Tragiczne zakończenie Wigilii. Młodzi bydgoszczanie pokłócili się o błahą rzecz [retro]
Dwaj młodzi bydgoszczanie chcieli się jak najszybciej dorobić, pojechali więc do pracy na zagraniczny kontrakt. Tam w wigilijny wieczór doszło pomiędzy nimi z błahego powodu do ostrej kłótni zakończonej w wyjątkowo tragiczny sposób.
W latach 70. wielu Polaków wyjeżdżało do pracy za granicę, głównie na prowadzone przez polskie przedsiębiorstwa budowy. W najwyższej cenie były kraje zachodnie i arabskie, ale nie brakowało chętnych do pracy w ZSRR czy NRD. Tam płacono znacznie lepiej niż w kraju. Dodatkowym argumentem „za” był fakt, że w każdym z tych państw rynek był lepiej zaopatrzony niż w Polsce, a pracujący mieli specjalne przywileje i mogli przewozić więcej niż zwykli turyści deficytowych w Polsce towarów. Wstawiano je u nas do komisów lub sprzedawano znajomym, co bardzo się opłacało.
Poszło o gramofon
Janusz A. i Bronisław Z. byli młodymi robotnikami pracującymi w bydgoskim „Spoma-szu”. Obydwaj byli kawalerami i chcieli szybko się dorobić, z ochotą przyjęli więc propozycję wyjazdu na zagraniczną budowę, prowadzoną przez ich zakład w Niemieckiej Republice Demokratycznej w mieście Eisenhuettenstadt, noszącym wówczas dumne miano Karl-Marx-Stadt.
Janusz i Bronisław w NRD zamieszkali w jednym pokoju w hotelu robotniczym. Na święta Bożego Narodzenia 1977 roku postanowili nie przyjeżdżać do swoich rodzinnych domów, tylko zostać na miejscu. W wigilijny wieczór hotel opustoszał, mieszkało w nim tylko kilka osób, które spotkały się w stołówce na uroczystej wieczerzy. Potem bydgoszczanie wrócili do pokoju i zaczęli opróżniać butelkę po butelce piwa, a następnie wódki.
Janusz w pewnym momencie przerwał popijawę i zszedł na dół, do portierni, gdzie zamówił rozmowę telefoniczną z rodzicami. Zajęło mu to ponad godzinę. Kiedy wrócił do pokoju, Bronisław był już mocno wstawiony. Słuchał nastawionego na cały regulator gramofonu. Kiedy Janusz usiłował ściszyć głośniki, jego kompan zaprotestował i za chwilę uderzył go w twarz, a następnie rzucił się na Janusza, okładając go pięściami.
Okno na VI piętrze
Mężczyzna jakoś wydostał się z pokoju, chwilę pokręcił się po piętrze, a potem wrócił do pokoju, spodziewając się, że koledze zapał do walki minął. Pomylił się. Bronisław na widok wracającego współlokatora wpadł w szał. Znów okładał Janusza pięściami, a następnie popchnął go w kierunku okna grożąc, że go wyrzuci z VI piętra na dół. Przerażony Janusz z dużym trudem uwolnił się i odruchowo chwycił za leżący na stole nóż, którym wcześniej otwierał konserwę „na zagrychę” do wódki. Kiedy Bronisław znów rzucił się na niego, mężczyzna wbił mu nóż w klatkę piersiową.
Agresor upadł i przestał oddychać. Janusz w panice zjechał windą do portierni, wezwał stamtąd pogotowie. Przybyły lekarz jednak stwierdził już tylko zgon Bronisława z powodu trafienia nożem dokładnie w serce. Janusz A. został aresztowany, a następnie, na mocy odpowiedniego porozumienia, przekazany bydgoskiej Prokuraturze Wojewódzkiej. Pół roku później zabójca z Karl-Marx-Stadt stanął przed bydgoskim sądem pod zarzutem zastosowania niewspółmiernego do sytuacji środka obrony i tym samym przekroczenia granic tzw. obrony koniecznej.
Obrona konieczna
Po trwającym trzy dni procesie i wysłuchaniu opinii biegłych, Sąd Wojewódzki uznał Janusza A. za winnego, stwierdzając, iż chociaż swój czyn oskarżony popełnił w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego, to jednak granice obrony przekroczył i wymierzył mu karę półtora roku pozbawienia wolności. Na mocy niedawno uchwalonej ustawy o amnestii kara ta została znacząco skrócona tak, że po ogłoszeniu wyroku Janusz mógł opuścić sądową salę jako wolny człowiek.