Alicja Zielińska azielinska@poranny.pl

Tragedia wojny opowiedziana głosem młodego pokolenia

Uczniowie SP nr 4 z uwagą uczestniczyli w spektaklu odgrywanym przez Urszulę Ziober Uczniowie SP nr 4 z uwagą uczestniczyli w spektaklu odgrywanym przez Urszulę Ziober
Alicja Zielińska azielinska@poranny.pl

Pod koniec sierpnia 1939 r. przyjechali z Poznania do Białegostoku z nadzieją, że uda się im tu bezpiecznie przeczekać wojnę z Niemcami. Niestety dopadli ich Sowieci i wywieźli do Kazachstanu. Tragiczną historię swojej babci Urszula Ziober opisała na blogu oraz w książce. A przeżycia tysięcy Sybiraków stały się dla niej inspiracją do napisania niezwykłego spektaklu pt. „Dzieci wojny’’. Obejrzeli je uczniowie SP nr 4 im. Sybiraków.

Poznanianka Urszula Ziober spotkała się z uczniami białostockiej Szkoły Podstawowej nr 4 na zaproszenie Wspólnoty Wnuków Sybiraków. Pokazała przedstawienie swego autorstwa „Dzieci wojny”. Spektakl opowiada o dziewczynce, która w wyniku wybuchu II wojny światowej, trafia z rodziną na Syberię. Po ogłoszeniu amnestii, kiedy próbują dostać się do armii gen. Andersa, zostaje rozdzielona z mamą, bratem i siostrą w dramatyczny sposób. Oto podczas jednego z postojów pociąg niespodziewanie rusza, a ona zostaje na peronie. Przez ponad rok podróżowała samotnie przemierzając tysiące kilometrów różnych republik radzieckich w poszukiwaniu najbliższych, trafiła aż do Iranu . Miała wtedy około 10 lat.

- Natrafiłam na jej pamiętnik i ta historia bardzo mnie poruszyła - mówi Urszula Ziober. - Postanowiłam uczynić ją główną bohaterką swego przedstawienia. Zostało ono przygotowane w formie Teatru ilustracji kamishibai. Ta technika opowiadania, oprócz ilustracji wykorzystuje także dodatkowe elementy, jak np. rekwizyty, czy instrumenty. Najważniejsze jest jednak to, że opowiadający nawiązuje bezpośredni kontakt ze słuchaczami. Uczniowie z białostockiej czwórki z uwagą oglądali spektakl i żywo reagowali na zadawane pytania.

Urszula Ziober w szczególny utożsamia się ze spektaklem, jej bowiem rodzina doświadczyła również tragicznych losów zesłańców. Pradziadek Julian Nietupski był oficerem. Mieszkał w Poznaniu. W 1939 r. obawiał się, że żona, która walczyła w Powstaniu Wielkopolskim nie będzie bezpieczna, gdy wybuchnie wojna z Niemcami. Postanowił wysłać ją z córkami do brata w Białymstoku, który mieszkał przy ul. Antoniukowskiej - opowiada Urszula Ziober. - Nikt się jednak nie spodziewał, że na wschodnie tereny Polski uderzą Sowieci. Julian Nietupski został powołany do wojska. Po upadku kampanii wrześniowej jak wielu Polaków trafił do niewoli sowieckiej, został rozstrzelany w Katyniu.

18 kwietnia 1940 r. NKWD przyszło w nocy po rodzinę w Białymstoku i wywieźli wszystkich na Sybir. Janka, babcia Urszuli Ziober miała wówczas 11 lat, jej siostra Basia 7. W Kazachstanie znaleźli się także wujek Józef Nietupski z żoną Zofią.

W 1943 r. dziewczynki zostały na zesłaniu same. Regina Nietupska bowiem została skazana na dwa lata do obozu pracy za to, że odmówiła przyjęcia obywatelstwa sowieckiego. Za to samo trafiła do łagru też ciocia, a wujek dostał aż 10 lat ciężkich robót, ponieważ w listach do Polski opisywał jak wygląda życie na zesłaniu i ktoś doniósł o tym na NKWD. Zesłany do kopalni siarki nie przeżył wyroku. Jego żona również zmarła na zesłaniu.

Janka jako mała dziewczynka musiała przejąć obowiązki dorosłej osoby. Pracowała w fabryce, sprzątała, pieliła ogródki, sortowała ziemniaki, robiła skarpetki dla żołnierzy, pilnowała dzieci.

- Babcia była bardzo dzielna, to moja bohaterka, jeszcze żyje, ma się dobrze - uśmiecha się Urszula Ziober. - Te dwa lata bez matki były jednak dla nich bardzo ciężkie, jak często opowiadała. Nie miały z nią żadnego kontaktu. Bały się, że zostaną już na zawsze zupełnie same.

Szczęśliwie mama Janki i Basi wróciła w marcu 1945 r. Chociaż wojna wkrótce się skończyła, jeszcze rok spędziły na Syberii. Musiały udowodnić, że są Polakami, a nie miały żadnych dokumentów, bo Regina straciła je w łagrze. I zdarzył się niemal cud. Oto w skromnym zesłańczym dobytku zachował się obrazek z I komunii Janki i na tej podstawie dostały zgodę na powrót do Polski.

- Historia zesłania rodziny była zawsze żywa w naszym domu, bo babcia często opowiadała o tym - podkreśla Urszula Ziober. - Zaczęłam spisywać jej opowieść. W kwietniu 2010 roku pojechałam do Katynia, żeby zapalić znicz pod tablicą z nazwiskiem pradziadka, kapitana Juliana Nietupskiego. I zupełnie nieświadomie stałam się częścią nowej historii. Bo kiedy tak stałam wśród tamtych grobów, nadeszła wiadomość o katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Pamiętam słowa starszej kobiety, z którą jechałam pociągiem w drodze powrotnej do Polski: „widzi pani, znowu ktoś ukradł nasz czas na żałobę i pamięć”. Nie było w tych słowach złości ani nawet skargi. Po prostu smutek i bezsilność. I wtedy zrozumiałam, że tym ludziom należy się nie tylko szacunek, ale i pomoc, że potrzebują kogoś, kto da im głos. Dlatego postanowiłam opowiedzieć historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat na nowo, głosem mojego pokolenia. Spisanie wszystkiego zajęło mi ponad dwa i pół roku. Publikuję ją na stronie: www.historia-mojej-babci.blogspot.com.

Blog - jak przyznaje Urszula Ziober spotkał się z szerokim odzewem. - Spodziewałam się, że przeczyta to kilka osób z rodziny, może bliskich znajomych. Po jakimś czasie okazało się jednak, że moją powieść czyta coraz więcej ludzi. Dostawałam wciąż nowe sygnały o tym, że komuś się to podoba, ktoś podziwia moją pracę i życzy mi wytrwałości. I było też sporo sytuacji (zwłaszcza wśród ludzi młodych), że dzielili się ze mną własnymi historiami rodzinnymi.

Historia Janiny Janowicz , spisana przez jej wnuczkę Urszulę Ziober ukazała się właśnie w książce „Spódniczka ze starej podszewki”.

Alicja Zielińska azielinska@poranny.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.