Tragiczna noc na harcerskim obozie w Suszku
Był piątkowy późny wieczór, gdy nad obozowisko zorganizowane w Suszku (pow. chojnicki) przez łódzki oddział Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej nadciągnęła burza. Jej pomruki słychać było już wcześniej, ale z bardzo daleka.
140 harcerzy i harcerek z Łodzi i Aleksandrowa kładło się spać. Około godziny 23 lunęło i zerwał się wiatr, który w ciągu paru minut zmienił się w potworną wichurę niszczącą wszystko, co stanęło jej na drodze. Kilkudziesięcioletnie sosny, wśród których rozbite były namioty, pękały jak zapałki.
- Ogłosiliśmy alarm, zaczęliśmy ewakuować dzieci - mówi komendant obozu harcmistrz Robert Kowalski - Było ciemno, na namioty spadały gałęzie i połamane drzewa. Udało nam się wyprowadzić grupy dzieci do młodnika, gdzie są niskie drzewa.
Niestety, dwie harcerki, 12- i 13-letnia, poniosły śmierć, gdy na ich namiot zwaliła się sosna.
Jakimś cudem udało się o kataklizmie, który dotknął obóz, powiadomić policję w Chojnicach. Cudem, bo w całej okolicy wskutek burzy nie było zasięgu. W stronę Suszku natychmiast ruszyli strażacy z OSP, ale szybko okazało się, że wszystkie drogi dojazdowe i leśne dukty są kompletnie zablokowane połamanymi i powyrywanymi drzewami. Obozowisko zostało praktycznie odcięte od świata, a strażacy musieli piłami ciąć pnie i odciągać na bok kłody, by dotarł tam jakikolwiek samochód. Pierwsi ratownicy na miejsce kataklizmu przypłynęli łódkami przez jezioro Śpierewnik.
Dopiero nad ranem można było rozpocząć normalną akcję ewakuacyjną. Dzieci i ich opiekunów umieszczono w szkole w Nowej Cerkwi, gdzie dostali ciepły posiłek. Ze względu na warunki atmosferyczne długo nie było szans na przetransportowanie najciężej rannych przez śmigłowce. Do szpitali w Chojnicach, Kościerzynie i Człuchowie przewieziono trzydzieścioro harcerzy, stan sześciorga lekarze oceniali jako poważny.