Trudno wyciskać kiszoną kapustę do herbaty. A witamina C jest dla nas niezbędna
Okres zimy przez całe stulecia wiązał się z tym, że w diecie ludzi brakowało witamin, w szczególności witaminy C. Pozbawieni tej witaminy ludzie chorowali na szkorbut, ciężką chorobę niedoborową, która niekiedy kończyła się nawet śmiercią. O tym, jak groźna to była choroba, świadczą dokumenty marynarki wojennej Wielkiej Brytanii. Otóż podczas wojny siedmioletniej z Francją (1756-1763) na okrętach brytyjskich służyło 185 tys. marynarzy. Z nich 72% zmarło z powodu szkorbutu, a tylko 1% zginęło w walkach. Choroba była bardziej niszczycielska od nieprzyjaciela!
Nikt nie odnotował, jak wielu polskich wieśniaków zmarło w tym czasie każdego roku z powodu braku witaminy C i szkorbutu - ale była to także znacząca liczba.
Teraz nam to już nie grozi, bo w normalnych warunkach przez cały rok można kupować owoce zawierające ową witaminę, chociaż nawet w całkiem niedawnych czasach bywało z tym różnie. W latach 60. XX wieku ogarnięty obsesją niewydawania dewiz nieformalny władca Polski, sekretarz KC PZPR Władysław Gomółka, zabraniał sprowadzania cytryn i pomarańczy, a doradcom, którzy ostrzegali go na temat skutków braku witaminy C w diecie Polaków odpowiadał, że w kiszonej kapuście jest tej witaminy więcej, niż w cytrynach. Była to prawda, ale trudno było wyciskać kiszoną kapustę do herbaty, więc jak czasem „rzucili” trochę cytryn do sklepów - to od razu ustawiały się długie kolejki klientów. Być może znacie Państwo piosenkę Łazuki „Bohdan, trzymaj się”. Jest tam mowa o półgodzinnym staniu w kolejce do zakupu cytryn. W piosence jest to przedstawione na wesoło, ale ja stałem w takich godzinnych kolejkach niewesoło.
Źródłem problemów z niedoborem witaminy C jest fakt, że organizm człowieka nie umie jej wytwarzać. Pies wytwarza we własnym ciele tyle witaminy C, ile potrzebuje. Syntezę tego ważnego związku chemicznego opanowały krowy, mają tę zdolność szczury i myszy - ale ludzie nie. Dlatego Andrzej Rosiewicz śpiewający „Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny” ma rację, że najlepsze pod każdym względem są polskie dziewczyny (tu się z nim całkowicie zgadzam!), ale witaminy to one nie mają, chyba że właśnie zajadają pomarańcze, mandarynki albo dodają cytrynę do herbaty.
Witamina C głównie kojarzy się nam właśnie z cytrusami. Wyhodowano mnóstwo ich odmian i zależnie od gustu (i od trafnych decyzji w sklepie) możemy się cieszyć owocami bardziej lub mniej słodkimi. Pomarańcze inspirowały nawet poetów, którzy pisali o nich „złote jabłka Hesperyd”, nawiązując do greckiego mitu o Hesperydach, Nimfach Zachodzącego Słońca, które miały strzec cudownego ogrodu pełnego wspaniałych owoców. Niestety, w mitach greckich dobranie się do owego strzeżonego ogrodu było niemożliwe, ponieważ wraz z Hesperydami strzegł go stugłowy smok Ladon.
Na szczęście ludzie opanowali hodowlę drzew rodzących pomarańcze, mandarynki i cytryny. Podobno wszystkie one wywodzą się z dzikich gatunków drzew, które 8 milionów lat temu rosły w naturalny sposób u podnóża Himalajów (w Asamie, Birmie i Junnanie). Pierwsza wzmianka o cytrusach hodowanych przez ludzi pochodzi z Chin, gdzie w V wieku p.n.e. rolnicy płacili podatki między innymi właśnie cytrusami. Od III wieku p.n.e. są zapiski o hodowli i sprzedaży cytrusów.
W Europie cytrusy były chętnie podawane na ucztach w starożytnym Rzymie, znaleziono je między innymi w pogrzebanych przez wieki pod wulkanicznym pyłem Pompejach. Potem w okresie renesansu lansowali ich jedzenie Medyceusze we Florencji. No a teraz my się nimi zachwycamy. Smacznego!