To żaden problem pracować u Czecha. Jedynie doskwiera, że nie jesteś u siebie
14 lat temu, w pięknych czasach wielu bliższych i dalszych reporterskich podróży, pojechałem ze znakomitym fotografem „Dziennika Zachodniego” Arkadiuszem Golą do Karwiny. Chcieliśmy się przyjrzeć, jak żyją polscy górnicy, którzy w czeskich kopalniach znaleźli zatrudnienie.
To był czas po reformie górnictwa, którą przeprowadził rząd Jerzego Buzka. 100 tysięcy górników straciło pracę, jedna trzecia z nich wzięła odprawy i podpisała zobowiązanie: nigdy już nie będzie starać się o pracę w polskim górnictwie. Ich stanowiska miały zostać zlikwidowane. Co mieli robić mężczyźni w sile wieku, którzy węgiel mieli we krwi? Siedzieć przed telewizorem? Program odbił się Śląskowi czkawką. Co prawda górnictwo zreformowano, ale frustracja w rodzinach narastała. Wtedy pojawiła się szansa na pracę w Czechach, gdzie zakaz nie obowiązywał, a przecież z południa województwa dojazd nie stanowił żadnego problemu. Między innymi dlatego do dziś jest tam tylu Polaków. I wtedy, w 2004 roku, do nich pojechaliśmy. Reportaż ten znalazł się potem w książce Arka Goli i mojej, zatytułowanej „Ludzie z węgla”. Niewielki fragment tego tekstu - obok.
Barbórka widziana okiem niegórnika (gorola pewnie): kasa ekstra, którą wydają potem w Media Markt na kolejną kamerę czy odkurzacz dla starej, znaczy żony; cały miesiąc picia na jakichś karczmach piwnych; dodatkowe wolne, paczki dla dzieci; ukłony z każdej strony, choć przecież zwykle wszyscy ich olewają.
Barbórka widziana okiem górnika (z Kochłowic pewnie): dzień, kiedy widzę szacunek w oczach znajomych; Tele-express, który daje migawkę z mojej gruby; wydanie „Dziennika Zachodniego”, gdzie ciepło piszą o górnictwie; premier robi z siebie kretyna, próbując ubrać kask sztygara; można się napić w barze jak człowiek.
Barbórka widziana okiem górnika na uchodźstwie
Jest wczesny wieczór, na parkingu pod gigantycznym, posocjalistycznym Hotelovym Dumem w Karwinie robi się głośno. Górnicy po czterech wsiadają do jednego auta. Po chwili słychać pierwszy silnik i zaraz drugi, gdzieś wyje odpalany maluch, pierwsze światła, drugie, trzecie, samochody szybko się rozjeżdżają. Pięć minut i na parkingu znowu cisza. Kilkaset osób pojechało na noc do roboty. I tylko z Barbórki słychać gwar. Barbórka to jedyna knajpa w okolicy. I teraz jest tak: połowa z dwóch tysięcy polskich górników na uchodźstwie jest na szychcie w czeskich kopalniach, druga połowa w Barbórce i podobnych knajpach odpoczywa po szychcie.
Jesteśmy w Barbórce
- Spieprzajcie - częstują nas na dzień dobry ci ze stolika „Darkov” (nazwa stolika równa się nazwie kopalni).
W „Armadzie” jest lepiej: - Siadajcie. I za 12,5 korony zamawiają u podstarzałej „szefki” (kelnerki) Złotego Bażanta. Jednak w Barbórce furorę robi też Tuzemak.
- Tu, w tej knajpie, naprawdę chce się odpoczywać, rozumiecie to? - tłumaczy nam Piotrek spod Wałbrzycha. - Tu siedzisz z kolegami i dziękujesz Bogu, że jeszcze żyjesz, że w ogóle mogłeś wyjechać z dołu.
- To niebezpieczne kopalnie - wchodzi mu w słowo „chłopak z Gliwic” (tak go przedstawiają koledzy). - I nie ma opieprzania się.
Będziesz słaby, to wyjazd.
Stolik „Darkov” jest w prawym rogu Barbórki. Na wprost niego - stolik „Armady”. Gdzieś obok koślawe krzesła ludzi z kopalni „CS Młodzież” (to tu doszło do katastrofy - dop. red.). Górnicy siedzą niby razem, ale tak naprawdę dzielą ich mury. Liczy się kopalnia, w której pracują, liczy się, kto do jakiej brygady należy, liczy się, czy jesteś ze Śląska, czy z Zagłębia. - Ale generalnie wiara jest tu zgrana - uspokaja Milan, Słowak, przyjaciel paczki z „Armady”.
Dziennikarz, górnik, dwa bratanki
Po kilku piwach dziennikarz i górnik to dwa bratanki i właściwie mamy sztamę. Leszek wyłuszcza nam sprawę: - Niektórzy Czesi początkowo traktowali nas jak przyjezdnych, którzy zabierają im pracę. Ale teraz rzadko słyszy się takie głosy. Czesi nie garną się do górnictwa, więc może i dobrze, że mają teraz Polaków. A my musimy tu robić, bo w Polsce wzięliśmy kasę i podpisaliśmy, że już się nie zatrudnimy. Te kopalnie mają zbyt na węgiel, szkoda byłoby, gdyby nie mieli rąk do pracy.
Polacy dają więc ręce do pracy, a Czesi jaką taką pensję. I jeszcze Złotego Bażanta dają nam Czesi. I Tuzemaka, rum pierwszorzędny. I knajpę Barbórkę. I szefkę. Tylko trzynastki nie dają na Dzień Górnika. Dlatego, jak Polacy w Karwinie słyszą Barbórka, to wolą myśleć o knajpie niż o święcie, bo ich nerwy biorą. Wtedy znów mówią „spieprzajcie”.
(Po opublikowaniu reportażu - wersja powyżej to olbrzymi skrót - górnicy obrazili się na nas na amen. Twierdzili, że ujawniliśmy pewne tajemnice z życia hotelu robotniczego, o których w ich polskich domach nikt nie powinien wiedzieć).