Mamy mocniejsze wały, przybyło zbiorników retencyjnych, jest system ostrzegania przedzagrożeniem. Znamy też tereny, na których lepiej się nie budować, bo zaleje nas woda. To wszystko dzięki powodzi, jaka nawiedziła Polskę w 2010 r., a właściwie wnioskom, jakie z niej wyciągnęliśmy.
Ale nadal możemy bać się kolejnej powodzi. Nie tylko dlatego, że nie ma stuprocentowego zabezpieczenia przed wielką wodą. Główny powód to fakt, że choć wiemy już, jak zminimalizować zagrożenie, to mamy kłopoty z wykorzystaniem tej wiedzy w praktyce.
Zakazy nieobowiązkowe
Przykład? Mapy ryzyka powodziowego. Po kataklizmie z 2010 r. zapadła decyzja, by je opracować. Kosztem wielu milionów złotych przygotowano modele cyfrowe pokazujące, jakie tereny i do jakiej wysokości zostaną zalane, gdy przyjdzie powódź. Mapy miały być też podstawą do wyznaczenia obszarów, na których będzie obowiązywał zakaz zabudowy.
Gdy w 2015 r. do władzy doszło PiS, uwzględnianie map powodziowych przy tworzeniu i uchwalaniu planów zagospodarowania przestrzennego przestało być obowiązkowe. - Ale każdy może sobie sprawdzić, czy warto mu się budować w miejscu, które może być zalane - podkreśla Konrad Myślik, rzecznik Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Krakowie. - I co bardzo ważne - firmy ubezpieczeniowe zaczynają odmawiać ubezpieczania nieruchomości w obszarach najbardziej zagrożonych powodzią - dodaje.
Czytaj dalej i dowiedz się:
- jakie są największe problemy, które pojawiają się przy utrzymaniu obiektów przeciwpowodziowych?
- kiedy zbiorniki powodziowe wykazały się, ratując Kraków?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień