Tutaj można znaleźć jeszcze tchnienie prawdziwej Grecji bez upominków z Chin
Moje ulubione miejsce na jesienne wakacje? Małe greckie wysepki. Chociażby Małe Cyklady...
Gdy pytany o jesienne wakacyjne plany wymieniałem jednym tchem: Schi¬noussa, Iraklia, Do¬noussa, Kaufonissi reakcja była tylko jedna... Co to jest? Moim zdaniem jeden z ostatnich kawałków prawdziwej Grecji, mimo że i tutaj widać już ofensywę przemysłu turystycznego. Stąd nie do końca pasuje do nich już tradycyjna nazwa Tylne Wyspy. Pozostańmy zatem przy częściej spotykanej - Małe Cyklady. To kilka wysp, które przycupnęły między Naksos i Amorgos. Ta ostatnia, chociażby w celach marketingowych, często do Małych Cykladów próbuje się dopisać. Nawiasem mówiąc z dobrym skutkiem.
Nie palcem po mapie
Pierwszy problem - jak tam się dostać? Z Pireusu promy pływają w raczej eksperymentalnych godzinach. My przywiązaliśmy się do lokalnego promu Express Skopelitis. Codziennie (z wyjątkiem niedziel) wypływa z Naksos łącząc wyspy z Amorgos. Wyjątkiem jest Donoussa, do której stateczek dociera trzy razy w tygodniu (poniedziałek, czwartek i sobota). Uwaga, to rozkład rejsów wrześniowy i październikowy! Na dodatek stateczek jest wrażliwy na kaprysy aury. I nie liczmy na życie towarzyskie. Na takiej Donoussie nie ma nawet setki stałych mieszkańców.
Drugi problem? Czy można tam znaleźć noclegi? Bez problemów i ich ceny zupełnie porównywalne z tymi polskimi. Za trzyosobowy apartament z widokiem na lazurowe morze kosztuje około 30 euro. Nieco gorzej jest z jedzeniem. W restauracjach ceny w górnych rejestrach, w sklepach wysokie. Nie można zapominać, że na takiej Donoussie, czy Iraklii, liczących jakąś setkę stałych mieszkańców, jest jeden, no dwa sklepy i to one dyktują ceny. I słabym pocieszeniem może być informacja, że na każdej z tych wysepek jest bankomat.
Po co zatem tam jedziemy? Bo tam jeszcze jest Grecja. Tak, taka z dziadkami siedzącymi na niebieskich krzesełkach pod białymi ścianami. Tam popularnym środkiem lokomocji jest nadal osiołek. Do tego wprost oszałamiające plaże i to do wyboru i koloru... Piaszczyste, kamieniste, skaliste. I ten lazur. Zarówno nieba, jak i wody. Na początku października było tutaj około 30 stopni. Temperatura wody jest także tylko nieznacznie niższa. I niemal zero turystów. Oczywiście poza sezonem.
Właśnie po to
Do tego niesamowita frajda, gdy wyspę można obejść w ciągu kilku godzin. Jednak ostrzeżenie. To wysepki, z wyjątkiem Pano Kaufonissi (pod wspólna nazwa Kaufonissi występuje obok niezamieszkałych Kato Kaufonissi i Keros) są to okolice zdecydowanie górzyste i mimo że trasy są przyzwoicie przygotowane nieco potu należy wylać.
Na Donoussie
Nasza ulubienica? Właśnie Donoussa. Już lekki wiatr i średnie fale sprawiają, ze wyspa bywa odcięta od świata. A rytm życia wyspiarzy, nie tylko portowego Stavros, regulują wizyty promów. Jeśli już stateczki przybijają w dwóch sklepikach pojawia się świeże pieczywo (z piekarni na Amorgos) i nieliczni turyści. W portowej restauracji, przy ouzo, zasiadają wszyscy, którzy pragną poczuć tchnienie wielkiego świata. Później wszyscy podziwiają wędkarzy, którzy do późnego wieczora łowią ryby. Od kilkuletnich chłopców po miejscowego popa. Jak można przeczytać w przewodnikach wyspa jest bardzo... autentyczna. Bardzo.
Tych, którzy po greckich wyspach spodziewają się antycznych świątyń i wypasionych muzeów poczują się zawiedzeni. Kilka kościółków, żadnych starożytnych świątyń, dwie stare kopalnie i muzyka dzwonków dyndających na szyjach wszędobylskich kóz. Jednak te braki nadrabiają krajobrazy.
Rady praktyczne. W dwóch sklepikach na wyspie ceny wysokie, a wybór... niedoskonały. Natomiast w restauracji warto zjeść ośmiornicę, cena przyzwoita i pycha. Ouzo jest niemal w cenie wody mineralnej, a informacja o winnicach na wyspie jest znacznie przesadzone.