Muzeum krakowskich mediów w „Krążowniku Wielopole” musi powstać, będę to powtarzać z katonowym uporem. Ale jakie postaci spośród najściślejszych gospodarzy - ludzi „Ikaca” - w nim na powrót zamieszkają? Nie wszystkich bowiem… zapomnieliśmy po równi. Tak jak w innych dziedzinach naszej kultury, ci, co pozostali na emigracji, bardziej się zatarli w krajowej pamięci. A i na Wychodźstwie nie wszyscy ją przecież kultywowali
Okazuje się jednak, że nawet u tak programowo niechętnego (do czasu!) przedwojennym i wojennym wspominkom Juliusza Mieroszewskiego zwyciężał sentyment. W 1969 roku przywoła scenkę z cyklicznych spotkań współpracowników „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”: „Piętnaście lat temu w jednej z eleganckich restauracji na West Endzie, w wigilię Bożego Narodzenia, odbyła się ostatnia w dziejach tradycyjna rybka »IKC«. W owych czasach w Londynie było nas jeszcze sporo - Zygmunt Nowakowski, Ludwik Rubel, Wacław Szperber, Stanisław Faecher, Antoni Wasilewski, Zbigniew Grabowski, Jola Fuchsówna i Londyńczyk”.
Ten ostatni - to właśnie autor złożonej w „Kulturze” relacji. A z przedostatnim nazwiskiem - jedynego żeńskiego przedstawiciela redakcji na raucie - musiał się pomylić. Popularna felietonistka i tłumaczka, która miała na swoim koncie i powieść odcinkową, i sztukę graną w Słowackim zginęła pod koniec 1944 roku w Krakowie. Kogo więc miał na myśli Mieroszewski? Mamy przeczucie… Może kiedyś wrócimy do tajemniczej dziewczyny z „Ikaca” nad Tamizą?
Żart o Skawinie, książka o Kołymie
Londyńczyk snuł gawędę: „Gospodarz lokalu, pan Konopka, zaofiarował butelkę szampana dla uczestnika rybki, który potrafi wymienić po kolei wszystkie bary, jakie istniały na rynku krakowskim do dnia 1 września 1939 roku. Bezbłędną listę […] sporządził tylko Zygmunt Nowakowski i obawiam się, że wraz z nim zeszła do grobu ta cenna wiedza”. Ach! Gdybyż tylko to doświadczenie zniknęło!
Nie podał Londyńczyk wśród gości pożegnalnego spotkania 1954 Anatola Krakowieckiego. Zmarł on cztery lata wcześniej - nie dożywszy pięćdziesiątki. A utrzymywał wszak kontakt z „ikacowym” gronem. W 1947 roku pubowy specjalista rekomenduje Mieczysławowi Grydzewskiemu: „Załączam 2 wiersze - nie najgorsze - Krakowieckiego”. Nie wywołały chyba entuzjazmu szefa „Wiadomości””. Niebawem ekspert ponagla: „Wydaje mi się, że Krakowiecki nie jest tak bardzo słaby. Może czytałeś go nieuważnie albo w jakimś gniewie? Przejrzyj raz jeszcze: to Krakowiak!”. Przygważdżający argument nie odnosi skutku.
Kolejny przedstawiciel podwawelskiego rodu, choć nie z „Ikaca”, Jan Bielatowicz, notował po odejściu krajana: „Cała twórczość Krakowieckiego jest najszczerzej krakowska”. Dlaczego? „Krakowianie woleli żartować niż wzdychać i liryzować. Nie lubieli [sic!] patriotyzmu obrazkowego, ale gdy trzeba było, uciekali z ławy szkolnej do Legionów, jak młodociany Krakowiecki.
Styl życia krakowskiego, gorszący zawsze innych Polaków, to było pokpiwanie, drwinkowanie, sprowadzanie wszystkiego do właściwych rozmiarów. Tak właśnie i Krakowiecki kochając, kpił. Większość życia przedrwił, prześmiał się z siebie i ludzi. A już najwięcej chyba naśmiał się ze swej macierzyńskiej Skawiny”. Większość życia - nie całe… Po wojnie autor - pisanej z autopsji - pierwszej „Książki o Kołymie” zmienić musiał styl i tembr.
Anatol, co gryzł sercem
Nowakowski do Grydzewskiego 10 kwietnia 1950: „Bardzo smutna rzecz ta śmierć Krakowieckiego”. I za tydzień raportuje: „W piątek przemawiałem przepięknie nad grobem Krakowieckiego, i teraz żałuję, że ktoś nie stenografował mowy, która może być powtórzona nad grobem każdego krakowiaka. Tyle w niej było sentymentu i tyle umiarkowanego patosu, że ktoś mógłby ją wypowiedzieć na moim pogrzebie, więc w czasie stosunkowo niedługim. To kwestia miesięcy zaledwie”.
Naturalnie to tylko czarny humor, obliczony także na wyciśnięcie wiecznie zaległych honorariów - żyć będzie dalej całe lat trzynaście. A cmentarny speech? Dzięki Bielatowiczowi znamy jedną jego strofę: „Zygmunt Nowakowski nad mogiłą Krakowieckiego powiedział słowami wielkiego poety: «gryzł sercem»”. Mocno uderzył „Beniowskim” Pan Zygmunt. Tego typu diatryby zawsze stanowiły jego specjalność. Ale o tym - za chwilę. Na razie powiadamia przyjaciela-redaktora: „Przypadkowo mówiłem wczoraj z Rublem”.
Wspominał w druku „Ikacowe” czasy: „Dąbrowski miał dwóch zastępców, dra L[udwika] Rubla i J[ana] Stankiewicza, którzy posiadali równe kompetencje, równe stanowisko i równe uposażenie. No, musieli się kłócić”. W niepublikowanych wspomnieniach, w „Galerach”, wzmiankuje oględnie o „zasadniczej sprawie (cenzurze Rubla)”. Tenże przyznawał po latach: „Byłem […] redaktorem politycznym tego pisma i mogę stwierdzić, że śmiałość poglądów Nowakowskiego sprawiała pismu niejednokrotnie poważne kłopoty. Ale popularność Nowakowskiego wśród czytelników była olbrzymia”.
I komplementował dalej przy jubileuszu beniaminka: „Żyłem w Krakowie przez całe dwudziestolecie Polski niepodległej. Dlatego też niemal jako rzeczoznawca mogę stwierdzić, że Zygmunt Nowakowski, artysta, pisarz i publicysta pierwszej klasy - odzwierciedla najdokładniej nastrój i treść psychiczną Krakowa w tym okresie”. Czy mógł zaskoczyć czymś milszym, ale i… trafniejszym?
Żywa część Krakowa?
Uhonorowany zrewanżuje się niebawem oracją pt. „Żegnamy dobrego Polaka, dobrego człowieka i dobrego dziennikarza. Przemówienie Zygmunta Nowakowskiego nad grobem śp. Ludwika Rubla”, która ukazała się w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” 18 kwietnia 1958 roku. Prawił o zmarłym, ale też jakby o sobie - „żywa część” Krakowa, „wrośnięta w jego organizm”: „Będąc Polakiem w znaczeniu jak najszerszym i najszlachetniejszym, skoncentrowałeś swą miłość do Polski na Krakowie”.
Sam przyznawał dwa lata później: „Onego czasu grzebaliśmy […] pewnego śpiewaka i, jako honorowy prezes Związku Artystów Scen Polskich Zagranicą, musiałem wypowiedzieć stosowną mowę. Mam w tej mierze długoletnie doświadczenie i wielką wprawę”. Zaiste! Najstarsza znana, ta „Pamięci Józefa Sosnowskiego”, ukazała się drukiem w 1933 roku. Antoni Wasilewski twierdził, że jakkolwiek skory do perory - akurat na pogrzebach czynił to niechętnie, „jako że cmentarze nie bywają zbyt akustyczne”. Jednakże z racji swej twórczej wszechstronności przemawiał w Londynie nad mogiłami aktorek (np. Mili Kamińskiej), ale i pisarzy (Ferdynand Goetel).
„- Ciekaw jestem czy znajdzie się ktoś na emigracji, kto potrafi, choć kilka słów sklecić nad moim grobem. Czuję, że sam bym to zrobił najlepiej” - miał szepnąć do ucha przyszywanemu siostrzanowi Tadeuszowi Nowakowskiemu po „wyciśnięciu zebranym łez” podczas jednej z wielu podobnych okoliczności. Jak wiemy, wzorca dla krakusa nie stenografowano - nad grobem Pana Zygmunta głos zabrał w 1963 roku tylko celebrant - ks. Kazimierz Sołowiej. Wybrnięto więc, decydując się na może niespektakularne, ale powiedzielibyśmy - profesjonalne kazanie.
Po roku, przy poświęceniu nagrobka zagajał dawny konkurent w felietonowym boju o rząd dusz emigracji - Marian Hemar. Gdy cztery lata miną, na Rakowicach, po sprowadzeniu prochów - nie mówił raczej nikt. Warunek zgody władz na ten powrót to cichy pochówek.
Bez pazura
Z pierwotnej listy bywalców fety u Konopki na pewno i o Zbigniewie Grabowskim należy kiedyś opowiedzieć. W rejestrze nieznanych cytatów, ukrytych epizodów, rzutów niepowtarzalnym okiem szczególnego uczestnika i świadka. Tu mrugnę: ale jak to zrobię, gdy Nowakowski o nim prawie nie wspomina? Kraków, jakkolwiek mniej naznaczony w potocznej wiedzy o Polskim Londynie - także tam ma mocną pozycję. Dużo znajdziemy ciągle nazwisk na ławki na Plantach.
Przy pożegnaniu Londyńczyka w 1976 roku na Ealing Cemetery wystąpi Wacław A. Zbyszewski: „Mieroszewski był zawodowym dziennikarzem […]; ale kto wie, czy kariera uniwersytecka nie byłaby dla niego właściwsza? Był to odludek, podczas gdy rasowy publicysta powinien żyć szeroko i «znać wszystkich», mieć bardzo żywy kontakt ze wszystkimi kołami społeczeństwa. […]. Miał inklinacje doktrynerskie, miał pociąg do specjalizacji, do układania wszystkiego w sztywne schematy.
W Krakowie, oddalonym coraz bardziej od aktywnej polityki, ta ucieczka od rzeczywistości była częsta”.
„W publicystyce nie miał pazura…” - nie szczędził komentarza, a ta przecież „- to pisanie historii współczesnej, na gorąco, a więc zawsze bez pełnej obiektywności. Mieroszewskiego i mnie łączył wiek, wspomnienia krakowskie, krakowski sceptycyzm, krakowski szacunek dla wiedzy, dla studiów, dla nauki, dla dobrych manier”. Ile też o dawnym duchu miasta dowiemy się przy tej zaduszkowej okazji...
Korzystałem z następujących prac Zygmunta Nowakowskiego: listy do M. Grydzewskiego: bez daty, 9 marca 1947, 10 oraz 17 kwietnia 1950, 23 lipca 1948, Archiwum Emigracji w Toruniu – AW/CCXXVI; „Ikac”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 11 lipca 1957; „Galery, Taormina, Villa Paradiso, 18 III 61” [maszynopis], Biblioteka Polska POSK w Londynie; „Lajkonik na wygnaniu. Felietonów sto i jeden (1950–1962)”, Londyn 1963; a także z: J. Mieroszewski, „Kroniki angielskie i fragmenty autobiograficzne”, Paryż–Kraków, 2020; I. Boruszkowska, A. Wójtowicz, „»Kochany (panie) Janku...« – listy Jolanty Fuchsówny do Jana Brzękowskiego”, „Pamiętnik Literacki” CX, 2019, z. 3; J. Bielatowicz, „Anatol Krakowiecki”, „Gazeta Niedzielna” nr 18, 30 kwietnia 1950; L. Rubel, „Zygmunt Nowakowski. Jubileusz pracy pisarskiej i scenicznej”, „Orzeł Biały” nr 4 (655), 22 stycznia 1955; T. Nowakowski, „Extra Cracoviam non est vita”, „Wiadomości”, nr 49 (923), 8 grudnia 1963; A. Mieszkowska, „Marian Hemar od Lwowa do Londynu”, Londyn 2001; W.A. Zbyszewski, „Juliusz Mieroszewski”, „Wiadomości” nr 34/35 (1586/1587), 22–19 sierpnia 1976.