Trubadurzy pozostali wierni swojej Łodzi, są z niej dumni
Rozmowa ze Sławomirem Kowalewskim, łódzkim muzykiem.
Co słychać u Trubadurów?
Mamy czas, gdy gramy duże koncerty, tak więc na brak, ale i nadmiar pracy nie narzekamy. 5 lipca będziemy mieli duży, jubileuszowy koncert w Kaliszu. Zagra z nami Ryszard Poznakowski. To taki wstęp do obchodów naszego 55-lecia, które przypada w przyszłym roku.
Mijają lata, a Trubadurzy mają dalej swoją wierną publiczność. Jak to wytłumaczyć?
Podchodzimy poważnie do naszych fanów, którzy podtrzymują nas na duchu, wspierają. Gramy koncerty na żywo, bez względu na upały występujemy w swoich kostiumach. Muzyka jest dalej naszą pasją.
Wracają czasem wspomnienia z czasów, gdy Trubadurzy zaczynali swoją karierę?
Na pewno. Wszystko przecież zaczęło się w Łodzi. Początki nie były łatwe. PRL nie wspomagał bowiem big-bitu. Dobrze, że młodzież ma teraz inne warunki. Dostęp do dobrych instrumentów, aparatury. My tego nie mieliśmy. Nasza pasja wzięła górę i pokonała te przeszkody. A były duże. Brakowało gitar, strun. Mieliśmy duże problemy natury technicznej.
Łódź była kolebką polskiego big-bitu?
Tak, bo była też kolebką artystyczną. Tu znajdowała się przecież Wytwórnia Filmów Fabularnych przy ulicy Łąkowej. Tu była Szkoła Filmowa, były tu duże skupiska artystów, z których duża część wyjechała potem do Warszawy. My jednak byliśmy zawsze wierni Łodzi. Na koncertach, czy to w Polsce czy za granicą, podkreślano, że występują łódzcy Trubadurzy.
Na koncertach gracie stare przeboje czy także nowe?
Pojawiają się nowe. Mamy kilka takich piosenek. Jak choćby „Moja fantazja”. Dawniej była to piosenka w wersji dla dzieci. Bo dla nich napisałem ją razem z autorką tekstu, Ewą Chotomską. A teraz to piosenka dla dorosłych. Miło mi, gdy publiczność śpiewa ją razem z nami. Wykonujemy też piosenkę Mariana Lichtmana „Samba”. Jest to sympatyczna odskocznia od naszego stylu. Ciagle tworzymy coś nowego.