Zaczynamy od „kocham cię” i „jesteś dla mnie ważna”, potem mamy pretensje o spalone tosty i niewyrzucone śmieci, wreszcie kończymy jako obcy dla siebie ludzie. Jak temu zapobiec? Wyjaśnia psychoterapeuta Michał Pozdał
Co miłość ma wspólnego z życzliwością?
Wbrew pozorom bardzo wiele. Często ludzie, którzy pozostają w wieloletnich związkach, wpadają w rutynę. I o ile w pierwszej fazie relacji, czyli tej, w której czujemy się zakochani, dbamy o siebie, staramy się, zwracamy na siebie uwagę, o tyle po latach dopada nas przyzwyczajenie i tracimy życzliwość wobiec siebie nawzajem. Paradoksalne jest to, że brakuje nam życzliwości do najbliższej nam osoby (partnera czy partnerki), a jednocześnie stać nas na uprzejmość wobec obcych. Trafiła do mnie na terapię para, w której kobieta skarżyła się na męża, bo nieustannie zwracał jej uwagę, że źle prowadzi samochód. I pewnego razu jechali z jego siostrzenicą, która dopiero co zrobiła prawo jazdy i prowadziła. A on nie krzyczał, nie irytował się, lecz cierpliwie mówił: „Nie denerwuj się, każdy popełnia błędy”. I tej jego żonie było po prostu przykro.
Czym jest życzliwość w związku?
Najprościej rzecz ujmując, chodzi o czynienie dobra dla kogoś innego. W związkach ludzie często używają wielkich słów: „kocham Cię”, „jesteś dla mnie najważniejsza”. A co kryje się za tymi słowami na co dzień? Niejednokrotnie pretensje o spalone tosty czy niewyrzucone śmieci. Nie w tym rzecz.
A w czym?
W drobnych rzeczach, we wspólnym spędzaniu czasu. Po latach małżeństwo staje się przykrym obowiązkiem. Tracimy entuzjazm z początku relacji i związek zaczyna nam się kojarzyć wyłącznie z obowiązkami. W wymianie SMS-ów brakuje ciepłych słów, jest tylko „zrób to”, „zrób tamto”, „dopilnuj tego”, „nie zapomnij odebrać dzieci ze szkoły”. A randkowanie nie kończy się na trzech pierwszych miesiącach związku. Umówmy się, że raz w miesiącu łamiemy rutynę, robimy razem coś niesztampowego. Idziemy gdzieś, spędzamy wspólnie czas, ale tak, by porozmawiać. Zgłosiła się do mnie jedna z par będących w kryzysie małżeńskim. Dałem im zadanie: „Wyjdźcie gdzieś razem”. Wie pani, gdzie poszli? Do kina. I to jeszcze na „Wołyń”. Kino nie zaspokaja potrzeby komunikacji. Wchodzimy na salę, oglądamy film, po skończonym seansie idziemy do domu.
To samo zresztą dotyczy par w wieku 50-60 lat. Ważne, by ona zobaczyła, że jej mąż nie jest starym gburem siedzącym przed telewizorem, ale w dalszym ciągu można się z nim dobrze bawić. I takie pary też namawiam do wspólnej nauki tańca czy wyjścia na łyżwy.
Takie wspólne chwile wystarczą? A może warto uszanować także swój indywidualizm?
Oczywiście, trzeba mieć świadomość, że partner czy partnerka to odrębna jednostka. Ktoś, kto nie jest z nami po to, żeby zaspokajać nasze ukryte potrzeby, lecz właśnie ktoś, kto ma swoje pasje, zainteresowania i hobby. Ludziom zdarza się mówić: „Ja nie muszę się ciebie o nic pytać, bo i tak wiem, co myślisz”. Nikt tego nie wie. Uszanujmy odrębność drugiej osoby.
Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się na terapię pary?
Najczęściej problem dotyczy braku umiejętności komunikacji, łączności w związku. Niby jesteśmy parą, ale zachowujemy się jak współlokatorzy.
Ale na początku jednak coś nas łączy. Co jest wynikiem takich, a nie innych miłosnych wyborów?
Najczęściej wiążemy się z osobami, które mają podobne cechy do naszych rodziców. Nieświadomie oczekujemy, żeby zaspokoiły te nasze potrzeby, które nie zostały zrealizowane we wczesnym dzieciństwie. A tak się nie da.
Przyciągamy podobieństwa czy przeciwieństwa?
Do mnie najbardziej tutaj przemawia koncepcja „wypartej jaźni”. To znaczy, że jeżeli w dzieciństwie narzucano nam, co mamy robić i odmawiano nam prawa do entuzjastycznej radości, to tym samym w dorosłym życiu będziemy ułożeni, uporządkowani, zorganizowani. Ale paradoksalnie właśnie tego ułożonego i systematycznego mężczyznę pociąga kobieta pełna energii, spontaniczności i żywiołowości. On na początku jest nią zafascynowany, zakochuje się, nie widzi poza nią świata, bo ona reprezentuje wszystko, czego brakowało mu w dzieciństwie. Sielanka trwa, biorą ślub, pojawiają się dzieci. A potem kryzys. Bo jemu zaczyna przeszkadzać jej chaotyczność. Uważa, że ona nie potrafi się dobrze zorganizować, a w domu jest bałagan. Ona też zaczyna się czuć źle w tym związku - brakuje spontanicznych wypadów za miasto, niespodzianek. W gruncie rzeczy ich superego odrzuca to, co na początku tak bardzo ich fascynowało.
W takiej sytuacji powinni się rozstać czy o siebie walczyć?
Związek jest sztuką kompromisu. Pytanie, czy ona i on będą w stanie pójść na ten kompromis. Trudno trwać w związku, w którym różnice dotyczą fundamentalnych wartości. Takie relacje prędzej czy później się rozpadają. Co innego, jeżeli słuchamy innego rodzaju muzyki czy oglądamy inne seriale, bo na przykład ona woli „Grę o Tron”, a on „Jak poznałem waszą matkę” (te różnice jesteśmy w stanie przezwyciężyć), a co innego, gdy te różnice dotyczą podejścia do życia.
Załóżmy, że się rozstają. Kto cierpi bardziej - ona czy on?
Mężczyznom trudno jest mówić o swoich przeżyciach. Kobiety mają trochę łatwiej - mogą się wypłakać, mają prawo do smutku. Mężczyźni rzucają się w przypadkowe relacje. Ale pamiętajmy, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni dysponują tym samym zestawem emocji. Kobiety dochodzą do siebie zwykle trochę szybciej.
W internecie krąży mem z napisem: „Jeżeli ona ścięła włosy i przefarbowała je, to już do siebie nie wrócicie”. Może kobietom jest łatwiej o tyle, że dla nich zmiana wizerunku to także zmiana w życiu i zgoda na to, by iść dalej?
Tak się dzieje - wiele kobiet w przełomowych momentach swojego życia zmienia właśnie fryzurę. Zmiana wewnętrzna jest wówczas uwidoczniona w wyglądzie. Natomiast mężczyźni częściej zaczynają działać: biegają w maratonach, zapisują się na sztuki walki. Rozpad związku zmienia ludzi i te zmiany można zaobserwować. Każdy kryzys powoduje zmianę.
To dobrze czy źle?
Dobrze, bo jeśli rozstanie nas zmienia, to zawsze będzie to pozytywna zmiana. Dzięki niej możemy zaobserwować, jakie błędy popełniliśmy w związku, dlaczego wybraliśmy takiego, a nie innego partnera. Ale kiedy już to wszystko przepracujemy, to będziemy w stanie wnieść coś nowego do kolejnej relacji, a być może unikniemy pewnych błędów z poprzedniego związku.
Dlaczego tak blisko od miłości do nienawiści i dlaczego ci, którzy byli nam kiedyś bliscy, stają się zupełnie obcymi ludźmi
Jest bardzo trudno przeżyć żałobę, ludzie nie dają sobie na nią przyzwolenia, uciekają od tego. Dużo łatwiej jest nienawidzić, niż przyznać się do błędu. Bo przecież jeżeli związek się rozpada, to wina leży po obu stronach, a nie tylko po jednej.
Jak się wyleczyć z miłości do osoby, która nas odrzuca?
To jest bardzo indywidualna sprawa. Inaczej na przykład przeżywają odrzucenie osoby, które w dzieciństwie nie czuły się w pełni akceptowane przez rodziców (ich cierpienie się wówczas uaktywnia), a inaczej te, które o akceptację nie musiały zabiegać. I kiedy dochodzi do rozstania, to oczywiście możemy pocieszać i dawać dobre rady, takie jak: „napij się wina”, „obejrzyj dobry serial”, „wkrótce o nim zapomnisz”, ale tak naprawdę te rady są nic nie warte. Natomiast jeżeli to cierpienie trwa dłużej niż rok, a my w dalszym ciągu obsesyjnie myślimy o byłym partnerze, to może warto zwrócić się po pomoc do specjalisty.
Jest coraz trudniej o miłość?
Jest coraz trudniej, bo żyjemy w trudnych czasach. Z roku na rok obserwuję, że na terapię zgłasza się coraz więcej par. Obciążenia kredytowe, utrata pracy - to wszystko powoduje, że żyjemy w ciągłym stresie. Coraz więcej ludzi cierpi na depresję. Wtedy trzeba najpierw uporać się z depresją, a potem z kryzysem w związku. Ludzie przychodzą na terapię i myślą, że tu się dostaje magiczną tabletkę, która rozwiąże za nich wszystkie problemy. To nie tak.
Magicznej tabletki nie ma, ale może jest recepta, jakiś przepis na utrzymanie życzliwości w miłości? I tym samym na utrzymanie relacji, na której nam zależy.
Im więcej wysiłku i trudu włoży się na początkowym etapie związku w to, żeby o siebie dbać, tym łatwiej powinno być w kolejnych latach. Ważne, by pamiętać, że bycie w związku nie daje żadnych gwarancji. Trzeba z każdą sekundą jego trwania starać się tak samo albo jeszcze bardziej. Bo związek to praca 24 godziny na dobę.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Kinga Czernichowska