Trudne decyzje Merkel. Musi zmienić politykę migracyjną [wideo]
Niemiecka kanclerz bardzo długo opowiadała się za utrzymanie polityki otwartych drzwi wobec uchodźców. Czy spadające sondaże sprawią, że zmieni wcześniejsze decyzje?
To może być decydujący rok dla Angeli Merkel. Kanclerz Niemiec sprawuje to stanowisko od 2005 r. - i właściwie nigdy jej pozycja nie była poważnie zagrożona. Do teraz. Kryzys wokół napływu migrantów do kraju sprawia, że Niemcy patrzą na Merkel coraz mniej przychylnym wzrokiem. Topnieje poparcie dla jej ugrupowania CDU/CSU, maleje zaufanie do niej, rośnie natomiast w siłę opozycja, która gwałtownie sprzeciwia się napływowi obcokrajowców do kraju. Angeli Merkel pozostaje coraz mniej czasu na korektę kursu - a jej brak sprawi, że CDU/CSU ciężko będzie obronić dominującą pozycję w niemieckiej polityce podczas wyborów do Bundestagu, zaplanowanych na 2017 r.
Pozycja Merkel zaczęła się chwiać kilka miesięcy temu. Gdy w sierpniu i we wrześniu rozpoczął się gwałtowny napływ migrantów do Europy, Niemcy głośno podkreślały, że Unia Europejska nie może zamykać granic. - Fundamentalne prawo do azylu dla osób prześladowanych z powodów politycznych nie podlega liczebnemu ograniczeniu. Dotyczy to także uchodźców, którzy uciekają do nas z piekła wojny domowej - mówiła w połowie września szefowa niemieckiego rządu.
Co ważne, taka postawa Merkel znajdowała uznanie w oczach Niemców. Sceny pokazywane w telewizji, jak na dworcach w niemieckich miastach mieszkańcy kwiatami i transparentami witają docierających do nich migrantów były autentyczne i szczere. Gdy rząd podkreślał, że Niemcy w 2015 r. przyjmą 800 tys. przybyszów, ta liczba przyjmowana była ze zrozumieniem, bez szerokich protestów. Wprawdzie PEGIDA (skrajnie prawicowa partia szermująca głośno hasłami obaw przed „islamizacją Europy”) już wtedy organizowała protesty przeciwko niekontrolowanemu napływowi muzułmanów do Niemiec, ale najczęściej miały one miejsce na terenie dawnego NRD i nie znajdowały masowego poparcia.
A. Merkel po zamachu w Stambule: Będziemy bronić naszej wolności
RUPTLY/x-news
Jednak im było bliżej końca roku, tym nastroje w Niemczech zaczynały się zmieniać. Przeciwko polityce zaproponowanej przez Merkel protestowały już nie tylko PEGIDA, ale również Alternatywa dla Niemiec (AfD), eurosceptyczne ugrupowanie od niedawna obecne na niemieckiej scenie politycznej. Coraz głośniej swój sprzeciw wobec zachęt kierowanych do migrantów zgłaszali politycy blisko związani z rządem. Ich rzecznikiem stał się Horst Seehofer, premier Bawarii i szef partii CSU (ugrupowania tworzącego wyborczą koalicję z CDU). Akurat Seehofer w roli przeciwnika napływu przybyszów jest bardzo wiarygodni, gdyż jego Bawaria jest landem wybieranym przez nich najczęściej - tamtędy bowiem prowadzi szlak przerzutowy przez Bałkany, Węgry i Austrię.
Kolejnym punktem zwrotnym w podejściu Niemców do migrantów były wydarzenia, które rozegrały się w noc sylwestrową w wielu niemieckich miastach (najgłośniej mówiło się o Kolonii). Policja po tej nocy zanotowała ok. tysiąca zgłoszeń od kobiet, które były wtedy zaczepiane przez obcokrajowców - najprawdopodobniej migrantów (choć policja oficjalnie tego nie potwierdza). Dochodziło do gwałtów, wymuszeń, kradzieży, czy przypadków napastowania seksualnego. Ta sytuacja wywołała w Niemczech wstrząs - mimo że tamtejsze media oraz wymiar sprawiedliwości próbowały go tonować szalenie ostrożnie informując o zajściach.
Dziś w Niemczech już niemal nic nie zostało z klimatu, jaki tam panował pół roku temu. Wtedy kraj był gotów przyjmować migrantów z otwartymi ramionami, dziś coraz częściej słychać głosy o tym, że polityka otwartych drzwi była błędem i trzeba ją szybko zrewidować. Angela Merkel w sobotę podkreśliła, że uchodźcy przebywający teraz w Niemczech są tam jedynie tymczasowo i będą musieli wrócić do swych ojczyzn, gdy tylko zakończą się w nich działania wojenne. Ostrzej wypowiedział się Peter Altmaier, szef Urzędu Kanclerskiego w Berlinie. Udzielił on wywiadu „Bild am Sonntag”, w którym nie wykluczył, że rząd zacznie odsyłać migrantów obecnie znajdujących się na terenie Niemiec. Podkreślił, że obecnie trwają negocjacje z krajami spoza Unii Europejskiej na temat przejęcia przez nich dużych grup przybyszów. - Chodzi tu o uchodźców, których nie można wydalić do kraju ich pochodzenia jeśli np. toczy się w nim wojna domowa. W takim przypadku będą oni odsyłani do kraju trzeciego, przez który przybyli do UE - mówił. To pierwszy tak wyraźny sygnał ze strony rządu o tym, że rozważa on radykalną zmianę polityki imigracyjnej.
Merkel podjęcie tej decyzji przychodzi z wyraźnym trudem. Przemawiając w sobotę na zjeździe partyjnym z dużym żalem w głosie wyrażała się o wspólnocie europejskiej, która według niej zostawiła Niemcy samotnie, nie udzielając jej wsparcie w rozwiązaniu kryzysu migracyjnego. Trudno odmówić jej racji, gdyż rzeczywiście wcielanie w życie unijnego programu rozlokowania w krajach UE 160 tys. uchodźców szło wyjątkowo opornie - a przecież skala problemu była wielokrotnie większa.
Ale z drugiej strony nikt w Europie nie umiał zrozumieć, dokąd właściwie miała prowadzić polityka otwartych drzwi prowadzona przez Niemcy. Szacunki (powoływał się na nie choćby Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej) mówiły, że w 2016 r. do Europy mogło przybyć nawet 3 mln migrantów. Trudno sobie wyobrazić Unię skutecznie rozładowującą taki zator, skoro obecny milion stanowi źródło wielkich problemów. Logistycznych, a przede wszystkim politycznych - także dla Merkel, która wyraźnie traci poparcie.
Merkel musi działać szybko. Coraz bardziej widać, że jej idealistyczne przekonania o tym, że trzeba pomagać bliźnim stają się kłodą, o której może się potknąć jej partia w czasie najbliższych wyborów. Teraz jest ostatni dzwonek, by zmienić politykę. W innej sytuacji może dojść do tego, że CDU/CSU uzna, że należy zmienić przywództwo - by zachować szanse wyborczego zwycięstwa.
Agaton Koziński