31 października 1918 roku Kraków wyzwala się spod władzy CK Austrii. Zrzucenie zależności odbywa się łatwo, bo monarchia się sypie. Gorzej jest z jakością codziennego życia. Dochodzi do napaści, rabunków i wystąpień antysemickich. Miasto jest wygłodzone, biedne i zimne. Brakuje żywności, węgla i gazu.
Przejęcie władzy odbyło się nadspodziewanie łatwo. 28 października 1918 r. na wspólnym posiedzeniu zebrali się posłowie do Sejmu Krajowego i wiedeńskiej Rady Państwa. Zdecydowali o utworzeniu Polskiej Komisji Likwidacyjnej. Jej zadaniem miało być - zgodnie z nazwą - zlikwidowanie władzy austriackiej w mieście i w całej prowincji.
Przyjęto też uchwałę stwierdzającą bez ogródek, że ziemie polskie pozostające w obrębie monarchii należą już do państwa polskiego. Na tak daleko idące działania i deklaracje c.k. władze - centralne i miejscowe - w żaden sposób nie zareagowały.
W skład PKL weszło 23 posłów reprezentujących m.in. PSL, Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, Polską Partię Socjal-Demokratyczną, konserwatystów i Stronnictwo Katolicko-Ludowe. Jej pracami kierowało tymczasowe prezydium z Wincentym Witosem na czele.
Wydało ono okólnik do wszystkich władz krajowych i autonomicznych, by odtąd nie przyjmowały żadnych rozkazów od władz obcych. Zabroniło też wywożenia żywności z Galicji.
Kraków nasz!
30 października Komisji podporządkowała się krakowska policja, a za oficjalną polską reprezentację polityczną uznało ją austriackie Naczelne Dowództwo Armii. W budynku „Sokoła” przy ul. Wolskiej (dziś Piłsudskiego) odbył się wiec urzędników, którzy zadeklarowali, że od tej pory są wyłącznie urzędnikami państwa polskiego.
Następnego dnia nad ranem uczestnicy spisku zorganizowanego przez por. Antoniego Stawarza przystąpili do wojskowego opanowywania miasta. Zajęto koszary przy ul. Kalwaryjskiej i Wielickiej w Podgórzu. Stawarz wysłał do centrum miasta dwie kompanie - polską i czeską - które dotarły do pl. Matejki. Tam, pod pomnikiem Grunwaldzkim, odbył się wiec patriotyczny, po którym wojsko i towarzyszące mu tłumy krakowian przeszli ul. Karmelicką na Siemiradzkiego, gdzie w koszarach Obrony Krajowej przetrzymywano w areszcie legionistów. Żołnierze i cywile rozbroili załogę i uwolnili więźniów.
Inny oddział wysłany przez Stawarza z Podgórza maszerował ulicami miasta, zatrzymując się przy ważniejszych obiektach wojskowych i zrzucając z nich austriackie orły. W samo południe oddział dotarł do Rynku Głównego, gdzie bez żadnych prób oporu ze strony załogi przejął odwach przy wieży ratuszowej, w którym rezydowała warta.
Na odwachu wywieszono polskie flagi, pojawiła się kolejarska orkiestra grająca melodie narodowe, a zgromadzony tłum wiwatował. W dalszej części dnia Polacy przy pomocy Czechów przejęli większość ważniejszych obiektów wojskowych w mieście. Komendantem Krakowa i Galicji zachodniej PKL mianowała oficera II Brygady Legionów, brygadiera Bolesława Roję.
Roja wydał odezwę, w której nakazywał, by najstarsi stopniem oficerowie Polacy objęli dowództwo w swoich oddziałach, by w miejsce oznak austriackich nosić polskiego orła i kokardę narodową, oraz by policja wojskowa i żandarmeria nadal pełniły służbę.
- Władzę w Galicji sprawowała Polska Komisja Likwidacyjna, która starała się wymusić uznanie swojej zwierzchności. Nie do końca było to łatwe, bo część instytucji, np. Uniwersytet Jagielloński, podporządkowała się Radzie Regencyjnej. Tę dwoistość zlikwidował dopiero Piłsudski po swoim przyjeździe do Warszawy i objęciu władzy cywilnej i wojskowej. Uznał on, że to co w Galicji robi PKL jest w tym momencie właściwe - mówi prof. Andrzej Chwalba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego i znawca dziejów Krakowa.
W Krakowie i Galicji generalnie utrzymana została ciągłość władz miejskich i lokalnych. Krakowem nadal rządził prezydent Jan Kanty Federowicz i rada miejska. W Galicji wymieniono jednak około jednej trzeciej starostów, wybrano też nowych niektórych burmistrzów miast, wójtów, a nawet sołtysów.
- Natomiast struktura administracyjna pozostała taka jak w czasach austriackich - podkreśla profesor.
Chaos w mieście
Mimo że struktura i ciągłość władzy nie zostały naruszone, Krakowa nie ominęły niepokoje społeczne, zawsze pojawiające się w momentach zmian ustrojowych. Korzystając ze zniknięcia jednej władzy i słabości drugiej, na ulice wyszli przestępcy, amatorzy łatwego wzbogacenia i rozmaite „szumowiny miejskie”. Wprawdzie PKL nakazała nasilenie środków bezpieczeństwa, wzmocnienie straży i zamknięcie lokali podających alkohole, nie uchroniło to jednak miasta przed zamieszkami.
Wieczorem 31 października na ul. Kanoniczej zebrały się grupy podejrzanych osobników, którzy zaatakowali tamtejszy areszt śledczy „Pod Telegrafem”. Na szczęście udało się ich rozpędzić. Tego samego dnia o godz. 17, przy zapadającym już zmroku, rabunki i napaści na sklepy rozpoczęły się w dzielnicy żydowskiej. Dokonywali ich żołnierze, dezerterzy i ludzie z nizin społecznych.
Jak podaje Tomasz Marszałkowski w swojej fundamentalnej pracy „Zamieszki, ekscesy i demonstracje w Krakowie 1918-1939”, grupa 50 osób złożona z żołnierzy i legionistów napadła na szynk Sary Kluger przy ul. 5 listopada (dziś Starowiślna) i zrabowała 150 butelek koniaku, całe jedzenie i pieniądze z kasy, lokal zaś zdemolowała.
O 17.30 duża grupa wojskowych i cywilów wdarła się do restauracji Samuela Abrahama przy ul. Miodowej 33 i obrabowała ją. O 18 w sklepie Emilii Kepler przy u. Zyblikiewicza 9 kilku wyrostków i żołnierzy wybiło szyby wystawowe i zabrało stamtąd wszystkie towary. Potem zaś splądrowało cały sklep zabierając z niego żywność za 7 tys. koron.
Napadnięto też na szynk Naftalego Münza na pl. Wolnica, sklep jubilerski Samuela Bochnera na Augustiańskiej, sklep Cecylii Süskind na Dietla i sklepy obuwnicze Joela Holzera i Abrahama Brandstättera przy Krakowskiej.
W sklepie jubilerskim Landaua przy Stradomiu pobito kierownika Tomasza Reicha i praktykanta Mendla Rednera. Ukradziono złoto i srebro za 50 tys. koron. Widząc, co się dzieje, PKL nakazała, by mimo braku węgla w elektrowni miejskiej, przez całą noc paliły się na ulicach lampy gazowe i elektryczne.
By zapanować nad sytuacją w mieście następnego dnia prezydent Federowicz utworzył Straż Obywatelską. Powoływano do niej obowiązkowo mężczyzn nie podlegających służbie wojskowej, w wieku od 20 do 50 lat. Wielu z nich uchylało się od tego obowiązku, natomiast chętnie zgłaszała się młodzież gimnazjalna i osoby starsze, w tym nawet profesorowie.
Straż miała komendę w Pałacu Larischa przy pl. Wszystkich Świętych i komendy dzielnicowe. We współpracy z policją i wojskiem pełniła służbę patrolową i na posterunkach oraz interweniowała w sytuacjach zagrożenia. Strażnicy patrolowali ulice, pilnowali magazynów, zwalczali przestępczość pospolitą i spekulację.
Trzeba było zabezpieczyć liczne w Krakowie magazyny i obiekty wojskowe, zwłaszcza na peryferiach miasta, by ustrzec je przed grabieżą ze strony miejscowej ludności.
Szczególnie trudna była sytuacja na dworcu kolejowym, gdzie na peronach zalegały całe masy byłych żołnierzy c.k. armii czekających ba pociągi, by wrócić do domów. Odbierano im broń i wyposażenie potrzebne Wojsku Polskiemu. Dworce (zwłaszcza towarowy i płaszowski) był też miejscami, na które chętnie wyprawiali się złodzieje. By temu zaradzić 2 listopada powołano uzbrojoną Straż Kolejową.
Bandytyzm rozrósł się jednak do poważnych rozmiarów.
- W okolicach Krakowa grasowały tzw. zielone brygady, uformowane jeszcze za czasów c.k. monarchii, składające się z dezerterów, a teraz zasilone przez żołnierzy wracających do domu. Zajmowały się one napadami i rabunkami, często w biały dzień. Dlatego niektórzy krakowianie barykadowali się w swoich domach, a nocą wystawiali sąsiedzkie czujki. W podkrakowskich powiatach w pierwszych miesiącach 1919 r. konfiskowano po 200-300 sztuk karabinów i pistoletów! - mówi prof. Chwalba.
29 listopada uzbrojeni bandyci napadli na dom posła i malarza Włodzimierza Tetmajera. Odparci, wrócili następnego dnia.
Dosyć krwi żydowskiej!
Chaos postanowili wykorzystać także przestępcy przetrzymywani w więzieniach i aresztach. 2 listopada z aresztu w forcie nr 3 przy ul. Długiej uciekło 26 groźnych więźniów przewiezionych tam jako chorzy z zakładu w Nowym Wiśniczu. Pokonali straż, wydostali się na zewnątrz i zaczęli uciekać w kierunku ul. Krowoderskiej i Karmelickiej.
Ucieczkę zauważył z okna swojej kancelarii jeden z oficerów i zebrawszy kilku żołnierzy sanitarnych ruszył za zbiegami. Paru z nich udało się złapać, ale niespodziewanie przyglądający się wydarzeniom tłum wystąpił przeciw żołnierzom, odbił zatrzymanych i uniemożliwił dalszą pogoń…
- Do napadów doszło też na areszt na Kanoniczej i więzienie na Senackiej. Kryminaliści chcieli uwolnić swoich kolegów, ale straż więzienna odparła atak - dodaje prof. Chwalba.
Do buntu doszło też w więzieniu na Montelupich, gdzie 3 listopada więźniowie wyłamali kraty i chcieli się wydostać. Sytuacja była groźna, ale opanował ją oddział złożony z żołnierzy czeskich i słowackich oraz sprowadzona szybko kompania Wojska Polskiego.
Od końca października do Krakowa zaczęły docierać informacje o wystąpieniach antyżydowskich, do jakich dochodziło w wielu miastach i miasteczkach Galicji. Na Żydów napadano m.in. w Dynowie, Brodłach, Dobczycach, Limanowej, Laskowej, Tymbarku, Jaśle, Gorlicach i Zatorze. Do Krakowa napłynęła fala uciekinierów, których liczba sięgnęła 400 rodzin.
Niestety, do aktów antysemityzmu zaczęło dochodzić także tutaj. 6 listopada na rogatce prądnickiej bandy wyrostków zaatakowały Żydów z nieodległego Królestwa Polskiego wiozących do Krakowa ziemniaki. Obrzucono ich błotem i kamieniami, a trzy osoby ciężko pobito.
By zapewnić ochronę swoim ziomkom powołana 4 listopada Żydowska Rada Narodowa uzgodniła z PKL utworzenie własnej straży bezpieczeństwa pod nazwą Ochotnicza Rezerwa Oficerów i Żołnierzy Żydowskich. Miała się ona zajmować ochroną mienia i życia Żydów, a w razie potrzeby także ludności chrześcijańskiej. Jak się jednak okazało członkowie Rezerwy postanowili wziąć odwet za krzywdy, jakich doznali ich współbracia na galicyjskiej prowincji.
8 listopada tuż przed południem grupa Żydów wywołała burdę na targowisku przy ul. Szerokiej. W zamieszaniu przewrócono stragan żydowskiej handlarki i ukradziono jej kilka par butów. To dało pretekst do interwencji Ochotniczej Rezerwy. Na plac wkroczyły dwa oddziały, jeden zablokował wylot ul. Miodowej i Szerokiej, a drugi sformował tyralierę i zaczął opróżniać plac spychając kolbami ludność chrześcijańską.
W tumie wybuchła panika. Ludzie uciekali, wywracali się, tratowali. Żydowscy żołnierze zaczęli pędzić ludzi na ul. Starowiślną, bijąc ich kolbami i popędzając nałożonymi na lufy bagnetami. Interwencję podjęli obecni na miejscu polscy wojskowi, ale żydowscy dowódcy zlekceważyli ich.
Gdy na miejsce wydarzeń dotarł dowódca kompanii Policji Wojskowej kpt. Stanisław Cyankiewicz i ostrzegł dowodzącego akcją, że takie zachowanie może doprowadzić do rozlewu krwi, usłyszał w odpowiedzi: „Dość się już przelało krwi żydowskiej”…
Po drugim takim incydencie z udziałem Ochotniczej Rezerwy, do jakiego doszło 12 listopada w Podgórzu, komendant Roja zarządził rozwiązanie żydowskich oddziałów.
Głód, chłód i bieda
Trudna była sytuacja aprowizacyjna miasta. Kraków był biedny, głodny i chłodny. Zaopatrzenie w żywność od początku wojny pogarszało się systematycznie, by w 1917 r. osiągnąć tragiczny poziom. Zaczęło wtedy brakować nawet przydziałowego, kartkowego chleba.
Zrozpaczona ludność wyszła na ulice. Doszło do rozruchów głodowych m.in. w styczniu, kwietniu i maju 1918 r., gdy w mieście skończyły się zapasy mąki. Powszechne było przekonanie, że żywność z Krakowa i Galicji jest wywożona i kierowana do Wiednia, Lwowa i innych większych miast monarchii.
- Ogonki sięgały dwóch-trzech kilometrów, brakowało chleba i innych podstawowych produktów. Czarny rynek żywności, który pojawił się podczas wojny, dalej znakomicie funkcjonował. PKL utrzymała więc system rekwizycyjny i kontyngentowy, wprowadzony przez władze austriackie w ramach stanu wojennego - mówi prof. Andrzej Chwalba. - Po 1918 r. aprowizacja była nawet gorsza niż w czasach wojennych - dodaje historyk.
W Krakowie brakowało też węgla do ogrzewania. Cierpieli na tym indywidualni mieszkańcy, którzy nie mieli czym opalać mieszkań i domów, ale i cała społeczność, bo wiele instytucji przerywało działalność ze względu na brak opału. Miasto skracało też czas oświetlania ulic.
- Do 1922 r. Polska miała tylko Zagłębia Dąbrowskie i Krakowskie, w których produkcja węgla uległa zmniejszeniu, a potrzeby były większe. Stąd przypadki wycinania drzew w parkach miejskich i w Lasku Wolskim, bo mieszkańcy Krakowa próbowali się jakoś ratować. Brakowało nafty, węgla i gazu. Problemy z węglem utrzymały się do 1924 r. Jeszcze wtedy zimą zamykano na dwa-trzy tygodnie niektóre urzędy z powodu braku węgla - opowiada prof. Chwalba.
Jak czytamy w książce Tomasza Marszałkowskiego, rok 1918 - pierwszy w wolnym Krakowie - zakończyła wielka obława wojskowo-policyjna przeprowadzona w nocy z 29 na 30 grudnia. Zatrzymano w niej 70 podejrzanych osób.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 2. Czym jest nakastlik?
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto