Trwa upalny sezon na żądania i odszkodowania
W ostatnich dniach odszkodowania pieniężne dotyczące przeszłości i przyszłości są ważnym tematem w prawicowych mediach. Można by pomyśleć, że to chwilowy efekt nastroju wywołanego rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, ale ponieważ sumy wchodzące w rachubę są imponujące, to trudno rzecz skwitować wzruszeniem ramion.
Przede wszystkim chodzi reparacje wojenne za straty poniesione przez Polskę podczas II wojny światowej. Suma, której mógłby się domagać polski rząd od Niemiec nie jest jeszcze określona. Istnieje wycena strat poniesionych przez Warszawę w 1944 r., w okresie Powstania Warszawskiego i następnych 100 dni, kiedy niemieckie wojsko na rozkaz Himmlera równało naszą stolicę z ziemią. Ten kosztorys, sporządzony w 2004 r. na polecenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, opiewał na kwotę 45,3 mld dolarów.
Ile może wynosić bilans całościowy, obejmujący sześć lat okupacji, zniszczenia, rabunek i śmierć 6 milionów polskich obywateli? Aż się człowiekowi zimno robi na myśl o takich kalkulacjach, ale politycy to twardzi faceci. Potrafią preparować konflikty i porozumienia, wywoływać wojny, skutecznie dzielić społeczeństwa i narody, więc na pewno znajdzie się spec, który sumę wyliczy.
Jakimś - oczywiście bardzo nieadekwatnym - punktem odniesienia mogą być żądania wysunięte dwa lata temu przez grecki rząd Aleksisa Ciprasa. Grecy swoje krzywdy doznane od Niemców w czasie II wojny światowej wycenili wtedy na ogromną sumę 279 mld euro.
Punktem odniesienia podczas rozmyślań o reparacjach może też być skutek tych greckich żądań - zerowy, bo żadnych pieniędzy nie uzyskali. Efektem osiągniętym przez Ciprasa była konsolidacja jego zwolenników. Niewykluczone zresztą, że właśnie takie wewnętrzne wzmożenie było celem, który chciał wtedy osiągnąć grecki premier.
Jak będzie z polskimi żądaniami? Poseł Arkadiusz Mularczyk zapowiedział, że 11 sierpnia Biuro Analiz Sejmowych przygotuje odpowiedź na pytanie dotyczące prawnych kwestii związanych z domaganiem się reparacji, więc może sprawa ruszy z miejsca już za parę dni.
Już wczoraj zaś swoją antyunijną kontrofensywę z odszkodowaniem w tle rozpoczął minister Jan Szyszko. Chodzi o odszkodowanie związane z kosztami, które Polska ma dopiero ponieść w przyszłości, po zastosowaniu się do zalecenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, nakazującego wstrzymanie wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej.
Minister Szyszko zagroził, że jeśli polski rząd zastosuje się do unijnego nakazu, będzie się domagał od Komisji Europejskiej 2,5 miliarda euro odszkodowania za straty związane z przerwaniem „działań ochronnych” - bo tak wycinkę w puszczy określa nasze Ministerstwo Środowiska.
Cóż zrobić, takim mamy w Polsce klimat. Trzeba ten upalny sezon przeczekać.