Próbka B potwierdziła pozytywny wynik testu antydopingowego sztangisty Tomasza Zielińskiego. Sportowiec już opuścił wioskę olimpijską w Rio de Janeiro i wraca do Polski. Cały czas idzie w zaparte.
Ciężarowiec Tomasz Zieliński miał walczyć w Rio de Janeiro o medal, ale z Brazylii zabierze do Polski jedynie pozytywny wynik kontroli antydopingowej.
Wczoraj do polskiej misji olimpijskiej w Rio de Janeiro dotarły wyniki badania próbki B polskiego ciężarowca. Nieoczekiwanej wolty w tej zawstydzającej historii nie było – drugi test potwierdził, że Zieliński stosował nandrolon.
Chwilę później pojawił się oficjalny komunikat: „W świetle powyższego przewodniczący Polskiej Reprezentacji Olimpijskiej, prezes PKOl Andrzej Kraśnicki podjął decyzję o wykluczeniu z reprezentacji Tomasza Zielińskiego”.
O godz. 18 polskiego czasu ciężarowiec opuścił wioskę olimpijską.
– Wydaje mi się, że został popełniony jakiś błąd w sztuce. Nigdy się nie dopingowałem, nigdy. Miałem trzy kontrole przed przyjazdem tutaj i wszystkie były negatywne. Tu ledwo przyjechałem do wioski [31 lipca – red.] i już mnie dziewczyna zabrała na kontrolę, co też mnie bardzo zdziwiło. I nagle wyszło, że jestem na dopingu – mówił dziennikarzom Zieliński.
To, że ciężarowiec miał trzy kontrole w Spale, potwierdza przewodniczący Komisji do Zwal¬czania Dopingu prof. Jerzy Smorawiński, tyle że Zieliński nie mógł znać ich wyników.
– Pojawiły się pewne problemy w laboratorium, które teraz intensywnie wyjaśniamy. Dlatego czekamy na wyniki, przy czym nie mają większego znaczenia przy pozytywnej próbce B. Ostatnie badanie odbyło się 22 lipca – mówi prof. Smorawiński.
Zieliński broni się jak większość sportowców przyłapanych na dopingu, ale niektóre jego teorie przedstawiane w Rio nie wytrzymują konfrontacji z faktami.
– Pan profesor z Niemiec, który przyleciał na zbadanie mojej próbki B, powiedział, że jest wysoce nieprawdopodobne, abym ja zażywał nandrolon, bo on utrzymuje się w organizmie około półtora roku. Jak to wyjaśnić? Miałbym być tak głupi, że mając szansę na medal, biorę nandrolon przed samym wylotem na igrzyska? – zawieszał głos Zieliński.
Profesor Smorawiński: – Nie jest prawdą, że ten środek utrzymuje się latami w organizmie. Zależy od dawki i metabolizmu, ale zwykle znika najdalej po kilkunastu dniach, więc możliwe, że do zażycia doszło między 22 lipca a początkiem igrzysk. Zieliński mógł liczyć, że zostanie zbadany tuż przed lub tuż po starcie i wtedy faktycznie mógłby być czysty.
Kolejny argument Zielińskiego: – To jest steryd ze średniowiecza. Po co miałbym go brać?
Profesor Smorawiński: – Nan¬dro¬lon faktycznie znany jest w sporcie od kilkudziesięciu lat, ale nie jest dopingiem archaicznym. Nadal pozostaje w powszechnym użyciu, zwłaszcza w rodzinie sztangistów jest popularny.
Zieliński szukał jeszcze furtki z innej strony. – Aparatura to jest elektromechaniczna rzecz, wszystko się potrafi popsuć.
Profesor Smorawiński: – Słyszałem o chaosie i brudzie w Rio, ale nic o pomyłkach w badaniach antydopingowych. Pamiętajmy, że w tym czasie odpowiedzialność nie spoczywa wyłącznie na Brazylijczykach. W trakcie igrzysk w laboratorium pracują specjaliści z całego świata. Z prostego powodu: ilość pracy jest ogromna.
W polskim budynku w wiosce olimpijskiej to ostatnio temat numer jeden, ale nie wpływa na atmosferę w reprezentacji, może poza grupą sztangistów. – Z innych sportowców każdy koncentruje się na sobie, na swoich startach. To jest temat roz¬mów, ale też bez przesady. Ale nie ukrywajmy, trochę siara z tym dopingiem – usłyszeliśmy od jednego z naszych zawodników.
W Rio de Janeiro zostaje brat Zielińskiego Adrian, mistrz olimpijski z Londynu. Obaj mieli startować w kategorii do 94 kg.