- Już przed pandemią onkologia borykała się z niewystarczającym finansowaniem, deficytem kadry, nierównym dostępem do świadczeń na terenie Polski. W pandemii te zjawiska się skumulowały, a w dodatku pojawiły się całkiem nowe, związane z odkładaniem w czasie zarówno badań, jak i zabiegów, a także tak kluczowych w tej dziedzinie działań profilaktycznych. Część pacjentów – bojąc się zakażenia koronawirusem - unika szpitali i innych placówek medycznych. Zarazem nawet ci, którzy mimo strachu chcieliby się diagnozować i leczyć, natrafiają na potężne bariery systemowe. Narasta przez to zjawisko tzw. długu zdrowotnego: skutki obecnych ograniczeń i narastających przez nie opóźnień w diagnostyce i terapii będziemy odczuwać latami, zaś w wielu wypadkach będą one po prostu tragiczne. Dlatego musimy już teraz szukać metod i narzędzi pozwalających na poprawę skuteczności leczenia pacjentów onkologicznych – alarmuje JOANNA SZYMAN, prezes Neo Hospital prowadzącego krakowski Szpital na Klinach.
Groźne choroby nie zrobiły sobie urlopu w związku z tym, że szaleje pandemia koronawirusa. Występują co najmniej równie często, jak wcześniej, ale diagnostyka leży, leczenie leży i dziś trudno precyzyjnie wyliczyć, jak słono przyjdzie nam za to zapłacić. Rządzący zapewniają jednak, że zapaść diagnostyki i leczenia nie obejmuje onkologii, w której rzekomo wszystko działa jak należy. Jak to wygląda z punktu widzenia praktyka?
Trzeba pamiętać, że już przed pandemią onkologia borykała się z niewystarczającym finansowaniem, deficytem kadry, nierównym dostępem do świadczeń na terenie Polski. W pandemii te zjawiska się skumulowały, a w dodatku pojawiły się całkiem nowe, związane z odkładaniem w czasie zarówno badań, jak i zabiegów, a także tak kluczowych w tej dziedzinie działań profilaktycznych. Wynika to z jednej strony z postawy pacjentów, ponieważ część z nich – bojąc się zakażenia koronawirusem - unika szpitali i innych placówek medycznych. Z drugiej strony – nawet ci pacjenci, którzy mimo strachu chcieliby się diagnozować i leczyć, natrafiają na całkiem realne bariery systemowe.
Jakie?
To ograniczenia, które pojawiają się już w podstawowej opiece zdrowotnej, podobnie jest w opiece specjalistycznej i w obszarze badań, a w końcu w leczeniu szpitalnym.
Bo wszyscy zdają się walczyć z jedną chorobą, jakby innych nie było.
Nie do końca tak jest. Ale to prawda, że w wyniku pandemii drastycznie spadła liczba wykonywanych badań profilaktycznych i - co gorsza - także badań diagnostycznych. Spadek liczby kart DiLO, wystawianych w 2020 roku do listopada, w porównaniu z tym samym okresem roku 2019, wyniósł w podstawowej opiece zdrowotnej (POZ) 11 proc., w opiece ambulatoryjnej (AOS) 6 proc., zaś w lecznictwie szpitalnym 7 proc. W 2020 roku wystawiono o 19 665 mniej kart DiLO niż w 2019 roku. Narasta zatem zjawisko tzw. długu zdrowotnego.
Który będziemy musieli wkrótce spłacić.
Dokładnie tak. Skutki obecnych ograniczeń i narastających przez nie opóźnień w diagnostyce i terapii będziemy odczuwać latami, zaś w wielu wypadkach będą one po prostu tragiczne. Dlatego musimy już teraz szukać metod i narzędzi pozwalających na poprawę skuteczności leczenia pacjentów onkologicznych.
Tym bardziej, że – jak Pani wspomniała – przedpandemiczny punkt startu nie był dobry.
- Rak jest zjawiskiem tak samo globalnym, jak pandemia koronawirusa, ale Europejczyków dotyka w sposób szczególny. Na Starym Kontynencie żyje mniej niż 10 proc. ludności świata, a tymczasem aż jedna czwarta wszystkich przypadków zachorowań na nowotwory przypada właśnie na Europę. Co roku przykrą diagnozę słyszy 3,5 mln Europejczyków, z tej grupy aż 1,3 mln umiera. To tak, jakby w jednym roku zniknęły Kraków i Wrocław jednocześnie. W Polsce, gdzie mieliśmy przez pandemią 170 tys. zachorowań i ponad 100 tys. zgonów rocznie, zagrożenie jest szczególnie wysokie i – jak ustaliliśmy – lawinowo rośnie z uwagi na czynniki demograficzne (starzenie się społeczeństwa), cywilizacyjne czy środowiskowe, ale także w związku z opisanymi wcześniej barierami i zapóźnieniami. Mnie, jako kobietę, niepokoi zwłaszcza znacznie wyższa niż w innych krajach europejskich śmiertelność w nowotworach ginekologicznych
.
U Polek nowotwory złośliwe są drugą przyczyną zgonów, po chorobach krążenia.
Rak odpowiada za ponad 23 proc. zgonów kobiet w naszym kraju. Nowotwory złośliwe stanowią istotny problem zdrowotny szczególnie u Polek w młodym i średnim wieku, czyli od 25 do 64 lat. Jeśli spojrzymy na nowotwory ginekologiczne, to od lat sytuacja się nie poprawia. Z szacunków za 2020 rok, zawartych w raporcie „Nowotwory złośliwe w Polsce” wynika, że zachorowalność na raka szyjki macicy dotyczyła 2,3 tys. kobiet. W przypadku raka szyjki macicy obserwujemy wprawdzie spadek zachorowalności i umieralności w ostatnich latach, ale statystyki w zakresie przeżyć ciągle bardzo słabo wyglądają na tle innych krajów europejskich: jest to 55 proc., gdy np. w Finlandii - 65 proc.
Radykalnej poprawy wymaga też diagnostyka i leczenie raka trzonu macicy.
To prawda, statystyki są tu wręcz alarmujące: mamy rosnącą zachorowalność i umieralność. W okresie 2005-2017 zachorowalność wzrosła o 44 proc., a umieralność o ponad 120 proc. Szacuje się, że w 2020 roku na raka trzonu macicy zachorowało ponad 6,6 tys. Polek. Skala problemu będzie wzrastać, bo głównym czynnikiem ryzyka związanym z zachorowalnością na ten typ nowotworu jest otyłość.
Pandemiczny - siedzący – tryb życia, w domu, w bezruchu, dołożył każdej z Polek średnio po dwa kilogramy…
Tak. I to powinien być kolejny powód do niepokoju. Zwłaszcza u nas, w Małopolsce, gdzie wspomniane statystyki są jeszcze bardziej alarmujące niż w przypadku całej Polski. Na raka trzonu macicy w województwie małopolskim zapada 746 kobiet rocznie, co plasuje nasze województwo na niechlubnym drugim miejscu zaraz po Śląsku. W przypadku raka szyjki macicy mamy 294 zachorowania i również zajmujemy dramatycznie wysoką drugą lokatę. Jeszcze gorzej wygląda to, gdy przyjrzymy się wskaźnikom umieralności. Rak trzonu macicy odpowiada u nas aż za 4,9 proc. zgonów kobiet. To jest o jedną czwartą więcej niż wynosi średnia dla Polski!
W przypadku raka trzonu macicy przeżywalność Polek wynosiła przed pandemią 78 proc. Laikowi wydaje się, że to nieźle…
- Ale już nie wtedy, gdy się dowie, że średnia dla Unii Europejskiej przekracza 90 procent! Czyli jesteśmy daleko w tyle jako kraj. A w Małopolsce te wyniki są jeszcze o 25 proc. gorsze niż w pozostałej części Polski.
Co to oznacza?
To się, oczywiście, przekłada na ogrom indywidualnych tragedii kobiet – córek, żon, matek, babć i ich bliskich. Te dane świadczą dobitnie o tym, że leczenie raka szyjki i raka trzonu macicy w naszym województwie jest mniej skuteczne niż średnia dla Polski, co przy dynamicznie rosnącej zachorowalności w przypadku raka trzonu macicy powinno być zatrważające.
Trzeba bić na alarm?
Zdecydowanie tak. Tym bardziej, że obiektywne warunki nam nie sprzyjają. Z jednej strony do wzrostu zachorowań przyczynia się wspomniany tryb życia, skutkujący otyłością, a z drugiej – demografia, czyli starzenie się polskiego społeczeństwa.
Starzejemy się najszybciej w Europie.
Właśnie. I dlatego musimy jak najszybciej podjąć działania, jakie stały się normą w krajach, które zaczęły się starzeć trochę wcześniej. Trzeba zacząć od tego, że my – zwykli ludzie – mamy tutaj wpływ na wiele czynników, czyli m.in. poprzez styl życia, więcej ruchu, odpowiednie odżywianie, możemy zredukować ryzyko zachorowania. Upowszechnianie tej wiedzy to pierwszy, bardzo ważny krok. Drugi – to badania profilaktyczne i diagnostyka. Niby wszyscy wiedzą, że odpowiednio wczesne wykrycie nowotworu znakomicie poprawia rokowania, zwiększa prawdopodobieństwo całkowitego wyleczenia i dalszego wieloletniego życia, ale…
Niewiele z tą naszą wiedzą robimy w praktyce.
Stanowczo zbyt mało. W przypadku części powszechnych nowotworów wystarczy przecież bardzo proste badanie, np. przy raku szyjki macicy jest to cytologia. I to proste badanie ratuje nam życie.
Czemu go nie robimy?
To jest wręcz kluczowe pytanie. Wspomniałam tu o barierach psychicznych, strachu przed wizytą w placówce w związku z pandemią. Jednak zgłaszalność na badania profilaktyczne już przed pandemią nie wyglądała dobrze. Dla przykładu, z badań cytologicznych korzystało zaledwie 30 proc. uprawnionych, a w pandemii jest to ok. 14 proc. Chociaż badania są refundowane przez NFZ. Myślę, że kluczową rolę do odegrania ma tu edukacja i podnoszenie świadomości.
Komisja Europejska w styczniu ogłosiła Europejski Plan Walki z Rakiem.
Tak. I podaje w raporcie, że aż 40 proc. zgonów na nowotwory można by uniknąć, gdyby diagnozę postawiono wcześniej lub chory miał lepszy dostęp do najnowszych metod leczenia. Mówimy tu o ok. 500 tys. istnień ludzkich rocznie w skali kontynentu i o ok. 40 tys. w skali Polski!
Możemy więc tylko w Polsce co roku ocalić miasto wielkości Oświęcimia czy Chrzanowa. Politycy twierdzą, że nas nie stać.
Nie stać nas na przedwczesną utratę ludzkiego życia. Choroba onkologiczna to ogrom ludzkiego dramatu – to wysokie koszty osobiste, społeczne, a także ekonomiczne. Koszt wpływu chorób nowotworowych na gospodarkę w Europie szacuje się na 100 mld euro rocznie. Z raportu Fundacji Onkologicznej Alivia wynika, że przedwczesna śmierć z powodu chorób nowotworowych w Polsce w samym tylko roku 2014 roku wiązała się z niewytworzeniem PKB o wartości około 900 mln zł. Jeśli uwzględnimy utracone lata życia zmarłych, to strata okaże się znacznie większa. Młode osoby umierające przedwcześnie miałyby przed sobą jeszcze wiele lat życia zawodowego. Wartość utraconego PKB z powodu śmierci osób zmarłych w roku 2014 w ujęciu całego ich spodziewanego życia zawodowego sięga nawet 10 mld zł. W przypadku przywołanego wcześniej przeze mnie raka szyjki macicy i raka trzonu macicy straty te szacuje się na ok. 32 mln zł rocznie, a w skali całego spodziewanego życia przedwcześnie zmarłych pacjentek – rosną do 355 mln zł.
Jak patrzę na te tragiczne statystyki, to chodzi tu głównie o śmierci kobiet młodych i w średnim wieku.
Zgony nowotworowe dotyczą głównie kobiet w wieku od 22 do 44 lata – jest to aż 31 proc. wszystkich przypadków – oraz tych w średnim wieku, od 45 do 65 lat (aż 47,7 proc.). Wspomniany dług zdrowotny z czasu pandemii może spowodować, że te statystyki staną się jeszcze tragiczniejsze. Dlatego tak ważne są wszelkie działania mające na celu uczynienie z nowotworu choroby przewlekłej, a nie śmiertelnej. Szczególnie dużo do zrobienia jest w obszarze dostępu do badań i motywowania Polaków do tego, by robili te badania systematycznie. Drugim kluczowym czynnikiem jest zwiększenie dostępu Polaków do nowoczesnych terapii oraz technologii. Taki cel ma nasza inicjatywa badawczo-rozwojowa w Krakowie: dzięki dofinansowaniu ze środków Unii Europejskiej oferujemy pacjentkom ginekologicznym z całej Polski bezpłatny dostęp do małoinwazyjnej operacji z wykorzystaniem robota da Vinci. Wiele wartościowych terapii i technologii nie jest w Polsce w żaden sposób refundowanych, ani wspieranych przez państwo. Ratują nas właśnie fundusze i programy europejskie.
Na intensyfikację walki z rakiem Unia chce przeznaczyć 4 mld euro.
Tak. Chodzi tu także o rozwój i upowszechnienie najnowocześniejszych technologii i narzędzi wspierających lekarzy. Coraz większe znaczenie ma między innymi chirurgia z wykorzystaniem robota da Vinci oraz rozwiązania z obszaru sztucznej inteligencji, co oznacza w medycynie nieomal przewrót kopernikański. Komputerowe modelowanie inteligentnych zachowań z minimalną interwencją człowieka, czy samouczące się algorytmy mogą zostać wykorzystane w czterech kluczowych obszarach.
Jakich?
Pierwszym jest profilaktyka chorób nowotworowych, stymulowanie prozdrowotnych zachowań i eliminacja czynników ryzyka. Drugim - wczesne wykrywanie nowotworów. Trzecim - diagnostyka i leczenie poprzez działania mające na celu zapewnienie bardziej zintegrowanej i kompleksowej opieki nad chorymi na raka, inicjatywy dotyczące obrazowania raka oraz wsparcie rozwiązań w zakresie medycyny personalizowanej. I wreszcie obszar czwarty: poprawa jakości życia pacjentów i wyleczonych, w tym rehabilitacja oraz środki wspierające integrację społeczną i w miejscu pracy.
Wspomniany przez Panią robot da Vinci to jest już w cywilizowanym świecie nie nowinka, lecz nieomal standard…
Robotyka chirurgiczna rozwija się od ponad 20 lat, z z użyciem samego da Vinci wykonano dotąd ponad 8,5 mln operacji i można powiedzieć, że co 25 sekund taki zabieg gdzieś na świecie jest przeprowadzany. W USA ponad 90 proc. operacji raka prostaty wykonuje się z użyciem robota da Vinci. W Polsce pilne stało się wyrównanie dostępu do najbardziej zaawansowanych technologii chirurgicznych, na czele z robotem da Vinci. Nasi pacjenci zasługują na opiekę medyczną na światowym poziomie.
Dlaczego to jest pilne?
Zabiegi wykonywane przy wsparciu systemu da Vinci dają możliwość działania w trudno dostępnych miejscach, pozwalają na wysoką precyzję. Chirurg widzi obraz w dziesięciokrotnym powiększeniu w technologii 3D full HD. To maksymalizuje szanse, że lekarz usunie zmiany nowotworowe z zachowaniem czystości onkologicznej, tzn. nie będzie komórek nowotworowych na marginesach zabiegu.
Z punktu widzenia pacjenta nieobojętne jest to, że taki zabieg jest mniej inwazyjny.
Tak, znacznie krótszy jest okres powrotu do zdrowia i pełnej sprawności, mniej powikłań. Dla szpitala ważne jest, że zużywa się mniej krwi i leków, a wykorzystanie łóżek jest dużo efektywniejsze. Z kolei z punktu widzenia lekarza – to jest praca w bardziej ergonomicznej, komfortowej pozycji, co może znacząco wydłużyć aktywność zawodową. Zmienia się także sposób kształcenia lekarzy: nie muszą nauki pobierać na bloku operacyjnym, lecz w dedykowanych centrach szkoleniowych, na modelach anatomicznych oraz przy wsparciu symulatorów, podobnie jak piloci samolotów. To znakomicie skraca okres przygotowania chirurgów do pracy operacyjnej.
Szybsza rekonwalescencja pacjentów po zabiegach to także krótsze zwolnienia lekarskie.
Owszem. I moim zdaniem to się także powinno uwzględniać w ogólnym rozrachunku kosztów i korzyści. Przecież taki pacjent może szybciej wrócić do pracy, a więc nie tylko zarabiać, ale też płacić podatki i składki na ZUS.
Pewien paradoks pandemii polega na tym, że z jednej strony doprowadziła do powstania długu zdrowotnego, a z drugiej – przyspieszyła rozwój technologii cyfrowych w medycynie.
To prawda, w ciągu roku przyspieszyliśmy o jakieś dziesięć lat w cyfryzacji w służbie zdrowia. Wiele z rozwiązań stosuje się w świecie od dłuższego czasu, a w Polsce są to ciągle innowacje – i one mogą odegrać bardzo istotną rolę w walce o radykalną poprawę sytuacji w naszej onkologii. One same nie rozwiążą jednak wszystkich trapiących nas problemów. Przede wszystkim – musi wzrosnąć świadomość i motywacja, by się regularnie badać.
A statystyki panów nie są wcale lepsze niż u pań.
Weźmy raka prostaty, jeden z najczęściej rozpoznawanych nowotworów złośliwych wśród mężczyzn: rocznie w naszym kraju z jego powodu odnotowuje się ponad 19 tys. nowych zachorowań i blisko 6 tys. zgonów. Mężczyźni powinni więc rozumieć, jak ważne są badania profilaktyczne. Przecież rozwój tego nowotworu trwa równolegle z pandemią COVID-19. Tak, jak pan stwierdził na początku, rak nie wziął sobie urlopu na czas zarazy. Podobnie, jak apelowałam do kobiet, tak proszę mężczyzn, którzy skończyli 40. rok życia, by nie rezygnowali z opieki urologicznej i badań.
Mówiliśmy wcześniej o otyłości jako jednym z czynników zwiększających zachorowalność na nowotwory u kobiet. A jak to jest u mężczyzn?
Tutaj także ogromne znaczenie ma styl życia. Np. na rozwój raka prostaty, oprócz uwarunkowań genetycznych, wpływa dieta i aktywność ruchowa. Niestety, od wybuchu pandemii obserwujemy ekspansję złych nawyków. Mamy nie tylko epidemię otyłości, ale i nawrót do palenia oraz zwiększone spożycie alkoholu, do tego dochodzi stres wywołany zagrożeniami, które przyniosła pandemia. Dlatego musimy wszyscy o siebie bardziej zadbać, zmieniając złe nawyki, stawiając na ruch i odpowiednio zbilansowaną dietę. Palenie wywołuje nie tylko raka płuc, ale też zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia agresywnej postaci raka prostaty, zaś otyłość jest skorelowana z wyższym ryzykiem zachorowania na ten typ nowotworu.
Przestańmy zatem palić i tyć.
Na początek. Nie odkładajmy także badań profilaktycznych na „po pandemii”, bo już wiemy, że rak nie zaczeka. Jeśli zauważymy w swym organizmie lub samopoczuciu niepokojące zmiany – również nie czekajmy. Skorzystajmy z porady lekarskiej i wykonujmy niezbędne badania. W tym kontekście jedno bardzo mnie cieszy…
A mianowicie?
Coraz aktywniejsza postawa pracodawców. Wielu z nich zaczęło postrzegać swoich pracowników jako kapitał, o który należy dbać i inwestować weń, również w aspekcie zdrowia. Obok stale rozbudowywanych pakietów medycznych, ułatwiających pracownikom dostęp do lekarzy, diagnostyki i leczenia, są liczne programy edukacyjne, programy wsparcia i na pewno w najbliższym czasie możemy liczyć na upowszechnienie tego typu postaw.
Pracodawca, który nie zadba o zdrowie pracowników, po prostu ich straci?
Widać taką tendencję i ona jest dobra. Motywuje pracodawców do lepszej opieki nad zespołem. Równocześnie liczę na dobrą współpracę między wszystkimi podmiotami działającymi w obszarze ochrony zdrowia. Aby wyjść z pandemicznego kryzysu i nagromadzonego w krótkim czasie długu zdrowotnego będzie nam potrzeba w najbliższym czasie wielkiej solidarności, partnerstwa i koordynacji działań.