To Polacy otworzyli drogę na Rzym, płacąc najwyższą ceną

Czytaj dalej
Alicja Zielińska

To Polacy otworzyli drogę na Rzym, płacąc najwyższą ceną

Alicja Zielińska

Wczesnym rankiem 18 maja 1944 roku nasze oddziały weszły do ruin klasztoru na Monte Cassino. To był mój najszczęśliwszy dzień, bo udało się nam to, czego nie mogli dokonać inni - Polacy zwyciężyli Niemców. Wśród żołnierzy odnalazłem też niespodziewanie swego brata, który został skazany przez Sowietów do łagru. Publikujemy kolejną część wspomnień pana Antoniego Łapińskiego pochodzącego z Łap, który walczył pod Monte Cassino.

Silnie ufortyfikowany pas umocnień przebiegał w najwęższym miejscu półwyspu. Górujący nad nim klasztor benedyktynów był głównym punktem niemieckiego oporu. Zapewniał kontrolę nad jedyną wówczas drogą do Rzymu i blokował nacierające z południa wojska alianckie. Oto jak zapamiętał tamte dni Antoni Łapiński.

„Niemcy stosują ostrzał nękający, tzn. co jakiś czas wystrzeliwują kilka pocisków na oznaczone cele, a potem jest trochę spokoju. Są dobrze wstrzelani i po każdej serii są zabici i ranni. Na całej, naszej powierzchni jest dużo zgromadzonego wojska, a więc łatwo trafić w cel. Oszczędzają też amunicję, bo nie mają jej zbyt dużo. Coraz bardziej oswajam się z kanonadą artyleryjską, syczącymi, a raczej trzaskającymi wystrzałami moździerzowymi i krótkimi seriami niemieckich karabinów maszynowych.

Moja drużyna ma za zadanie odebrać ciężko rannego żołnierza leżącego na noszach w izbie lekarskiej doktora Majewskiego i zanieść go do podnóża Dużej Miski, gdzie znajduje się początek sztafety. Koniec sztafety znajduje się tam, gdzie w ciemnościach przywiozły nas samochody. Ostatni etap ewakuacji rannego odbywa się małym samochodem do szpitala polowego. Na noszach znajduje się ranny żołnierz, który waży około 60 kg plus 17 kg ważą drewniane nosze plus hełm - razem ponad 80 kilogramów. Ten ciężar trzeba nieść na odległość jednego kilometra po ciężkiej, kamienistej i nierównej ścieżce. W drodze powrotnej często niesiemy wodę w 20-litrowych kanistrach i prowiant. Nigdy nie nosimy amunicji. To zabronione. Tą kamienistą ścieżką idą też żołnierze w różne strony. Droga ta jest często pod ostrzałem artyleryjskim. Nasze opaski Czerwonego Krzyża noszone na rękach nie zdają się na nic. Są ranni i zabici wśród noszowych.

Taka sytuacja trwa do 12 maja. 3 Dywizja Strzelców Karpackich powoli, ale systematycznie wykrwawia się. Jedenastego maja 1944 r. o godz. 20.00 pod Domkiem Doktora zbiera nas dowódca i odczytuje rozkaz gen. Andersa, w którym nakazuje on swoim oddziałom zaatakować wroga na całym odcinku frontu.

Wszyscy jesteśmy podekscytowani i czekamy na godzinę 23.00. Jest godz. 23.00 i nagle ponad tysiąc alianckich armat gruchnęło na pozycje niemieckie. W wielu miejscach było tak widno, że w nocy można było czytać gazetę. Taka kanonada trwała do 1.00 w nocy. W tym czasie siedzieliśmy i nic nie robiliśmy, bo nie było kogo nosić. Niemcy milczeli gdzieś ukryci. Po 1.00 w nocy ruszyła do ataku nasza 1 Brygada Karpacka. Po godz. 2.00 do Domku Doktora zaczęli być przynoszeni pierwsi ciężko ranni żołnierze. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Jak rozwidniło się, było ich tak dużo, że nie byliśmy w stanie odnieść ich do Dużej Miski. Musieli czekać na swoją kolej.

Byliśmy piekielnie zmęczeni, ale żyliśmy. Z relacji rannych wynikało, że wzgórze 593, czyli Hannibal, było kilka razy zdobywane przez naszą piechotę i kilka razy musieli się wycofywać nasi pod naporem niemieckich kontrataków. Przez cały następny dzień trwały zaciekłe walki o to wzgórze, a także jeszcze trudniejsze - o wzgórze 569.

W następnych dniach było jeszcze gorzej. Byliśmy przygnębieni, bardzo zmęczeni. Myśleliśmy tylko o tym, aby przez chwilę położyć głowę na kamieniu i choć godzinę albo dwie się przespać. W dniu 17 maja do drugiego natarcia została wyznaczona 2 Brygada Karpacka. Ściągnięto wszystkie rezerwy, jakie Korpus posiadał. 2 Brygada uderzyła na Gardziel i Mass Albanettę i osiągnęła znaczne sukcesy. Inni sprzymierzeni również poczynili pewne postępy. Niemcy byli wyraźnie osłabieni i nie mieli innego wyjścia, jak wycofać swoje oddziały z linii umocnień, pozostawiając tylko jednostki opóźniające odwrót swoich sił.

Wczesnym rankiem nasze oddziały weszły do ruin klasztoru na Monte Cassino. Około godz. 9.00 stałem przed studnią 50 metrów od Domku Doktora i patrzyłem na zdobyty klasztor. W nocy udało mi się ze 3 godziny przespać, opierając głowę na torbie medycznej, która leżała na kamieniu. Przez cały okres bitwy nie przypominam sobie, abym coś gorącego jadł lub pił. Pamiętam, że głównym pożywieniem była konserwa wołowa tzw. beef. Natomiast stojąc przed wspomnianą studnią, zauważyłem, że ścieżką od strony Gardzieli idzie grupka około siedmiu żołnierzy, a na ich czele - jakiś oficer. Gdy zbliżyli się na odległość kilkunastu metrów, rozpoznałem, że tym podporucznikiem idącym przed żołnierzami jest mój rodzony brat, starszy ode mnie o 4 lata. Wyglądał tak, jak kilka lat temu, gdy został zwolniony z łagru syberyjskiego i wrócił do nas, do rodziny, która została wywieziona w 1940 r. na Syberię.

18 maja 1944 r. był moim najszczęśliwszym dniem w życiu - raz, że zdobyliśmy wzgórze i klasztor Monte Cassino, czego inni nie mogli dokonać, a po drugie odnalazłem brata żywego. Serdecznie się z nim przywitałem, a na pożegnanie spojrzał na żołnierzy i powiedział do mnie : „Patrz ilu żołnierzy żywych mogłem zebrać po natarciu mojego plutonu na Mass Albanettę i Gardziel”. Pluton liczył 30 żołnierzy i wchodził w skład 6 Batalionu Piechoty 2 Brygady 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Po jakimś czasie, gdy się z nim widziałem, powiedział mi, że po bitwie odnalazło się jednak 18 żołnierzy na liczący 30 ludzi oddział idący do ataku. Reszta oddała swoje młode życie w obronie ojczyzny”.

Walki pod Monte Cassino należały do najcięższych, największych i najkrwawszych batalii frontu zachodniego II wojny światowej. Bitwa ta miała ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu działań wojennych. Otwierała wojskom alianckim drogę na Rzym. Polacy swój sukces okupili jednak dużymi stratami. W majowym natarciu poległo 923 żołnierzy, blisko 3 tys. zostało rannych. Pochowano ich na powstałym u stóp wzgórza cmentarzu.

Alicja Zielińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.