To tu trzeba mieć nerwy
1.000.000 ludzi pod opieką, 500 telefonów dziennie do odebrania, 51 karetek do dyspozycji. A I tym nawet podczas 24-godzinnych dyżurów zarządza sześć osób. Nasz reporter też „dyżurował”.
Najgorsze są weekendy. Wtedy telefonów bywa po 700 dziennie. Nie ma dosłownie chwili spokoju. Ciężkie są też poniedziałki i wtorki. Trochę luźniej jest za to w środy i czwartki. Bo jest „tylko” około 500 telefonów od ludzi z całego regionu.
Dlatego zgodę na wejście do Skoncentrowanej Dyspozytorni Medycznej w Gorzowie w Lubuskim Urzędzie Wojewódzkim w Gorzowie dostaję właśnie na środę. - Jest szansa, że będziemy mogli porozmawiać. Choć zastrzegam: przyjmuję zgłoszenia jak każdy z dyspozytorów. Będziemy przerywać - ostrzega od razu kierownik dyspozytorni Robert Kozłowski.
Lata doświadczenia
Za zaciemnianymi drzwiami otwieranymi na kod dyżury są 12 i 24-godzinne. Województwa pilnuje sześć osób, które decydują o wyjazdach 51 ambulansów i wylotach dwóch helikopterów. Na „mojej” zmianie pracuje: Kozłowski (20 lat w „systemie” - jak się tu określa ratownictwo), Małgorzata (25 lat „systemu”), Damian (20 lat), Mirek (13 lat), Zbigniew (12 lat) i Alicja (9 lat).
Dyspozytornia przypomina biuro. Ludzie siedzą w boksach, które są od siebie oddzielone szklanymi ścianami. Dwa główne stanowiska zajmuje R. Kozłowski i pan Damian. Przed nimi komputery, monitory, a na ścianie gigantyczne telewizory i jeszcze kilka mniejszych monitorów. Na każdym widzę... karetki. Okazuje się, że to obraz na żywo ze wszystkich stacji pogotowia. Obok, na mapie Lubuskiego, dostrzegam ikonki samochodzików. To każda z karetek. Widać gdzie jest i czy pracuje (ma kolor czerwony) czy czeka na wezwanie (jest na zielono). To też obraz w czasie rzeczywistym. - Przyjmuję zgłoszenie, dysponuję karetkę, dostaję potwierdzenie od załogi i widzę w czasie rzeczywistym, czy wyjeżdża - mówi R. Kozłowski i... odbiera telefon. To zgłoszenie z Gorzowa. Kozłowski wypytuje, kto dzwoni, skąd, w jakiej sprawie. Na wielkim ekranie (85 cali!) pojawia się od razu numer dzwoniącego i dane osoby, na którą zarejestrowany jest numer. Pokazuje się też lokalizacja. Czyli dyspozytor, jeszcze zanim się odezwiemy, wie kim jesteśmy i skąd dzwonimy. Dodatkowo, gdy Kozłowski wpisuje w specjalnej formatce dane kobiety zgłaszającej duszności, od razu program podpowiada, która karetka jest najbliżej i za ile minut może dojechać. W tle słyszę, że wszyscy dyspozytorzy też prowadzą rozmowy. Np. ciężarna w pociągu z Berlina źle się czuje i trzeba zapewnić jej pomoc już po polskiej stronie. Gdzie indziej posiniało dziecko. Dyspozytor spokojnie radzi zwilżyć ręcznik i chłodzić dziecko, uspokaja matkę i wysyła ekipę karetki.
W sumie dyspozytorów jest 28. Na zmianie pracuje ich sześcioro. Zawsze i wszyscy w Gorzowie. Kiedyś dyspozytorni było rozsianych po całym województwie aż 14. Pracowało w nich 15 dyspozytorów. - Jak dajecie radę? - pytam.
- Dajemy - odpowiada R. Kozłowski. Z pomocą przychodzi technika. Tak naprawdę nie jest ważne, gdzie siedzi dyspozytor. Mapy i komputery oraz lokaliza - tory w karetkach sprawiają, że dyspozytornia dla regionu mogłaby być wszędzie. Nikt nie traci przez gorzowską lokalizację nawet sekundy.
- No a lokalne niuanse? Skróty? Utrudnienia znane miejscowym? - dociekam. Na to Kozłowski pokazuje mi komunikaty, informacje i mapy z najnowszymi danymi o utrudnieniach. I teczkę z lokalnymi „ciekawostkami”. To podpowiedzi od dyspozytorów, którzy pracowali w terenie, o tym, którędy szybciej dokąd dojechać. Choć zespoły z ambulansów są cały czas te same, z terenu. I bez podpowiedzi wiedzą, jak najszybciej dojechać.
Jednak i tu pomocna jest technika. Bo np. dzwoni człowiek i mówi, że jest z Wysokiej.
A Wysokie są u nas trzy. Co prawda, dyspozytor dopytuje z której, ale na monitorze już mu się wyświetla pozycja dzwoniącego.
No właśnie: dopytywanie. Nie denerwujcie się, gdy dziecko leci wam z rąk albo mama ledwie oddycha, a dyspozytor spokojnym tonem pyta o - Waszym zdaniem - zbędne szczegóły. - To nasz obowiązek. Każde pytanie musimy zadać - zapewniają dyspozytorzy.
To i tak luzik
Jestem z nimi niecałą godzinę i mam dość. Oni po 24 godzinach tym bardziej. - Nawet domowy numer odbieram wtedy słowami „Ratownictwo medyczne, słucham” - mówi Kozłowski.
Najgorsze są weekendy. W ludziach pojawia się agresja, sporo dzwoniących jest po alkoholu. Dyspozytorzy słyszą wyzwiska, groźby, przekleństwa. Bywają fałszywe wezwania. Problemem są też wezwania w stylu „jechałam półgodziny temu i widziałam leżącego człowieka”. - Dla bezpieczeństwa wysyłamy na miejsce karetkę. Ale w 99 proc. okazuje się, że jechała niepotrzebnie - dodaje R. Kozłowski.
I podpowiada: - Jeśli widzimy osobę leżącą na ulicy, na ławce, w krzakach, zanim wezwiemy karetkę podejdźmy i zapytajmy, jak się czuje i czy potrzebuje pomocy. Jeśli choćby odpowie „nie” albo odburknie, to już wiemy, że jest przytomna i oddycha. Dla nas to bardzo ważna informacja.