W przeciwieństwie do większości naszych zabytków pałac w Sławie przetrwał drugą połowę XX wieku w dobrej formie. Jego problemy to całkiem świeża sprawa...
- Zapraszamy, zapraszamy - dwaj napotkani obok sławskiego pałacu mężczyźni zapraszają nas do jego wnętrza. Na pytanie, czy są jego właścicielami, tylko się roześmiali. - Ale tutaj mieszkamy - dodają.
Już z zewnątrz zabytek robi przygnębiające wrażenie. Zwłaszcza że jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wyglądał co najmniej przyzwoicie. - I nie mieszkamy tutaj sami - dodaje jeden z naszych przewodników. - Nocą w oknach największej sali pojawia się poświata i wędruje dziewczynka w bieli. Jakaś dziesięcioletnia. - I słychać dźwięki fortepianu. To ona gra - dorzuca drugi.
Dziewczynka w bieli może i straszy, ale tak naprawdę straszy jej rezydencja. Zniszczony parkiet, bród, smród. Wchodzimy do największej sali. Jest fortepian, a raczej to, co z niego zostało. Dotykamy klawiszy. Gra, ale jakby umierał... Wspaniały pałac, w efektownym parku z pomnikowymi drzewami. Z imponującą historią. - Byłem brzdącem, gdy pałac się palił, nawet mama te dzieciaki przetrzymała w domu - mówi mieszkający tuż obok zabytku Jan Andrzejczak. - Tutaj więcej niż setka dzieci była, ogród, świnie hodowali.
- To wina Wschowy - dodaje jego żona. - Potrzebowała pieniędzy i wszystko, co było można w Sławie sprzedać, to sprzedali. Za śmieszne pieniądze. - Na złych warunkach sprzedali - dorzuca pan Jan. - Jak człowiek buduje dom, to ma podane, do kiedy ma ławy wylać... A tutaj nie zobowiązali do remontu zabytku.
Krzysztof Gruszewski, zastępca sławskiego burmistrza, słysząc pytania o pałac, tylko smutno kiwa głową. Nie wiadomo, czy bardziej z żalu, czy bezsilności. - Cóż, z jednej strony rozumiem starostwo, że chciało sprzedać obiekt, który tylko generował koszty - mówi. - Na dodatek zmieniły się zasady funkcjonowania domów dziecka i tak duża placówka nie była potrzebna. A obiekt był w bardzo dobrym stanie, miał nawet ogrzewanie olejowe, dobry dach... Nie wiem, może należało lepiej zweryfikować kupca? Ale był to przetarg, czyli obowiązywała zasada, kto da więcej.
Gruszewski tym bardziej żałuje, że do wyścigu nie stanął przedsiębiorca z Gdańska, który w branży hotelowej działał od 25 lat. Sondował możliwości, miał konkretny plan, pałac mu się spodobał, do tego bliskość Berlina. I nie wiadomo, co się stało...
- Stosunki z nowym właścicielem pałacu popsuły się, gdy nie przypadł nam do gustu jego projekt podziału przypałacowego terenu na działki budowlane - dodaje wiceburmistrz.
- Chciał, abyśmy przygotowali plan zagospodarowania tego terenu z uwzględnieniem tej idei. Nie chcieliśmy tego z dwóch powodów. Po pierwsze, obawialiśmy się, że sprzeda te atrakcyjne działki i nie będzie zajmował się pałacem, gdyż już na tym zarobi. Po drugie, jesteśmy miastem z turystycznymi aspiracjami i ten teren jest interesujący przyrodniczo i historycznie. To nasze „nie” zostało źle odebrane.
I okazuje się, że gmina nie ma instrumentów, aby przymusić właściciela do działania. Jedynie naliczając dodatkowy podatek, gdy konserwator zabytków stwierdził, że właściciel nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Niestety, w umowie nie znalazła się żadna klauzula zobowiązująca właściciela zabytku do remontu obiektu. - I znaleźć się nie mogła, gdyż od pewnego czasu jest to niedopuszczalne – mówi lubuska wojewódzka konserwator zabytków Barbara Bielinis-Kopeć.
- Uznano to za ograniczanie prawa dysponowania własnością. Jednak właściciel pałacu był zobowiązany do dbałości o zabytek i staraliśmy się go z tego rozliczać. W takich sytuacjach działamy przy pomocy nakazów konserwatorskich. Gdy je wydaliśmy i zbliżaliśmy się do etapu egzekucji, okazało się, że właściciel sprzedał pałac spółce. Ostatnio kontaktowaliśmy się ze spółką i usłyszeliśmy, że... dystansuje się ona od tematu sławskiego pałacu, gdyż ogłasza upadłość.
Przed rokiem pracownik ochrony zabytków próbował wizytować pałac i usłyszał, że nikt nie ma kluczy. Zresztą wcześniej właściciel skarżył się, że konserwator rzuca mu kłody pod nogi. Do wizyty kilka tygodni temu klucze nie były już potrzebne, bo drzwi stoją otworem. Stwierdzono pogarszający się stan techniczny obiektu, zawilgocenie ścian i niszczejące detale architektoniczne. Właśnie wydawany jest nakaz konserwatorski, którego adresatem jest nowy właściciel. Ten „upadający”. Powiadomiona zostanie policja, bardzo prawdopodobne, że sprawa trafi do prokuratury, a później do sądu.
Jak mówi się już oficjalnie, teraz sprawą pałacu zajmie się bank, wierzyciel jego właściciela. Pojawili się rzeczoznawca, komornik... W ratuszu cieszą się, że może wreszcie pałacowi trafi się gospodarz z prawdziwego zdarzenia. Mniej zadowolona jest pani konserwator. W takich sytuacjach bankierzy twierdzą, że nie są od zabezpieczania zabytków, ale od egzekwowania zobowiązań, a procedura sprzedaży może potrwać...
- Brzmi to może niepoważnie, ale my z tych dzikich lokatorów pałacu jesteśmy nawet zadowoleni - mówi Gruszewski. - To rodowici mieszkańcy Sławy, przywiązani do pałacu i - jak słyszymy - bronią go przed dewastacją, przed zwykłymi wandalami.
Jeden ze znanych nam już „gospodarzy” pałacu został niedawno pobity. To podobno była zemsta za to, że bronił zabytku. I nie zrobił tego duch dziesięciolatki: ona tylko gra na fortepianie.
- My nikomu nie szkodzimy i ona nie wadzi nikomu - dodaje poszkodowany i żegna się z nami. A my słyszymy dźwięki umierającego fortepianu...
Z właścicielem pałacu, mimo prób, nie udało nam się skontaktować.
Pałac z imponującą przeszłością. Zbudowany został przez architekta Honego w miejscu zamku Rechenbergów. W czasie II wojny światowej w pałacu działał VII Wydział SS zajmujący się wrogami III Rzeszy, ale także studiowaniem procesów o czary i działaniami organizacji wolnomularskich i kościelnych. W latach 1957-2006 pałac był siedzibą Domu Dziecka, wcześniej lokowano w nim rozmaite głogowskie instytucje.