Trener wybiera skład i dzieli nagrody. Nikt nie ma pretensji
Martyna Dąbrowska, UKS Bojary Białystok brązowa medalistka w sztafecie 4x400 m mistrzostw świata w Londynie wystartowała w eliminacjach, w finale już nie. - Z trenerem nie ma co dyskutować i już. Ale medal ze swoim nazwiskiem mam - podkreśla 23-letnia zawodniczka.
Twój medal w Londynie przeszedł trochę bez echa. W Białymstoku głośno było o brązie Wojciecha Nowickiego i Kamili Lićwinko.
Martyna Dąbrowska: Pobiegłam w biegu eliminacyjnym i uzyskaliśmy awans do finału. Jednak na bieg finałowy trener w naszym składzie dokonał dwóch zmian. Dziewczyny przybiegły jako trzecie i trzeba przyznać, że szkoleniowiec Aleksander Matusiński wykazał się dużym wyczuciem. Oczywiście jest trochę żal, że nie pobiegłam w finale, ale nikt w kadrze nie ma wątpliwości, że cała szóstka dziewcząt, które biegały w Londynie przyczyniły się w równym stopniu do sukcesu. Medal z wygrawerowanym moim nazwiskiem mam. Jest to największy mój sukces, bo przecież były to mistrzostwa świata seniorów, czyli taka najwyższa liga.
W Londynie miałaś prawo startu także indywidualnie na 400 metrów, gdyż osiągnęłaś wymagane minimum, ale w tej konkurencji nie wystartowałaś.
- Minimum miały cztery zawodniczki, ale przepisy pozwalają na start tylko trzech z jednego kraju. W mistrzostwach Polski byłam trzecia i miałam nadzieję, że trener postawi na mnie. Decyzja była, że pobiegnie Justyna Święty, która wracała po kontuzji. Z decyzjami trenera nie ma co dyskutować i już.
Czy przed finałem można było wyczuć jaki będzie skład? Czy miałyście jakiś sprawdzian, który decydował o tym kogo trener wystawi?
- Nie było żadnego sprawdzianu na przykład na tym samym odcinku, aby porównać nasze wyniki. To była tylko intuicja trenera. Miał swój plan na biegi w Londynie i realizował to. Jak widać z dobrym wynikiem.
A między zawodniczkami nie było jakiejś niezdrowej rywalizacji?
- Absolutnie nie. Jesteśmy jednym zespołem, lubimy się, nawzajem się wspieramy. Zawsze po startach szczerze sobie gratulujemy. Zero kłótni, miła atmosfera.
Wygląda na to, że w Polsce jest bardzo wysoki poziom biegu na 400 metrów.
- Powiedziałabym, że jest to konkurencja mega mocna. Aż dziesięć dziewcząt ma w tym roku wyniki poniżej 53 sekund i trener miał z kogo wybierać. Szóstka, która była w Londynie najbardziej zbliżyła się do 52 sekund, a Iga Baumgart, Małgorzata Hołub i Justyna Święty nawet złamały granicę 52 sekund. I to jest chyba siła naszej sztafety. W Londynie na finał był inny skład niż w eliminacjach. Weszły dwie wypoczęte dziewczyny i pobiegły bardzo dobrze. Tak wyrównany poziom dopinguje do większej pracy, bo przecież każda chce być najlepsza.
Medaliści indywidualni za brąz dostali po 20 tysięcy dolarów nagrody. Jak to jest w przypadku sztafety?
- Ta pula jest do podziału i nie jest to podział równy. Nie mogę zdradzać jak to wyglądało, bo jest to ustalane w drużynie. Po prostu trener przedstawia propozycję i pyta nas o zdanie. Raczej nikt tam się nie wyrywa i nie zgłasza pretensji. Ale jest to impreza, na której najwięcej zarobiłam w swojej karierze. Od niedawna mam menadżera, który będzie załatwiał mi starty na zawodach i być może będę więcej zarabiała. Ale to chyba dopiero w przyszłym sezonie.
To druga twoja wielka impreza międzynarodowa. Przed rokiem byłaś na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro, ale tam byłaś tylko rezerwową i w ogóle nie pobiegłaś.
- Więc jakiś postęp jest, bo w Londynie pobiegłam w eliminacjach. Szkoda, że nie udało się porywalizować na igrzyskach, bo to piękna impreza. Dziewczyny w finale zajęły siódme miejsce. Mam nadzieję, że w Tokio w 2020 roku już uda mi się wystartować.
Sezon olimpijski, sezon mistrzostw świata. Chyba w ostatnich dwóch latach miałaś niewiele wolnego czasu?
- Praktycznie cały czas jestem na obozach. Gdy mam kilka dni wolnego od razu staram się przyjechać do Augustowa, gdzie mieszkam. Jest to bardzo fajne miasto i tu najlepiej się relaksuję. Gdy sobie posiedzę nad wodą to najlepiej odpoczywam. Trzeba także pokazać się na uczelni i tam nadrobić zaległości.
Jak trafiłaś do lekkoatletyki?
- Pochodzę ze Szczecina, gdzie trenowałam od dzieciństwa żeglarstwo. Trenerem był mój tata. Potem sprawy rodzinne tak się poukładały, że po gimnazjum przeniosłam się do Augustowa. Miałam nadzieję kontynuować tu żeglowanie. Ale w pierwszej klasie liceum już miałam skakać w dal. Wreszcie na zawodach w Białymstoku wystartowałam w biegu na 100 metrów. W swojej serii wyprzedziłam dziewczyny o około 20 metrów i zobaczył to z trybun trener Mieczysław Sutyniec. Zaproponował mi treningi i tak się zaczęło. Praktycznie po niecałym roku trenowania zajęłam trzecie miejsce na 400 metrów w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży. To był 2011 rok.
W sobotę wylatujesz już do Tajwanu na Uniwersjadę. Jaki plan na te zawody?
- Minimum wypełniłam na start indywidualny na 400 metrów, ale mogą startować tylko dwie zawodniczki z kraju, a będą wszystkie te, które były w Londynie. Tak więc pozostaje chyba tylko sztafeta.