Trybunał Stanu umarł, pogrzebu nikt nie zorganizował
Trybunał Stanu jest instytucją, o której Polacy już chyba zapomnieli. Przyznają to nawet sędziowie w nim zasiadający. Prof. Marek Chmaj przygotowuje co prawda projekt głębokiej reformy TS, ale wątpliwe jest, by udało się ją przeprowadzić w Sejmie. W Polsce nie ma bowiem zbyt wielu polityków, którym zależałoby na rezygnacji z bezkarności, którą gwarantuje obecna struktura tej instytucji.
- Kandydowałem do Trybunału z pełną świadomością, że jest to instytucja martwa, ale zrobiłem tak, bo chcę ją głęboko zmienić od środka - mówi prof. Marek Chmaj, prawnik konstytucjonalista. Od 2019 r. jest wiceprzewodniczącym Trybunału Stanu, ale dotychczas nie uczestniczył w żadnym posiedzeniu, bo po prostu ani jedno się nie odbyło. - Wspólnie z kilkoma innymi sędziami TS kończę właśnie projekt nowej ustawy o stawianiu w stan oskarżenia najważniejszych osób w państwie i liczę, że wczesną wiosną przedstawimy go w parlamencie. Do tego są oczywiście konieczne zmiany w Konstytucji. Nie wiem, czy uda się je przeprowadzić, ale chcę zrobić wszystko, by w końcu zerwać z obecną fikcją.
Tą fikcją jest fundament, na którym osadzono strukturę TS, przywróconą do życia w stanie wojennym oraz zreformowaną przy okazji uchwalania Konstytucji w 1997 r. Zakłada on, że na początku każdej kadencji Sejmu politycy wybierają sędziów, którzy potem mieliby ich ewentualnie sądzić. Robią to proporcjonalnie do swej siły politycznej: im partia ma więcej posłów, tym więcej własnych nominatów powołuje. Wychodzi więc na to, że rządzący nami politycy wybierają tych, którzy mieliby ich samych stawiać w stan oskarżenia za szczególnie ciężkie łamanie prawa i Konstytucji RP. Ciężko znaleźć w tym jakąś logikę i elementarną troskę o sprawiedliwość.
Prezydent może spać spokojnie
Spójrzmy na konkrety. Jak zwracał już dawno temu uwagę prof. Krzysztof Grajewski, autor 440-stronicowego komentarza do ustawy o TS - aby przed Trybunałem Stanu postawić prezydenta, potrzeba dwóch trzecich głosów członków Sejmu i Senatu, czyli 374 spośród 560, co jest właściwie niemożliwe do osiągnięcia. W przypadku najważniejszych urzędników rządowych, potrzeba „tylko” 276 posłów, co jest kolejnym absurdem, rodzącym wątpliwość, czy autorom tych przepisów rzeczywiście chodziło o jakąkolwiek formę kontroli nad elitami władzy.
- Fakt, Trybunał żadnej sprawy nie doprowadził do końca, ale broniłbym go przed totalną krytyką. Ma on jednak jakąś funkcję prewencyjną, jest dla rządzących straszakiem, by nie posuwali się zbyt daleko, bo może czekać ich smutny koniec - uważa Kazimierz Barczyk, prawnik i samorządowiec, który w Trybunale spędził 15 lat i był min. oskarżycielem byłego premiera z czasów końca PRL Mieczysława Rakowskiego (za likwidację Stoczni Gdańskiej) oraz generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka (za stan wojenny), które to sprawy zostały jednak umorzone. Tak samo zresztą jak słynna sprawa Emila Wąsacza, ministra skarbu państwa w rządzie Jerzego Buzka, oskarżonego o skandaliczne przeprowadzenie prywatyzacji Domów Towarowych „Centrum”, Telekomunikacji Polskiej i PZU. Został on formalnie oskarżony w lipcu 2005 r., ale Trybunał „działał” tak aktywnie, że z powodu przedawnienia zmuszony był umorzyć sprawę w lipcu ubiegłego roku.
- Każdy polityk widzi, jaka była dotychczasowa praktyka działania Trybunału Stanu. Nie zgadzam się więc z opiniami, że TS pełni jakąś rolę prewencyjną. Nikt się go dziś nie boi. Trybunał się nie zbiera i nie prowadzi obecnie żadnej sprawy. Na szczęście zasiadanie w nim jest funkcją społeczną, a jedynym kosztem dla państwa są ewentualne diety za dojazdy na posiedzenia, co w obecnej sytuacji nie ma miejsca – mówi prof. Marek Chmaj.
Zadziwiające jest to, że Trybunału Stanu nikt właściwie nie broni. Nawet jego obecni i byli członkowie. Co najwyżej dyplomatycznie wolą milczeć. - Proszę mnie zrozumieć, to byłoby wątpliwe etycznie, gdybym wypowiadał się krytycznie o instytucji, w której sam zasiadam - mówi dr nauk prawnych Tomasz Zalasiński, aktualny sędzia TS. Faktem jednak pozostaje, że w swej pracy naukowej nie raz zajmował się funkcjonowaniem Trybunału i zgłaszał różne wątpliwości na temat jego umiejscowienia w polskim systemie prawnym.
Kłopotów z wyrażeniem opinii na temat TS nie ma za to kolejny sędzia Trybunału, znany adwokat Jacek Dubois, który wypowiada się w podobnym tonie, co prof. Chmaj. - Przyznaję, to ciało jest martwe, a jako martwe nie może służyć celom, do których je powołano. I to należy wreszcie zmienić - podkreśla mec. Dubois, który już trzecią kadencję zasiada w TS, a w latach 2012- 2015 był jego wiceprzewodniczącym. - Funkcjonowanie tej instytucji uzależniono od polityków, na dodatek od aktualnie zasiadających w Sejmie, bo kadencja sędziego pokrywa się zupełnie z kadencją posłów go wybierających.
Mec. Dubois przypomina sobie z ostatnich 9 lat spędzonych w Trybunale zaledwie kilka posiedzeń. Dwa w sprawie Emila Wąsacza (w tym jedno umarzające to postępowanie) oraz zebranie w kwestii odebrania immunitetu jednemu z członków Trybunału, który jednak ostatecznie sam zrezygnował z zasiadania w TS. I tyle. Jeśli o tej instytucji czegokolwiek się dowiadujemy, to jedynie podczas rytualnych gróźb, kierowanych przez polityków wobec siebie w programach publicystycznych. Co kilka tygodni słyszymy, że czyny jednego czy drugiego polityka są haniebne i powinien za nie stanąć przed Trybunałem Stanu. Opozycja grozi tym rządzącym, rządzący opozycji. Potem jednak okazuje się, że to tylko słowa, a do czynów nigdy nie dochodzi, nawet po zmianie władzy. Zapewne wielu z nas pamięta, że przed Trybunałem miał stanąć Zbigniew Ziobro w związku z zarzutami o łamanie Konstytucji w latach 2005 - 2007. Zabrakło jednak pięciu głosów, by w ogóle postawić go w stan oskarżenia, gdyż 9 członków klubu PO nie wzięło udziału w głosowaniu. Potem wielu komentatorów podejrzewało, że tak naprawdę w parlamencie panuje niepisana zgoda, że „jak wy nas nie stawiacie w stan oskarżenia, to my też się wstrzymamy z takim działaniem w przyszłości”. Zresztą, niechęć do działania, wykazywana przez sędziów Trybunału w całej 31-letniej historii wolnej Polski, sprawia, że nikt już tak naprawdę nie traktuje poważnie jakichkolwiek gróźb, a aktualnie rządzący politycy wolą zlecać sprawy rzekomych grzechów swych przeciwników - podległej im prokuraturze.
Historia bez żadnej historii
Żeby być uczciwym, trzeba przyznać, że badając całą sięgającą już niemal stu lat (bez kilku miesięcy) historię Trybunału Stanu, można się „zaziewać” na śmierć. Tu się w zasadzie nic nigdy nie działo. Mamy krótki rozdział (zakończonych fiaskiem) zarzutów o nieprawidłowe wykorzystywanie nadwyżek budżetowych przez przedwojennego ministra skarbu Gabriela Czechowicza. Mamy umorzoną sprawę Piotra Jaroszewicza i Tadeusza Pyki z ostatnich lat PRL. Mamy wreszcie kompromitację w czasach III RP w kwestii ministra Wąsacza oraz jedyny częściowy sukces w postaci osądzenia w 1997 r. dwóch z pięciu oskarżonych w sprawie afery z importem alkoholu w końcówce komunizmu. I to by było na tyle.
Co z tym fantem można dziś zrobić? Prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego jest zdania, że w obecnym kształcie Trybunał Stanu jest zbędną instytucją, skoro nawet nie próbuje zajmować się tak ewidentnymi sprawami, jak łamanie Konstytucji przy powoływaniu przez posłów PiS sędziów Trybunału Konstytucyjnego, ułaskawienie ministra Mariusza Kamińskiego przed zapadnięciem prawomocnego wyroku czy też nieopublikowanie przez dwóch kolejnych premierów Zjednoczonej Prawicy wyroku TK i uchwalonej prawomocnie ustawy covidowej. Prof. Zoll zwraca przy tym uwagę, że nawet nie jest najgorsze to, że politycy są bezkarni, gdyż sami decydują o wyborze sędziów do TS. Przecież sędziów Trybunału Konstytucyjnego też wybiera Sejm, ale przynajmniej robi to na 9 lat, co gwarantuje, że politycy nie są chronieni przez cały ten czas przez swych nominatów, bo rządy się jednak w Polsce zmieniają.
- Sądzę, że należy rozwiązać Trybunał Stanu, bo stał się formą bez treści, a poza tym w wielu cywilizowanych krajach jakoś sobie radzą bez tego rodzaju instytucji. Kiedyś chciałem, by jego kompetencje przekazać Izbie Karnej Sądu Najwyższego, ale było to w czasach, gdy uważałem SN za instytucję niezależną od polityków. Dziś tak nie jest, więc pomysł ten muszę zawiesić - przyznaje prof. Zoll.
Mecenas Dubois uważa z kolei, że zanim zrezygnujemy z tej instytucji na rzecz przekazania jej kompetencji innemu gremium, należy spróbować przekonać parlamentarzystów, by zrezygnowali z zasady proporcjonalności (najwięcej sędziów do TS nominuje największa siła w Sejmie) oraz pokrywania się kadencji sędziów z kadencjami wybierających ich posłów. Powinno się też zaostrzyć kryteria doboru kandydatów, bo dziś obowiązuje zasada, wedle której zaledwie połowa składu powinna mieć kwalifikacje wymagane do zajmowania stanowiska sędziego, co brzmi dość enigmatycznie. A przecież mówimy o instytucji, której członkowie - choć nie dorabiają się tam fortun - są chronieni immunitetem i bez zgody samego TS nie można ich aresztować oraz postawić przed sądem.
Autor przygotowywanych zmian, prof. Marek Chmaj, sądzi, że w sytuacji, w której niemożliwe jest przekazanie kompetencji upolitycznionemu Sądowi Najwyższemu, trzeba spróbować wyznaczyć do powoływania członków TS inne poważane powszechnie gremium prawnicze, np. w postaci Naczelnego Sądu Administracyjnego, którego jeszcze nie „zreformowano”, ewentualnie Komitetu Nauk Prawnych PAN. Czy do tego dojdzie? Ciężko mi sobie wyobrazić taką sytuację w polskim Sejmie, niezależnie od tego, kto miałby tam przewagę. Oczywiście, chciałbym się w tej sprawie mylić.