Tragedia w Stonawie: cztery ciała górników już wydobyte
Po wybuchu metanu w czeskiej kopalni CSM w Stonawie, niedaleko Karwiny, 9 górników wciąż jest pod ziemią. Wczoraj ratownikom górniczym udało się wydobyć na powierzchnię ciała trzech osób, ale warunki pod ziemią nie pozwoliły na kontynuowanie akcji.
Artur, Zbigniew, Arkadiusz, Aleksander, Bogdan, Kamil, Patryk, Krzysztof, Marcin, Marek, Piotr, Stanisław, Martin... To imiona trzynastu górników, którzy w czwartek, 20 grudnia, zginęli w wyniku wybuchu metanu w czeskiej kopalni CSM w Stonawie niedaleko Karwiny. To 12 Polaków i Czech - w większości mieszkańcy śląskich miast, m.in. Jastrzębia-Zdroju czy Zabrza. - Nie ma szans, żeby przeżyli - mówią ratownicy, podkreślając skalę pożaru pod ziemią, która pozbawia nadziei.
Wczoraj ratownicy górniczy zakończyli budowę tam odcinających obszar objęty pożarem, a później, gdy warunki się poprawiły, rozpoczęli akcję poszukiwawczą. Oprócz 200 ratowników zaangażowanych w działania, na miejsce ściągnięto też Alana Szydę i jego psa Brutusa. To ten sam przewodnik psa ratowniczego, którego pies odnalazł pod ziemią ciało ostatniego poszukiwanego górnika, który zginął w kopalni Zofiówka w Jastrzębiu-Zdroju w maju tego roku. - Sytuacja nie pozwoliła na to, by zjechać z psem w miejsce wypadku, ale jesteśmy postawieni w stan gotowości - mówi Alan Szyda. - Panują tam bardzo ciężkie warunki, dużo gorsze od tych w Zofiówce: tam był wstrząs i metan, a tutaj mamy jeszcze ogromny pożar, rozwalony chodnik, brak tlenu - wylicza.
Ostatecznie wczoraj warunki pozwoliły, by na chwilę do akcji mogli wkroczyć ratownicy ze sprzętem górniczym. Udało im się odnaleźć trzy kolejne ciała górników (pierwsze ciało znaleziono niedługo po wypadku), jednak wciąż 9 z 13 osób znajduje się 800 metrów pod ziemią.
Później w rejonie wypadku stężenie gazów było na tyle niebezpieczne, że nie było możliwe prowadzenie dalszej akcji poszukiwawczej. - Szef akcji podjął decyzję o natychmiastowym zamknięciu czterech tam. Nie możemy narażać życia ratowników - mówił wczoraj Ivo Czelechowsky, rzecznik spółki OKD, do której należy kopalnia CSM. Niewykluczone, że akcja ratownicza będzie kontynuowana dopiero za kilka tygodni.
W nadchodzących dniach pod ziemię będzie tłoczony azot, a odcięty tamami teren - monitorowany za pomocą specjalistycznych sond. Kiedy warunki na to pozwolą, w miejsce wypadku wrócą ratownicy.
- To ogromna, niewyobrażalna tragedia, w dodatku przed samymi świętami - mówią nam Maria i Alfred Orawscy, pochodzący z Jastrzębia-Zdroju. Pan Alfred przez lata pracował jako murarz w katowickiej kopalni KWK Wieczorek, a jego rodzina ma tradycje górnicze. Syn państwa Orawskich, Marcin, też pracuje na kopalni - na Pniówku w Pawłowicach, należącym do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. - Przeżywamy każdy taki wypadek, odciskają one na nas piętno. Teraz też łączymy się w bólu z rodzinami górników, którzy zginęli w czeskiej kopalni - mówi pani Maria.
Takich słów padło dużo podczas wczorajszej mszy świętej, która w intencji górników odbyła się w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Uczestniczył w niej także m.in. arcybiskup metropolita katowicki Wiktor Skworc.
- Wszyscy jesteśmy głęboko wstrząśnięci gwałtowną śmiercią trzynastu górników - mówił abp Wiktor Skworc. - Ta kolejna w górnictwie katastrofa uświadomiła nam znowu, jak niebezpieczna jest praca pod ziemią. (...) W czasie ciężkim jak ołów, kiedy każdy czwartek będzie przypominał tamten czwartek, 20 grudnia, pragniemy wam okazać naszą solidarność w bólu, przynieść dar pocieszenia i złożyć go w wasze serca, które tak bardzo łakną teraz bliskości i miłości męża, ojca, syna - dodawał.
W wyniku wybuchu metanu, oprócz trzynastu ofiar śmiertelnych, rannych zostało 10 górników pracujących wówczas pod ziemią. Dwóch Polaków nadal przebywa w szpitalu w Ostrawie. Stan jednego z nich określany jest jako krytyczny, wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Współpraca: Arkadiusz Biernat