To nie o liczbę lat chodzi w życiu, tylko o ilość życia w tych latach – mówi Ewa Klimaszewska, emerytka, podróżniczka i autorka bloga
Ewa Klimaszewska z Supraśla, odwiedziła już 26 krajów na kilku kontynentach. Na Kubie tańczyła salsę, w Acapulco nurkowała w Pacyfiku, zdobywała szczyty Alp i zaglądała w głąb wulkanu Etna. Nie przeszkodził jej ani nowotwór, ani pandemia.
To nie o liczbę lat chodzi w życiu, tylko o ilość życia w tych latach – mówi Ewa Klimaszewska z Supraśla, emerytka, podróżniczka i autorka bloga "Naprzeciw Szczęściu"
Naprzeciw Szczęściu – brzmi jak drogowskaz. Skąd pomysł, by tak nazwać bloga?
Nie próbuję zdefiniować szczęścia, chcę jedynie określić, co sprawia, że czuję się szczęśliwa. Jestem przekonana, że okres dziecięctwa ma wielki wpływ na nasze życie. To na tym właśnie etapie rozwoju ważą się nasze losy. Tak więc wrócę do pojęcia mojego szczęścia, które na różnych etapach mego życia miało inną definicję. Teraz, kiedy nikt mnie nie potrzebuje, a przynajmniej tak mi się wydaje, mogę na miarę moich własnych, skromnych środków i przy wsparciu finansowym męża poznawać świat, ten, który kiedyś był dla mnie wielką zagadką i tajemnicą. Podróże to moja definicja szczęścia i moja pozytywna energia, której potrzebuję do walki z szarą codziennością, do zmagania się z własnymi ułomnościami. Na szczęście nie jesteśmy wszyscy tacy sami. Bo jak śpiewa Natalia Kukulska: Jeden lubi spać, drugi lubi jeść, jeden mówi „pa”, drugi woła „cześć”. Jeden czyta wciąż, drugi w piłkę gra, każdy lubi coś, a co lubię ja? Ja kocham podróże i spotkania z przyrodą. Kiedy tylko coś zaczyna mnie boleć, pakuję walizkę i wyjeżdżam.
W ilu krajach świata byłaś?
Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem! Policzmy, myślę, że w 26. Najbardziej lubię podróżować po Europie, poznawać jej historię, kulturę, tradycje, zwyczaje, obcować z przyrodą. Basen Morza Śródziemnego to istny raj dla podróżników i turystów. Poznaję coraz więcej wysp rozsianych po Morzu Śródziemnym. Zwiedziłam ich kilkanaście na morzach: Tyrreńskim, Jońskim, Egejskim, Balearskim, Liguryjskim, Adriatyckim, Sycylijskim, Cypryjskim, Lewantyjskim…
Na Kubie tańczyłaś salsę, w Acapulco nurkowałaś w Pacyfiku, zdobywałaś szczyty Alp i zaglądałaś w głąb wulkanu Etna. Która z wypraw była dla ciebie tą najbardziej niezwykłą?
Poznanie drzemiącej tajemnicy Etny było moim marzeniem. Moje emocje sięgały zenitu, kiedy – lecąc samolotem – po raz pierwszy ujrzałam wierzchołek wulkanu. Następnego dnia czekała mnie wyprawa na ten rozległy górotwór z 270 bocznymi kraterami liczący 3340 metrów wysokości. Wreszcie na własne oczy zobaczyłam mityczną Ziemię Ognia i jej gorące serce, kuźnię boga ognia Wulkana i siedzibę Cyklopów. Od tego czasu, moja fascynacja wulkanami rosła. A Kuba? No cóż, to wyjątkowy twór boski, latami zniekształcany przez genialnego dyktatora El Comandante en Jefe - Fidela Kastro i jego brata Raula. Legenda Che Guevary też wciąż tam żyje, a Kubańczycy – mimo biedy – generują specyficzne rytmy na swoich gitarach, kontrabasach, bongosach, clavesach i grzechotkach zapraszając do tańca ciekawskich turystów. Mawiają, że ich życie jest znośne dzięki tańcowi, muzyce i miłości. Zarażają swoim entuzjazmem i energią. Powiedzenie: wszyscy tańczą albo nikt nie tańczy jest na Kubie prawdziwe jak nigdzie indziej, a salsę jak tańczyć to tylko na Kubie!
Na swoim blogu – obok egzotycznych wypraw po różnych kontynentach – opisujesz też wycieczki do Knyszyna, Ciechanowca, Brańska. Zwiedzanie Podlasia może dać takie same emocje co zwiedzanie Paryża czy Aten?
Każda podróż jest emocjonująca i każda inna. Zanim ruszyłam na zagraniczne wyprawy, poznawałam własne podwórko. Historyczna kraina Podlasia obejmuje też tereny, które nie wchodzą w skład obecnego województwa podlaskiego. Najciekawsze miejscowości, z bogatą historią, rozsiane po całym regionie, poznaję od kilku lat. Te najbliżej mnie odwiedzam często, organizując jednodniowe wycieczki, do tych dalszych wybieram się na dłużej. Zafascynowało mnie Podlasie obejmujące tereny pomiędzy Białymstokiem a Lublinem, leżące wzdłuż granicy polsko-białoruskiej i to w dolinie Bugu. Bardzo bliska jest mi też Francja. To było pierwsze państwo zza „żelaznej kurtyny”, do którego mogłam wyjechać. Dopiero tam zaczęłam poznawać kulturę zachodu, która wcześniej była mi zupełnie obca. Fascynuje mnie też starożytna Grecja, której kiedyś „liznęłam” w szkole, a teraz mamy ją na wyciągnięcie ręki. Niesamowite. Zdradzę, że jeszcze marzy mi się Floryda...
Twój blog to swego rodzaju pamiętnik, w którym nie dość, że opisujesz swoje podróże, to też uważnie przyglądasz się swoim nastrojom i uczuciom.
Moim pierwszym zamierzeniem było napisanie książki, czegoś w rodzaju eseju, autobiografii. Powstało nawet kilka rozdziałów, które ostatecznie zamknęłam na twardym dysku zewnętrznym i wrzuciłam do szuflady. Chciałam opisywać stan ducha i wychodzenie z cierpienia. To miała być książka pt. „Boży parasol”.
Twoje pierwsze wpisy na blogu powstały ponad 11 lat temu, w 2011 roku. Pierwszy tekst nosi tytuł „Największym szczęściem jest kochać”. Pamiętasz dlaczego wtedy chwyciłaś za pióro?
Zaczęłam od założenia bloga nie mając najmniejszego doświadczenia w jego prowadzeniu, ale pisanie tekstów sprawiało mi coraz większą przyjemność. Zaczęłam od wspomnień z dzieciństwa, zapisując je w Obrazach, których w sumie było czternaście. Po jakimś czasie przyszedł kryzys i zwątpienie, czy dobrze robię wpuszczając czytelnika w swoje życie. Momentami też ogarniał mnie smutek, który drążył mój mózg i nie pozwalał normalnie funkcjonować. Nie mogłam wyrazić go łzami, nikomu go wytłumaczyć i z nikim go dzielić. Powodem smutku było to, że mój mąż, Ryszard, moja życiowa podpora, wciąż był daleko ode mnie, za granicą, na tak zwanym dorobku. Zamykałam się więc w świecie własnych myśli i czekałam w bólu, kiedy wreszcie ta bezwolność mnie opuści. Nikogo nie chciałam widzieć, nikomu nie chciałam się naprzykrzać beznadziejnym stanem przygnębienia. Czasami wydawało mi się, że zastygam w odrętwieniu, w jakiejś wielkiej pustce, która mnie osacza i obejmuje z każdej strony swoimi wielkimi łapami i nie pozwala wyjść przez drzwi, których nikt przede mną przecież nie zamknął. Żył we mnie żal i udręka.
Pisanie zatem ma dla ciebie znaczenie terapeutyczne.
Nie lubiłam i nie lubię pokazywać zgnębionej zmartwieniem twarzy. To postarza, odstrasza lub przyciąga ciekawskie spojrzenia. Udaję więc radość i ukrywam mój smutek. Wesołość jest rodzajem odwagi – zwykł mawiać Ernest Hemingway.
W momencie, gdy czytałam twoje wpisy, nieustannie chodziło mi po głowie pytanie: co to za kobieta?
Moja rodzina była zwykłą, przeciętną, taką jak większość rodzin w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Nie byliśmy bogaci, ale też nie głodowaliśmy. Rodzice pracowali całymi dniami, a my, dzieci, byliśmy pod troskliwą opieką naszej ukochanej babci, a później – przedszkola i szkoły. Żyliśmy w zamkniętym świecie, w małej miejscowości, nieświadomi tego, co dzieje się poza nią. Mieliśmy swoje marzenia na miarę naszego dziecięcego świata pozbawionego telewizji, ograniczonego dostępu do kina i teatru, opartego na autorytecie rodzica, nauczyciela, księdza, lekarza. Całą tą dziecięcą naiwność, wiarę w ludzi i ufność w to, co nas otaczało, przeniosłam na moje dorosłe życie. I chociaż byłam nieśmiałą, prowincjonalną panienką, to umiałam wiele, wierzyłam w siebie i wiedziałam, że marzenia moje kiedyś się spełnią. Czasy niedostatku i wieczny brak pieniędzy nauczyły mnie radzenia sobie w każdej sytuacji. Potrafiłam gotować, sprzątać, szyć, dziergać na drutach, uprawiać ogródek, zapełniać piwnicę zapasami na zimę, ba nawet pędzić bimber w garnku z miską, produkować własne wino i sery, ubijać masło, piec chleb.
Niełatwe było też twoje dorosłe życie. Oboje z mężem musieliście opuścić Polskę.
Do Francji wyjechałam niedługo po wyborach władz do niezależnych związków zawodowych „Solidarność”. Z funkcją przewodniczącej „Solidarności” w zakładzie, w którym pracowałam, nie miałam łatwego życia. W „Solidarności” działałam w latach 1980-1981, a później czynnie uczestniczyłam w różnego rodzaju spotkaniach w Paryżu w latach 1981-1985. Mój okres paryski to była ciężka praca, ciułanie każdego zarobionego grosza, odmawianie sobie wielu przyjemności. Nie zbiliśmy z mężem na emigracji majątku, ale za pieniądze zarobione we Francji kupiliśmy starą chałupę z ogrodem na skraju lasu i od tamtego momentu zaczął się nowy rozdział mojego życia. Ciągle – z niedostatku środków finansowych – większość robót wykonywaliśmy sami. Byłam architektem, stolarzem, malarzem, drwalem, pilarzem, kamieniarzem, ogrodnikiem, hydraulikiem… Dzisiaj nie mam już tyle siły i zapału, co jeszcze klika lat temu i czasami sama sobie się dziwię jak ja, która teraz mocuje się z otwarciem słoika z konfiturą, kiedyś wszystko robiłam bez większego wysiłku…
Po powrocie z Francji pracowałaś jako nauczycielka.
Tak, kiedy wróciliśmy do Polski, odebrano nam paszporty z wizami rezydentów francuskich oraz inne dokumenty wystawione we Francji. W 1986 rozpoczęłam pracę jako nauczycielka języka francuskiego w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu. Przy tablicy pracowałam 20 lat. Z takim stażem pracy, ogółem 30 lat, mogłam przejść na wcześniejszą emeryturę.
I tę emeryturę spędzasz na podróżach. Czasami w ciągu chwili rzucasz wszystko i wyjeżdżasz.
Wiem, że niektórzy nie rozumieją mojego stylu życia, mojej potrzeby podróżowania, mojego ciągłego zaspakajania ciekawości świata i ogarnięcia tego, co człowiek uczynił tej Ziemi. Niektórzy wolą mnie krytykować ukrywając się pod maską anonimowości.
Czyli zdarzają się przykre komentarze pod twoimi podróżniczymi postami?
Owszem. Choć nie należę do ludzi przebojowych, nienawidzę fałszu i obłudy. Zazdrość usprawiedliwiam tylko wtedy, kiedy wyzwala pozytywne działania własnego doskonalenia. Natomiast cenię sobie bardzo wszystkich tych, którzy z wielką życzliwością odnoszą się do mojej pasji podróżniczej, do mojego entuzjazmu, z jakim odkrywam świat właśnie teraz. Nad samotnym wyścigiem z czasem, zmaganiem się ze słabościami i lękami, górę wzięła ciekawość świata i walka o utrzymanie ciała w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Pomyślałam, że przecież i bez męża – przebywającego na robotach w Paryżu – mogę funkcjonować normalnie i dbać o własne przyjemności. Najpierw więc coraz częściej wyjeżdżałam do Francji. Nie przerażały mnie też samotne wyprawy, rowerowe wycieczki i piesze wypady. Ryszard nie zawsze towarzyszył mi w poznawaniu tego ciekawego skrawka Ziemi. Cierpiał, kiedy pojechałam do prowansalskiej wsi Moustiers-Sainte-Marii i – intuicyjnie wybranym, dość niebezpiecznym jak dla piechura z nizin – alpejskim szlakiem porwałam się na zdobycie szczytu, na którym wzniesiono owiany niesamowitą legendą kościółek Notre-Dame-de-Beauvoir. Przylepiona plecami do skalnej ściany mówiłam przez telefon, że jak nie zadzwonię za jakieś piętnaście minut, to znaczy, że spadłam w przepaść. Mąż zadzwonił do mnie po dziesięciu minutach, kiedy – spocona po trudach wspinaczki – kontemplowałam już wnętrze świątyni, siedząc naprzeciwko ołtarza z figurą Matki Boskiej z Dzieciątkiem i muszlą świętego Jakuba nad Jej głową. Tego typu wrażeń i doznań nie mogłabym zachować tylko dla siebie. Dlatego opisywałam i wciąż opisuję je na moim blogu. Ten blog to moja droga do poznawania siebie i świata.
Dwa lata temu na swoim blogu napisałaś: „dlaczego człowiek całe życie zabiega o dobra materialne, urządza dom, pielęgnuje ogródek, otacza się niepotrzebnymi przedmiotami, a na starość siedzi w jednym, ulubionym kącie i – jak ma jeszcze w miarę dobry wzrok – czyta książki i marzy... o podróżach?”
Zastanawiam się dlaczego większość z nas myśli o tym, jak uprzyjemnić sobie czas, a nie o tym, jak go dobrze wykorzystać? Dlaczego nie stosujemy darmowych rad i mądrości innych? Dlaczego odwracamy się od lustra i nie chcemy znaleźć w nim naszego prawdziwego oblicza?
Ty odważnie patrzysz w lustro i ruszasz w świat. Nie powstrzymała cię nawet ciężka choroba.
Pod koniec 2016 roku zdiagnozowano u mnie złośliwego raka sutka typu HER 2 potrójnie dodatniego. Najpierw, w grudniu przed świętami, pojechałam z mężem do Normandii: Rouen, Havre, Deauville, Trouville-sur-Mer, Étretat, a później, 2 stycznia, poddałam się operacji. Jednak nawet podczas bardzo długiej terapii onkologicznej, chemii, radioterapii, rehabilitacji i terapii hormonalnej nie zaniechałam podroży i pisania bloga. Trudy choroby pokonywałam sama, mąż troszczył się o mnie z daleka. Nie chciałam, żeby ani on, ani ktoś inny widział moje zmęczenie, moją słabość fizyczną, brak uśmiechu na twarzy. Wierzyłam, że dam radę.
I dałaś! Ani przez chwilę nie przestałaś podróżować.
W moją pierwszą zagraniczną podróż po terapii onkologicznej poleciałam na przecudną wyspę Maderę, tym razem, z mężem. Przejechaliśmy wyspę wzdłuż i wszerz wypożyczonym samochodem. Byłam niezmiernie rada, że mogłam podziwiać ten cud natury razem z Ryszardem, który – nie mając większego doświadczenia w jeździe po górach – sprostał moim oczekiwaniom. Każdy, kto tam był, wie, ile się trzeba napocić siedząc za kierownicą. Jednak najpiękniejszą i najbardziej wymagającą była dla mnie wówczas wyprawa piesza (innej komunikacji tam nie ma) na najdalej wysunięty na wschód, długi, postrzępiony i mocno pofałdowany półwysep Ponta de São Lourenço, którego krajobraz stanowią góry pochodzenia wulkanicznego, zastygłe skały powstałe z materiału piroklastycznego, lawy i popiołów. Cóż za paleta barw! Zdjęcia i opis wyprawy oczywiście można znaleźć na blogu.
Twojego pędu do podróży nie zdołała powstrzymać nawet pandemia.
W czasie pandemii zwiedziłam kawał Polski i cztery wyspy: Fuerteventurę (dwukrotnie), Lanzarote, Kos i Nissiros.
Myślisz czasem o starości?
Jak będzie wyglądała nasza starość w dużej mierze zależy od nas samych. Wiem to z własnego doświadczenia. Pominę cały proces biologicznego starzenia się organizmu, a skupię się jedynie na tym, co możemy zrobić, aby lepiej znosić ten stan. Lat przybywa, a kondycji ubywa, ale jak to powiedział Abraham Lincoln: to nie o liczbę lat chodzi w życiu, tylko o ilość życia w tych latach.