Transfery żużlowców Falubazu Zielona Góra w czasach „samych swoich”
Przeprowadzki do innych klubów należały do rzadkości, ale jeśli się zdarzały to budziły ogromne emocje. Plotkowało całe miasto i okolice.
„Sezon ogórkowy”, który właśnie nam towarzyszy, bywał dawniej bardzo emocjonujący, choć transfery w latach 70. czy 80.należały do takiej samej rzadkości jak telefony czy samochody. Informacje na temat ulubionego zawodnika krążyły z ust do ust, a plotka bardzo długo pozostawała jedyną obowiązującą prawdą. Nie można jej było zweryfikować w internecie, a wyłącznie na podstawie notatki w prasie czy raczej w jedynej wtedy na rynku „Gazecie Lubuskiej”. Cóż, „Sport” był rarytasem. Dla starszych kibiców to oczywiste, a dla młodszych wręcz nieprawdopodobne. Kluczową różnicą było jednak podejście do zawodników. - Idole sportowi byli dla nas wszystkim. Należeli do kibiców, miasta. Transfery odbywały się w śladowych ilościach - oceniła Alicja Skowrońska, która przez lata fotografowała i relacjonowała wydarzenia w Falubazie, ale nie tylko. Pani Alicja określa tamten czas erą „samych swoich”.
Pionierem z Lubuskiego był Zenon Plech, który w 1976 przeniósł się z Gorzowa do Gdańska. Wybitny reprezentant Polski zrobił to, żeby bez problemów startować w lidze angielskiej. Co ma piernik do wiatraka? Stal miała wtedy na Wyspach także Edwarda Jancarza i obawiała się, że dwóch kluczowych żużlowców nie dojedzie na mecz. Wyjazd Plecha był szokiem i sygnałem, że niczego nie można być pewnym.
Pionierem z Lubuskiego był Zenon Plech, który w 1976 przeniósł się z Gorzowa do Gdańska. Wybitny reprezentant Polski zrobił to, żeby bez problemów startować w lidze angielskiej
Fani Falubazu przekonali się o tym w 1977, kiedy szeregi drużyny opuścił filar drużyny i podstawowy zawodnik reprezentacji Polski Zbigniew Marcinkowski, który przeniósł się do Torunia, a późnij do Świętochłowic. Za jego przeprowadzką stała kontuzja z 6 października 1973 w Gdańsku, kiedy w meczu z ZSSR złamał udo. - Po tej kontuzji sporo stracił na wartości sportowej. Nadchodzili młodzi konkurenci i klub mu podziękował. Potrafił jednak się zmobilizować. Szczególnie kiedy przeciwnikiem był... Falubaz. Kiedy nasi walczyli w Toruniu to tylko raz został pokonany przez zielonogórzanina. Ale wówczas - w 1978 roku - z Andrzejem Huszczą niewielu wygrywało. Ale tam też nie był żużlowcem na każdy mecz - oceniła Skowrońska i dodała, że odejście Zbycha odbiło się wielkim echem. I była jeszcze inna strata. Kto znał ,,Marcina”, wiedział jakim był wesołkiem, po prostu dusza towarzystwa. Ze środowiska wybył człowiek, który wnosił sobą samą radość. Takim zresztą pozostał do dnia dzisiejszego.
Nie uraz, a szkoła stała się powodem transferu innej gwiazdy Falubazu. Bolesław Proch nie miał problemów z nauką. Przeciwnie, skończył liceum i rozglądał się za studiami. Wkurzał otoczenie, bo wyróżniał się intelektualnie. Traf chciał, że Plech zwolnił akurat miejsce w Stali i wychowanek Falubazu idealnie tam pasował. Nad Wartą mógł jeździć i uczyć się na AWF-ie. - Dostał rok karencji, ale ówczesny przewodniczący GKSŻ Zbigniew Flasiński podjął decyzję, że nie można go „marnować”. W tym samym czasie Wyspy musiał opuścić Eugeniusz Błaszak i Bolek pojechał w jego miejsce do Anglii. Wrócił jako „Mister Boley” i automatycznie trafił do Stali - wspominała Skowrońska. - Byliśmy strasznie oburzeni, że nasz idol wywalczył Srebrny Kask i coś sobie wymyślił. W Zielonej Górze było WSI, a on musiał iść na AWF... Nie dość, że zmienił klub to jeszcze postawił na Gorzów. Rozczarowanie było ogromne, bo wyjechał przyszły lider naszej drużyny. Po czasie przyszła refleksja, że plany związane ze sportem były mu bliższe niż bycie inżynierem.
Proch wyemigrował później z Gorzowa do Bydgoszczy, a w 1987 do Niemiec. Zmarł 22 grudnia 2012 na zawał serca.
Największe emocje w epoce „samych swoich” wzbudził jednak transfer, do którego nigdy nie doszło. Tak, tak! - Kiedy dostaliśmy informację, że Andrzej Huszcza ożenił się z dziewczyną ze Śląska było pewne, że wyjedzie. I tak rok w rok, każdej zimy, przez kilka sezonów drżeliśmy, że Huszcza przeniesie się do Świętochłowic. Można było oszaleć od tych plotek - przyznała Skowrońska, która po latach zweryfikowała tamte informacje u Roberta Nawrockiego. Okazało się, że nigdy nie było takiego tematu!
Niestety, prawdą i to bolesną dla wielu współczesnych kibiców „mysiej” ekipy, okazały się doniesienia o przeprowadzce Henryka Olszaka, który w 1984 startował już w Starcie Gniezno. - Polityka klubu była wtedy jasna: Falubaz potrzebuje punktów, a zawodnik pieniędzy. Gotówka leżała wyłącznie na torze i w tej sprawie Heniek oraz klub definitywnie się rozminęli. Każdy miał inne oczekiwania - skwitowała Skowrońska.
Największe emocje w epoce „samych swoich” wzbudził jednak transfer, do którego nigdy nie doszło. Tak, tak! - Kiedy dostaliśmy informację, że Andrzej Huszcza ożenił się z dziewczyną ze Śląska było pewne, że wyjedzie. I tak rok w rok, każdej zimy, przez kilka sezonów drżeliśmy, że Huszcza przeniesie się do Świętochłowic
Gorącą atmosferę połowy lat 80., kiedy Huszcza rok w rok „wyprowadzał” się na Śląsk, a Olszak faktycznie spakował walizki podniosła dodatkowo wieść, że ożenił się Jan Krzystyniak. On też postawił na kobietę z innego miasta i padło na Leszno. Tym razem obawy nie okazały się przesadzone i pan Jan został w Falubazie jeszcze tylko rok. W 1985 przeniósł się tam, gdzie zostało serce - do Unii. To był cios!
Tamtą barwną epokę „samych” swoich zamknął Maciej Jaworek, który w 1986 zdecydował się na wyjazd do Niemiec. Był to transfer w jedną stronę, którą część fanów przyjęła jako ucieczkę i zdradę. Inni widzieli w tym naturalny wybór i dążenie, by stać się Europejczykiem, wolnym człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Po 1989 transfery nikogo już nie dziwiły, zrobiło się barwnie i międzynarodowo. O tym jednak w następnym odcinku.