- Tak źle chyba jeszcze nie było - mówi Agnieszka Maternik, opiekująca się porzuconymi psami z gminy Gubin. Ten problem jest wszędzie.
Od początku roku w całym powiecie krośnieńskim odnotowano więcej wałęsających się, bezpańskich psów niż kiedykolwiek.
- To dziwne. Zwykle najgorzej jest w okresie letnim, kiedy ludzie wyjeżdżają na wakacje, porzucają swoje psy - mówi znany gubiński zwierzolub, Agnieszka Maternik. - W tym roku takie nasilenie jest właściwie od początku roku. W ciągu jednego tygodnia trafiły do mnie trzy bezdomne psy. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak było.
Gubinianka dodaje, że może być jeszcze gorzej. - Wkrótce zacznie się wysyp szczeniąt. Ponadto wielkimi krokami zbliża się do nas okres wakacyjny, w którym najczęściej psy są wyrzucane - opowiada.
Trudno też znaleźć przyczynę takiego zachowania właścicieli. - Wszędzie mówi się, żeby psów nie wyrzucać. Niestety, chyba ludzie boją się odpowiedzialności za zwierzęta. Obawiają się, że nie podołają, źle będą je traktować. Wyrzucając je robią im jednak największą krzywdę - podkreśla Maternik.
Wysokie koszty i obciążenie dla gminy
Kłopot z bezdomnymi psami jest również uciążliwy dla gmin.
- Przede wszystkim to kosztuje, na dodatek sporo - mówi wójt gminy Maszewo, Dariusz Jarociński. - Jak dla mnie to pieniądze wyrzucane w błoto.
Wójt uważa, że wszystkie psy powinny być chipowane. - Wtedy moglibyśmy zlokalizować właściciela psa. Z drugiej strony żaden właściciel, który ostatecznie zamierza wyrzucić psa, takiego chipa zwierzęciu nie założy. Może powinien być jakiś obowiązek - zastanawia się Jarociński.
Dodaje, że w gminie Maszewo problem z psami bezdomnymi jest bardzo duży.
- Ludzie wyrzucają psy dosłownie w trasie. Jadą drogą wojewódzką, zatrzymują się i zostawiają je. Jest ich całe mnóstwo - narzeka.
Wolą szukać właścicieli z pomocą internetu
Kłopot z bezdomnymi psami występuje w całym powiecie. Urzędnicy z gminy Dąbie umieszczają ogłoszenia na stronie internetowej w poszukiwaniu właścicieli.
- Musimy się jednak upewnić, czy jest konieczność przewożenia psa do schroniska. To jest duże obciążenie dla budżetu gminy - mówi sekretarz urzędu w Dąbiu.
Mimo tego pojawia się wiele nieporozumień. Ludzie znajdujący bezdomne psy na terenie gminy nie potrafią się dogadać z urzędnikami. Tak było na początku roku, kiedy pan Arkadiusz przewoził małego pieska, znalezionego przez jego koleżankę.
- W schronisku nie mogli przyjąć tego psa, ponieważ gmina Dąbie nie ma podpisanej umowy z placówką w Zielonej Górze. Zadzwoniłem do urzędu w Dąbiu i pytałem co mam z tym psem zrobić. Urzędniczka cały czas się wykręcała, mówiła o jakiś uchwałach... - mówił. Później pojechał do urzędu w Dąbiu, gdzie wybuchła awantura.
- Po 30 minutach urzędniczki przejęły psa, zaczęły umieszczać na stronie internetowej urzędu zdjęcia z informacją, że szukają właściciela - opisuje znalazca czworonoga.
Zaznacza, że nie uzyskał informacji o tym, do jakiego schroniska jest przypisana gmina i czy w ogóle ma podpisaną jakąś umowę.
- Gdzie się zgłosić? - pytają bezradni mieszkańcy
Później pojawiły się kolejne zgłoszenia mieszkańców. - W krótkim czasie w Kosierziu pojawiły się trzy bezdomne psy - opowiada kobieta. - Dzwoniłam w tej sprawie do gminy, kiedy jeden z psów był pod gimnazjum im H. Sienkiewicza w Dąbiu. W odpowiedzi pani powiedziała mi, że dyrektorka jej nic nie zgłaszała i ta wiadomość musi wyjść od dyrekcji. Udałam się więc do dyrektorki. Powiedziała, że to zgłosi - opowiada.
Minęły dwa tygodnie. Pies błąka się pomiędzy wioskami, jednego dnia jest w Kosierzu, następnego zaś 7 km dalej w Dąbiu, lub 10 km dalej w Brzeźnicy.
- Ponownie odwiedziłam dyrekcję, aby zapytać się czemu pies nadal się błąka. Panie powiedziały, że czekają. Nikt nic nie może zrobić, ponieważ gmina nie ma podpisanej umowy z żadnym schroniskiem i wszyscy czekają aż ktoś zgłosi się do przygarnięcia psa - mówi poirytowana mieszkanka.
- W tym czasie pies nie ma co jeść, gdzie spać, ani co pić chyba, że z kałuży. Ostatnio pojawił się nowy bezdomny pies, już trzeci. Był koło mojego domu, akurat stał radiowóz, a zwierzę znajdowało się 200 metrów od pojazdu. Zgłosiłam to policjantom, oni odpowiedzieli mi żebym zadzwoniła do straży miejskiej, bo oni nie są hyclami. To zadzwoniłam, lecz nikt nie odbierał na żaden z podanych numerów na stronie internetowej - opowiada kobieta.
Trzy dni na znalezienie właściciela
W urzędzie gminy w Dąbiu zapewniają, że gmina ma podpisaną umowę ze schroniskiem.
- Działamy według rozporządzenia i naszej uchwały. Mamy zapewnioną opiekę weterynaryjną. W ciągu maksymalnie trzech dni staramy się znaleźć właściciela psa. Jeśli się nie udaje, to wtedy dostarczamy go do schroniska w Szczawnie, z którym mamy podpisaną umowę - zapewnia sekretarz gminy.
Urzędy starają się znaleźć właścicieli na własną rękę, bo w innym wypadku muszą płacić duże pieniądze.
- Mamy teraz kilka psów w schronisku. Dokładnie dziesięć. Ostatnio przyszła faktura. 2 tys. 700 złotych do zapłaty. W zależności od ilości psów jest więcej lub mniej. Mimo wszystko jest to obciążenie dla budżetu - informuje wójt Jarociński.