski awansował na czwarte miejsce w tabeli, mając punkt przewagi nad Orłem. Awans do play offu rozgrywał się więc w Żaganiu i Międzyrzeczu. Choć Sobieski robił co mógł, rozbity kontuzjami zespół - mimo zwycięstwa w pierwszym secie - nie dał rady urwać nawet punktu w starciu z Astrą. Drugą i trzecią partię rozbity zespół z Żagania kompletnie przespał. Z kolei przez większość czwartej zawodnicy Artura Chaberskiego trzymali dwupunktową przewagę nad Astrą. W końcówce jednak kilka błędów odsunęło ich od zwycięstwa w secie.
Opiekun nowosolan Przemysław Jeton przekonywał, że zespół specjalnie się nie wysilił. - Już w szatni widać było, że chłopaki chcą po prostu dograć ten mecz. Ogromne problemy Sobieskiego wyraźnie ich rozbiły, więc wystarczyło nam popełnić mniej błędów. W pierwszym secie popełniliśmy ich za dużo i przegraliśmy. Nie patrzyliśmy na wynik w Międzyrzeczu, tak naprawdę jest nam obojętne na jakim miejscu skończymy. W Zielonej Górze czujemy się jeszcze lepiej niż u siebie, jeszcze nigdy tam nie przegraliśmy. Przed fazą zasadniczą postawiliśmy cel awansu do play off i to nam się udało - podsumował grający trener nowosolan.
Z kolei Chaberski nie był zawiedziony postawą swoich zawodników. - Zwaliło się na nas ostatnio mnóstwo problemów. Nie wszyscy grali na swoich pozycjach, w związku z tym bali się podjąć jakieś ryzyko. Myślę, że gdyby był chociaż Kamil Kacprzak, byłoby całkiem inaczej. Wzmocniłby nasze przyjęcie i wyglądałoby to inaczej. Zawodnicy zrobili co mogli, ale po prostu nie byliśmy w stanie. Ja też robiłem co mogłem, ale ciężko podnieść zespół przy takich problemach - powiedział szkoleniowiec gospodarzy.
GBS Bank Orzeł Międzyrzecz - AZS UZ Zielona Góra 2:3 (25:22, 19:25, 25:19, 17:25, 7:15).
GBS Bank Orzeł: Rolewicz, Misterski, Olejniczak, Baran, Strajch, Tobys, Wanat (Libero) oraz Walczak, Szulikowski, Sęk, Sławiński, Dobrowolski i Chwirot.
AZS UZ: Ruciński, Kaczurowski, Ryba, Kupisz, Jasnos, Kępski, Zasowski (libero) oraz Wiśniewski, Baumgarten, Januszewski i Biczyk.
Sobotni mecz miał dać odpowiedź, czy gospodarze awansują do czołowej czwórki, oraz czy przyjezdni utrzymają fotel wicelidera. Nikt nie mógł więc liczyć na taryfę ulgową, ponadto w gorszej sytuacji byli miejscowi, którzy z uwagą nasłuchiwali wieści z Żagania. Ponieważ pojedynek Sobieskiego z Astrą rozpoczął się godzinę wcześniej niż ten w Międzyrzeczu, „Orły” wiedziały, jaki wynik da im czwarte miejsce po rundzie zasadniczej.
Set otwarcia od początku lepiej ułożył się dla zespołu trenera Marcina Karbowiaka. Gospodarze - dzięki serii skutecznych zagrywek i świetnej grze w ataku - odskoczyli na 5:2 i ani razu nie pozwolili rywalom zbliżyć się do siebie na mniej niż punkt. GBS Bank Orzeł prowadzili m.in. 11:7, 11:10, 15:12 oraz 21:17. Wówczas lwi pazur pokazali zielonogórzanie, którzy po błędach przeciwników zdobyli cztery punkty z rzędu i tym samym wrócili do gry. W kolejnej akcji arbiter przyznał punkt dla „Orłów”, choć goście mocno protestowali, sugerując, że piłka wpadła w aut. To dodało gospodarzom animuszu i końcówka należała już do nich.
Za to druga partia przebiegała pod dyktando akademików, którzy do stanu 11:8 prowadzili najczęściej dwoma punktami. Gdy AZS UZ odskoczył na sześć „oczek” (16:10 i 19:13), stało się jasne, że nie da sobie wydrzeć sukcesu. Wtedy też do międzyrzeckiej hali dotarła informacja, że Sobieski przegrał 1:3.
- Wszystko w naszych rękach! - mobilizował podopiecznych Karbowiak przed trzecią odsłoną. Skutecznie, bo po wyrównanym początku Orzeł złapał właściwy rytm i odjechał na 10:6. Bezpieczną przewagę nie tylko utrzymał, ale jeszcze powiększył. Prowadzenie 2:1 w setach dawało gospodarzom awans i dlatego najwyraźniej zeszło z nich powietrze w dalszej części spotkania, co ułatwiło zadanie akademików.
Olavia Oława - A.Z. Iwaniccy Gubin Krosno3:0 (25:18,25:14, 25:19).
A. Z. Iwaniccy: Drela, Strzałkowski, Chojnacki, Kozik, Buła, Zalewski (libero) oraz Loszek, Waryński.
Nasi pojechali do Oławy w dużym osłabieniu, bo kilku zawodników zatrzymały w domu choroby. Do autobusu wsiadła tylko ósemka. Na początku meczu nie wyglądało to tak źle. Momentami przyjezdni dotrzymywali kroku oławianom. Ponownie jednak wkradły się proste błędy w przyjęciu, niemożliwość skończenia ataku oraz kiepska zagrywka. Widocznie brakowało Michała Lasoty, który mógł posłać w Oławie kilka groźnych serwisów.
Drugi set był tragiczny. Gospodarze bardzo szybko odskoczyli i wykorzystali wszystkie proste błędy gości. Widoczny był brak libero. Mimo kiepskiej drugiej części przyjezdni zdołali się podnieść i powalczyć w ostatniej partii. W jej decydujących momentach zabrakło jednak sił. Ostatnią szansą dla krośnieńsko-gubińskiej ekipy są mecze w play out. Tam zmierzą się z Chrobrym Głogów.
Bielawianka Bester Bielawa- Olimpia Sulęcin 3:1 (22:25, 25:19, 25:20, 25:22).
Olimpia: Romańczuk, Greś, Janas, Troska, Sławiak, K. Gajowczyk , Sas (libero) oraz Dzierżyński (libero), Stefanowicz, Jurant, Zarębski, Kowalski.
Sulęcinianie, w razie zwycięstwa SPS-u Chrobrego Głogów we Wrocławiu z Gwardią, musieli urwać seta liderowi rozgrywek (jeśli głogowianie pokonaliby wrocławian po tie-breaku) lub sami doprowadzić do piątej odsłony w potyczce z bielawianami (gdyby SPS Chrobry wygrał z Gwardią 3:0 lub 3:1). Po to, by utrzymać ósme, bezpieczne miejsce w tabeli, gwarantujące im pozostanie w lidze. Ostatecznie sprawdził się trzeci ze scenariuszy. Po pięciosetowym pojedynku wrocławianie okazali się ostatecznie minimalnie lepsi od głogowian, a rozstrzygnięcia w Bielawie nie miały już dla „Olimpijczyków” większego znaczenia.
Niemniej jednak oba spotkania rozpoczęły się w sobotę o 18.00 i każda ze stron nie mogła śledzić na bieżąco przebiegu drugiego z meczów. Zawodnicy trenera Łukasza Chajca, nie oglądając się na głogowian, wzięli sprawy w swoje ręce i pierwszą partię w starciu z Bielawianką zakończyli naswoją korzyść. Trzy kolejne padły łupem gospodarzy.
- W pierwszej partii odrzuciliśmy ich od siatki, w drugiej siadła nam zagrywka. A gdy miejscowy spiker przekazał, że Gwardia prowadzi z Chrobrym 2:0, to trochę zeszło z nas powietrze. Dałem też pograć młodzieży. Rezerwowi wykorzystali swoją szansę - przyznawał Chajec. Jego podopieczni o 7. miejsce na koniec sezonu zmierzą się z wrocławianami.