Trendy jest dziś godać po śląsku i kochać swój Śląsk. Można też łoblyc się po naszymu [POSŁUCHAJ]
Co pokazać obcokrajowcowi na Śląsku? Ludzi. Ich pasje i przywiązanie do tego kawałka ziemi. Z tradycji i historii regionu czerpią siłę, budując współczesny Śląsk. Bez kompleksów, buntu i agresji do obcych.
Dość jest waśni na Śląsku. - Sama mom chopa gorola - tłumaczy 28-letnia Klaudia Roksela z Pszczyny i zapewnia, że z nikim się kłócić nie chce. Ma dwie ręce i obie jej się palą do roboty. Najpierw tylko w internecie przekonywała, że warto kochać i pokazywać Śląsk, ale tak, by nie robić nikomu krzywdy. Dziś prowadzi z mężem portal: gryfnie.com i firmę sprzedającą koszulki, torby, kubki z nadrukami śląskimi, z grubiorzem, szmaterlokiem, wihajstrym czy zicherką. Właśnie uruchomili sklep w Katowicach, w którym zachęcają, by "łoblyc się po naszymu".
Robert Garcarzyk z Mikołowa zakłada jednak mundur żołnierza II Korpusu, który kupił na Allegro, i opowiada w gwarze o dziadku z Wehrmachtu, który poszedł walczyć u boku generała Andersa. Mógł doczekać końca wojny w alianckiej niewoli, ale poszedł się bić, za Polskę. A taki szlak bojowy - od Wehrmachtu do Polskich Sił na Zachodzie - przeszło wielu Ślązaków wcielonych do niemieckiego wojska. Robert Garcarzyk chce, by wszyscy w Polsce o tym pamiętali.
Można się na nich zapatrzeć. Są laureatami konkursu "Po naszymu, czyli po śląsku". Jerzy Kiolbasa z Rudy Śląskiej, inżynier energetyk, kupił ostatnio dwa stroje śląskie i w nich paraduje po scenie, gdy z niej godo, co ludzi na Śląsku uwiera, a co bawi. Konferansjerem i wodzirejem został po godzinach.
Betina Zimończyk z Rybnika, romanistka chwilowo bez pracy, właśnie dostała zajęcie od syna - chce, by go przygotowała do szkolnego konkursu gwarowego. W niedzielę z Marią Pańczyk-Pozdziej, dziś wicemarszałek Senatu RP, poprowadzi kolejny finał konkursu "Po naszymu...".
Prof. Jan Miodek, językoznawca, przewodniczący konkursu "Po naszymu, czyli po śląsku":
- Przez ten konkurs głównie podtrzymuję duchową więź z ziemią, z której wyrosłem, a przede wszystkim z piękną śląską mową, dzięki której rodziły się moje pierwsze językoznawcze fascynacje. Bez niej nie byłoby ani "Ojczyzny-polszczyzny", ani "Śląskiej ojczyzny-polszczyzny" w miesięczniku "Śląsku", ani mnie na Uniwersytecie Wrocławskim.
Kazimierz Kutz, reżyser, przez wiele lat juror "Po naszymu...", w książce "Klapsy i
ścinki"ł:
- Słuchamy z Jankiem tych źródlanych strumieni naszej mowy, odnajdujemy ją w sobie lub dodajemy do siebie z poczuciem niewysłowionej przyjemności. Pasiemy się na tej starej mowie niczym krowy na beskidzkich łąkach.
Różnić się można pięknie. Gryfnie, jakby powiedziała 28-letnia Klaudia Roksela. To słowo jest jej znakiem rozpoznawczym, marką. Jedenaście lat temu Klaudia została Młodzieżową Ślązaczką Roku w konkursie "Po naszymu, czyli po śląsku". Dziś robi biznes na koszulkach ze śląskimi nadrukami: "łoblyc się po naszymu".
Robert Garcarzyk z Mikołowa zdobył rok temu drugą nagrodę. Opowiada po śląsku o drugiej wojnie, także o swoim dziadku, który, jak wielu Ślązaków, z Wehrmachtu poszedł do polskiego wojska. - Jeden Ślązak czuje się Niemcem i tak było tu zawsze, drugi chce pielęgnować spuściznę dziadków, którzy walczyli w powstaniach śląskich, a w czasie drugiej wojny dążyli do polskiej armii, żeby tylko nie walczyć w niemieckiej. Chcieli służyć Polsce - przypomina Robert Garcarzyk.
Z jego sukcesu w konkursie "Po naszymu…" cieszyła się rodzina, cieszyli koledzy z pracy, z rejonu przyszybowego kopalni Mysłowice-Wesoła. Jak zjechali na poziom 600 m, powiedzieli mu, że nie zabiorą się do pracy, póki im nie opowie, za co ta nagroda. A dostał ją za śląską wersję opowieści o Wojtku, niedźwiedziu z 2. Korpusu Polskiego generała Andersa.
Gryfnie, czyli pięknie
Co prawda, kiedy Klaudia Roksela przedstawiła swoim ciotkom, Ślązaczkom, Krzysztofa, usłyszała, jak mogła gorola wziąć za męża. W końcu wybrała go dla siebie, nie dla nich. Ważne, jaki kto jest, a nie skąd przychodzi - przekonuje. To właśnie mąż Krzysztof z rodziny zagłębiowsko-kieleckiej namówił ją, by dalej szła śląską drogą, a mowa śląska towarzyszyła jej od dziecka. - Zawsze dobrze sobie radziłam na konkursach recytatorskich w szkole, było widać i słychać, że jo lepiej godom niż mówię - przypomina. - Mnie się to w sumie opłacało, bo wolałam iść na konkurs niż na matematykę.
Po drodze została Młodzieżową Ślązaczką Roku w konkursie "Po naszymu...". Wtedy jeszcze nazywała się Klaudia Drzyzga. Potem były studia etnologiczne na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie i Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie napisała pracę magisterską poświęconą właśnie konkursowi organizowanemu przez Marię Pańczyk-Pozdziej. Wkrótce przyszło pierwsze rozczarowanie, bo roboty dla etnolożki nie znalazła, choć jej się marzyła praca w muzeum, w dziale etnograficznym. Została florystką. Codziennie dojeżdżała z rodzinnej Pszczyny do Katowic.
- Całymi dniami niy było mie w doma i mój chop zy mie nic niy mioł - mówi Klaudia Roksela. - Gorszył sie, że musza co z tym zrobić, coby tyż zy mie co mioł.
On programista, ona kobieta z gorącą głową od pomysłów założyli najpierw profil "Gryfnie" na Facebooku, by promować śląską kulturę, a przede wszystkim mowę. Nie myśleli, że będą z tego jakieś pieniądze. Zainteresowanie przerosło ich najśmielsze oczekiwania, bo godać dziś jest wśród młodych trendy, więc założyli stronę: "gryfnie.com" i dołożyli kartkę po śląsku "Jo ci przaja", żeby strona się jakoś bilansowała. Gryfnie znaczy pięknie i tak też pięknie rozwinął się ich biznes. Zaczęli na mowie śląskiej zarabiać. Zaproponowali kupno torby na maszkety, potem koszulki ze śląskim nadrukiem. Pakowali w domu i wysyłali do odbiorców. - Teraz momy w ofercie pościel, oblyczki - tłumaczy. Rok pracy w kwiaciarni się przydał, bo nauczyła się biznesu i rozmowy z klientami.
Gdy jeszcze pojawił się mały Karol, pojawiło się coraz to więcej obowiązków. - Nie umieliśmy oddzielić życia rodzinnego od zawodowego, robota była z nami wszędzie. Dlatego powstał w Katowicach przy placu Miarki sklep Gryfnie - wyjaśnia Klaudia Roksela. Gyszeft łodewrzony jest bez tydzień i w sobota. Otworzyli go tego roku, 13 maja w Matki Boskiej Fatimskiej, żeby nad nimi czuwała.
Są koszulki z grubiorzem, klachulą, szmaterlokiem, wihajstrym albo zicherką. Jest masorz, czyli łobleczyni dlo chopów, kierzy radzi maszkecom wuszty, preswuszty, leberwuszty i inksze dobroci. Jest w tych napisach opatrzonych grafiką sporo humoru i życzliwości. Nie ma tej agresji, co u innych: "Gorole raus!", albo "Gorolom godomy stanowcze: won!".
- Nie chcę dokopać gorolom, bo wtedy lepiej się towar sprzeda. Nie chcemy skłócać ludzi. Na Śląsku i bez tego jest już dość waśni - mówi Klaudia Roksela. - Koszulki z krupniokiem też nie zrobię, masorz jest na granicy pokazywania humoru rubasznego. Śląsk ma się dobrze kojarzyć, z solidną robotą. Dlatego nie kupujemy gotowych koszulek czy toreb, na których drukujemy napisy. Zamawiamy dzianinę w Łodzi, dobieramy kolor, fason i szukamy artystów, którzy do śląskiego słowa wymyślą grafikę.
Gwara wiele udźwignie
Betina Zimończyk z Rybnika dodaje, że ten konflikt gorola z hanysem wielu ludzi skrzywdził. - A ja nie chcę ludziom krzywdy robić - mówi. - Od lat, podczas wyborów Ślązaka Roku, śpiewamy: "Po śląsku, po naszymu i gorola nauczymy".
W wieku 27 lat Betina Zimończyk została Ślązaczką Roku 2001. Była już po studiach z filologii romańskiej. Kibicowali jej mąż i 4-letni wówczas syn, dzis uczeń technikum. - Mamo, pomóż - prosi teraz, bo występuje w konkursie gwarowym. Poradzi godać, ale trzeba mu jakiś monolog ułożyć. I Betina Zimończyk pomaga, w domu wszyscy godają, także 7-letnia córka.
Straciła pracę, bo zawód nauczyciela francuskiego stał się mniej przydatny. - Sugerują, żebym się przekwalifikowała na kierowcę autobusu albo pracownika biurowego, a ja chcę uczyć w szkole - mówi.
Kontaktu z uczniami nie traci. Jako Ślązaczka Roku jest zapraszana do jury konkursów mowy śląskiej. Mamy ich już tyle w regionie, co grzybów po deszczu. "Po naszymu, czyli po śląsku" jest wciąż tym najważniejszym i najbardziej prestiżowym. Przychodzą na niego nadal tłumy, bo ludzie mają sobie wciąż dużo do powiedzenia. Nie tylko o kiszeniu kapusty, czy o godnych świętach, ale o tym, co ich boli.
- Okazuje się, że w gwarze można wyrazić wiele emocji, można przekazać osobiste przeżycia, wbrew tym, którzy uważają, że to niemożliwe, bo gwara tych emocji i wzruszeń nie udźwignie - dodaje Betina Zimończyk. - I nikt podczas tego konkursu nie naśmiewa się z goroli.
Uczestniczyć w nim może każdy, bez względu na wiek, wykształcenie czy pochodzenie. Ważne, by pięknie posługiwał się śląską mową i znał tradycje regionu. Trzeba tylko przygotować pięciominutowy monolog na dowolny temat, a potem oczarować nim jury z prof. Janem Miodkiem, a także publiczność. - Te spotkania są już czymś więcej niż tylko konkursem śląskiej gwary. Pokazują, kim są Ślązacy, jakie są ich zawiłe losy - mówi Betina Zimończyk. - Z mowy Ślązaków została zdjęta łatka mowy ludzi prostych, niewykształconych, w dodatku nieumiejących poprawnie mówić po polsku.
Radość trzeba mnożyć
Jerzego Kiolbasę z Rudy Śląskiej przedstawiano w czasie tych konkursowych zmagań: inżynier energetyk. Teraz pod jego nazwiskiem czytam: konferansjer wodzirej. - Nic się w moim życiu nie zmieniło, od studiów na Politechnice Śląskiej jestem energetykiem. Bywam tylko konferansjerem czy wodzirejem - wyjaśnia Ślązak Roku 2012.
Życie po konkursie jednak jest inne, jak wszystkich laureatów. Stali się lokalnymi celebrytami, w dobrym tego słowa znaczeniu. A przynajmniej są zapraszani na regionalne spotkania w charakterze gwiazd. Jerzy Kiolbasa wszedł w śląskie życie kabaretowe, promuje śląski humor.
Wystąpił podczas konkursu w górniczym ubraniu, ale po prawdzie był tylko w kopalni zabytkowej Guido.
- Górnicy wiedzą, jak się wydobywa węgiel, my z elektrowni wiemy, jak efektywnie przetworzyć go na energię. Razem obchodzimy Barbórkę - tłumaczy. Na popularnej karczmie piwnej dostał od nich mundur górniczy z nakazem: Pamiętoj, cobyś go zowdy szanowoł i gańby czy ostudy nom, ani temu mundurowi nie przyniósł.
W zasadzie piwa nie pije, ale tradycja - siła wyższa, w ten dzień robi więc wyjątek. Z trunków wybiera tylko wino. Skończył właśnie roczne studium, etnologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, dział nauki zajmujący się produkcją wina, uprawą winorośli, sposobami określania składu poszczególnych gatunków trunku, jego przechowywania. Prowadzi degustacje win i chciałby stosować wtedy śląskie słowa opisujące wino, ale się nie da, musiałby wymyślić je od nowa. Wino pachnie, czyli wino wonio, korek - frop, fróp, tylko co dalej?
Gdy Jerzy Kiolbasa został Ślązakiem Roku 2012, postanowił podzielić się nagrodą finansową ze Stowarzyszeniem "Serdeczni" w Tarnowskich Górach, które opiekuje się dziećmi specjalnej troski. Za te pieniądze zakupiono dla nich sprzęt rehabilitacyjny. - W ogóle nie myślałem o tym, że wygram jakieś pieniądze - przekonuje. - Dla mnie sama wygrana i występ podczas finałowej gali były dużą radością. Dlatego, po naradzie z żoną, postanowiłem pomnożyć tę radość dzieląc się nagrodą.
Zyskał dodatkowo medal "Serdecznych" i nowe przyjaźnie.
Śląska sałatka
Robert Garcarzyk z Mikołowa, miłośnik historii, gdy zdobywał drugą nagrodę w konkursie "Po naszymu…", miał 37 lat.
Potraktował ten swój występ jak kolejną prelekcję w szkole, na zbiórce harcerskiej czy spotkaniu kombatantów, gdzie w gwarze śląskiej opowiada o losach Ślązaków w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Robi tak od lat z Grupą Rekonstrukcji Historycznej "Karpaty". Na strychu znalazł swojego misia pluszowego i teraz służy mu do opowieści o niedźwiedziu Wojtku, adoptowanym przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2. Korpusie Polskim dowodzonym przez generała Andersa. Niedźwiedź brał udział w bitwie o Monte Cassino. Lubił marmoladę i piwo. W jednostce nadano mu stopień kaprala.
- Dzięki temu konkursowi historia Wojtka poszła w eter, a wraz z nią opowieść o losach Ślązaków wcielonych do Wehrmachtu, którzy na froncie zachodnim przeszli do wojska polskiego - mówi Robert Garcarzyk. - Cieszę się z nagrody, ale też z tego, że więcej ludzi dowiedziało się o Wojtku i o tułaczce Ślązaków na wojennych frontach.
W maju tego roku Robert Garcarzyk był pod Monte Cassino z grupą rekonstrukcji historycznej, w 70. rocznicę bitwy. Szedł śladami polskich żołnierzy i Wojtka. Dostał zaproszenie do Muzeum Armii Krajowej w Krakowie i też pojechał tam z wysłużonym misiem, godoł po śląsku. - Wśród tamtych kombatantów usłyszałem, że do końca życia będą przed Ślązakami zdejmować czapkę - przypomina Robert Garcarzyk. - Ktoś, kto z Wehrmachtu dostał się do alianckiej niewoli, mógł tam spędzić ostatnie lata wojny. Alianci przestrzegali konwencji genewskiej, żołnierze mieli wikt i opierunek, mogli w piłkę kopać. Mieli też do wyboru: iść na front, do polskiego wojska. Kilkadziesiąt tysięcy Ślązaków wybrało walkę o Polskę. To jest patriotyzm, przed którym inni chylą czoła.
Robert Garcarzyk opowiada w ten sposób historię także swojego dziadka, który, jak inni andersowcy, zaraz po wojnie nie mógł się cieszyć ze swojego patriotyzmu.
Na pytanie, kim dziś jest Ślązak, nie dają jednoznacznej odpowiedzi.
- Moja rodzina jest prawie w stu procentach śląska, choć jeden pradziadek pochodził gdzieś spod Częstochowy - mówi Robert Garcarzyk. - Mój Mikołów jest taką miniaturką całego Śląska; istna sałatka grecka dobrze wymieszana. Ani sam ser feta jej nie tworzy, ani same oliwki. Całość tworzy sałatkę, ten Śląsk.
Klaudia Roksela nie lubi pytania, kim jest, bo nie ma prostej odpowiedzi. - Pradziadek z Czech, ciotki z obywatelstwem niemieckim uczyły mnie niemieckich piosenek, no i polskie korzenie. Kim więc jestem? - zastanawia się Klaudia Roksela. - Mam z tym problem. Powiem, że Europejką, to zabrzmi nie najlepiej, ale w ten sposób bronię się przed definiowaniem mojego pochodzenia.
Jerzy Kiolbasa widzi swój Śląsk jako silny region w Europie, silny swoją odrębnością kulturalną. - Nie tylko Śląsk, także Mazowsze czy Pomorze powinny być w UE silnymi regionami - dodaje. - Nie chcę stawiać granic, my tu, wy tam. Szukam tego, co nas łączy, a nie dzieli.
Śląski dom
"To nie jest jakaś zepsuta gwara, lecz samo jądro i rdzeń polskiej mowy. To język Rejów i Kochanowskich" - pisał Aleksander Brückner, jeden z największych filologów europejskich. Pochodził ze Lwowa, większość swojego akademickiego życia spędził w Berlinie. Te słowa profesora budzą dziś emocje u tych, którzy oczekują uznania gwary za język regionalny.
Spośród blisko setki finalistów "Po naszymu, czyli po śląsku" jedynie Justyna Nikodem z Kolanowic pod Opolem, Młodzieżowa Ślązaczka Roku 2004, zaangażowała się w działalność Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. - Proszę mnie z polityką nie kojarzyć, bo oddzielam moją aktywność na tym forum od polityki - mówi. - Mnie tylko interesuje upowszechnianie tego, co w śląskiej tradycji jest najcenniejsze, co umyka nam z upływem czasu. W tym pośpiechu życia codziennego lubimy się zatracać. Wiem, bo sama pracuję od rana do wieczora. Proponuję zatrzymać się choć na chwilę i spojrzeć, co zostawili nam dziadkowie, jakie wartości. Zostawili nam przywiązanie do rodziny, ona ma być naszą opoką.
Justyna Nikodem, dziś ma 24 lata. Rozprawiała podczas konkursu Po naszymu…" właśnie o rodzinie, o ciotce Hildzie, co "pamientała casy Wielchelma", o starce, czy duchach "tej pragliwej teściowej Hildy, abo tego ujka Paula, abo zas nasego łozartucha Alojza co durch u nołs w Kolanowicach gospoda utrzimywoł". Była wtedy gimnazjalistką, dziś jest farmaceutką. - Ludzie na Śląsku mogą żyć w zgodzie, jeśli tylko będą szanować odmienność innych - przekonuje. Tolerancja to jest to magiczne słowo. Nie dzieli ludzi na Ślązaków i nie-Ślązaków, na goroli i hanysów, tylko na ludzi dobrych i złych.
- U mnie w domu nie było takich antagonizmów. Nie było: my hanysy, wy gorole - dodaje Justyna Nikodem.
Finałowa gala "Po naszymu, czyli po śląsku"
odbędzie się w niedzielę, 23 listopada, o godzinie 17.00 w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Poznany wówczas Ślązaka Roku 2014 i Młodzieżowego Ślązaka Roku 2014. W jury zasiądą: prof. Jan Miodek - przewodniczący, prof. Dorota Simonides i ks. prof. Jerzy Szymik. W programie także koncert Ireny Santor. Bilety - 50 zł.
Honorowy Ślązak Roku
ten tytuł jest przyznawany podczas konkursu ludziom szczególnie dla Śląska zasłużonym, ze Śląskiem kojarzonym przez to, co robią w kulturze, nauce, sporcie, działalności społecznej, w Kościele. Wśród laureatów tego wyróżnienia są m.in.: kompozytor Wojciech Kilar, artysta plastyk Jerzy Duda Gracz, światowej sławy nefrolog Franciszek Kokot, piłkarz wszech czasów Gerard Cieślik, abp Alfons Nossol, abp Damian Zimoń, aktor Franciszek Pieczka, polityk Jerzy Buzek. Honorową Ślązaczką jest też Maria Pańczyk-Pozdziej, dziennikarka radiowa i twórczyni konkursu "Po naszymu...", dziś wicemarszałek Senatu RP.