Trener z Białorusi przez ponad tydzień koczował w aucie na ulicy. Beznadziejny przypadek?
Zamieszkał pod lipą na ulicy Zamoyskiego akurat wtedy, gdy nadciągały największe upały. Swoje audi A4 ustawił w strefie płatnego parkowania zgodnie z wyrysowanymi liniami - lewe koła na chodniku, prawe koła na jezdni. Auto nie ruszyło z tego miejsca ani o centymetr przez ponad tydzień.
Jego właściciel, otoczony torbami, pił i trzeźwiał przez ten czas. Czasem wychodził zza kierownicy i przechadzał się tam i z powrotem, wzdłuż ulicy. Dalej się nie zapuszczał, bo zapodział kluczyk do auta.
Smutną historię Andrei Yartsau, zasłużonego trenera II klasy gimnastyki sportowej, opisaliśmy w „Expressie” w poniedziałek. Jest Białorusinem, ale mieszka w Polsce od 20 lat i trenuje młode gimnastyczki. Od sześciu lat w Zawiszy Bydgoszcz. Niestety ostatnio wyleciał z pracy i z mieszkania, które wynajmował. Wszystko przez alkohol. Gdy artykuł o Andrei Yartsau trafił do naszych czytelników, życie dopisało już do niego kolejny akapit. W poniedziałek audi trenera zniknęło z Zamoyskiego. Pod lipą zostały tylko trzy duże, puste butelki po wódce „Krupnik”. Yartsau przedzwonił do reporterki, wyjaśniając że ma już pracę i tylko z mieszkaniem wciąż kłopot. Happy end jest więc wątpliwy. Jeśli zauważycie gdzieś na parkingu w Bydgoszczy niebieskie audi i śpiącego wśród pakunków łysiejącego mężczyzną po pięćdziesiątce, to prawdopodobnie będzie były trener gimnastyki.
Mnie w historii upadku Andrei Yartsau szczególnie poruszył jeden wątek - bezradności. Wszyscy ludzie, którzy zetknęli się z Białorusinem, zgodnie podkreślali: nic się więcej nie dało zrobić.
Przeczytaj dalszą część.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień