The Voice of Poland. Patryk Wasilewski ma szansę zostać najlepszym głosem w Polsce
21-letni Patryk Wasilewski z Białegostoku jest już w najlepszej trójce w drużynie Natalii Kukulskiej w programie TVP2 „The Voice of Poland.” W najbliższą sobotę powalczy o występ w półfinale.
- Czy to prawda, że twoja kariera muzyczną zaczęła się już w dzieciństwie?
- Tak, wszystko zaczęło się, gdy miałem niecałe pięć lat, wtedy wziąłem udział w programie „Od przedszkola do Opola”. Zaśpiewałem piosenkę „Do zakochania jeden krok”. Wygrałem program pomimo tego, że śpiewałem z czkawką. Była to naprawdę świetna przygoda. Całe nagranie przegrałem sobie na płytę CD, żeby mieć je na pamiątkę. Później, gdy byłem już w gimnazjum, to założyliśmy ze znajomymi zespół.
Graliśmy nawet koncerty w Białymstoku i w okolicach. Zajmowaliśmy się wtedy czymś w stylu alternatywnego rocka. Byłem wokalistą zespołu przez niecałe trzy lata. Postanowiłem odejść, ponieważ chciałem się uczyć i rozwijać. Gdy poszedłem do liceum, to skupiłem się bardziej na odkrywaniu muzyki i na jej słuchaniu. Śpiewałem w domu, czasami graliśmy z kolegami na Rynku Kościuszki w Białymstoku albo gdzieś na Plantach. Występowałem również na uroczystościach szkolnych.
- Jak to się stało, że zgłosiłeś się do programu „The Voice of Poland”?
- Już od dawna chciałem wziąć w nim udział. Widziałem, że występują tam ludzie, którzy śpiewają podobnie do mnie. Mam na myśli poziom czy też samą stylistykę. Niestety, nie udało mi się pojechać na castingi do szóstej edycji programy, ponieważ za późno się o nich dowiedziałem. Wtedy obiecałem sobie, że w siódmej edycji już na pewno wystąpię. No i tak się stało!
- Jak wspominasz eliminację do programu?
- Było naprawdę pozytywnie, bo wszyscy byli bardzo mili. Wiadomo, że stres się delikatnie udzielał, ale większość osób była naprawdę spokojna.
- Nie obawiałeś się tego, że nie odwróci się żaden z foteli?
- Szczerze to nie. Poniekąd poszedłem tam, aby sprawdzić siebie - jak się zachowam na dużej scenie. Gdyby nie odwrócił się żaden fotel, to nie byłby powód do tego, żeby się jakoś strasznie zamartwiać. Życie by mi się nie zawaliło. Jednak myślałem, że ktoś się na pewno odwróci, ponieważ wiele osób, które mnie słyszały, mówiły, że to brzmi. Może to nie jest idealne, bo jest wiele rzeczy, które muszę jeszcze poprawić, ale wiem, że jest we mnie jakiś potencjał. Przynajmniej mam taką nadzieję, że coś we mnie drzemie.
- Co czułeś, gdy zaprosiło cię do swojej drużyny aż trzech trenerów?
- To był ogromny szok. Stałem na scenie i do końca nie wiedziałem, co się tam dzieje. Stało się to, co chciałem, żeby się stało i z jednej strony czułem szczęście, a drugiej dalej towarzyszył mi strach, ale sam nie wiem przed czym. Przybrałem taką strategię, że stałem i jak najmniej się odzywałem, bo bałem się, że zaraz powiem jakąś głupotę (śmiech).
- Mogłeś dołączyć do drużyny Andrzeja Piasecznego, Marysi Sadowskiej i Natalii Kukulskiej. Dlaczego postawiłeś właśnie na Natalię?
- Przed pójściem do programu wymyśliłem sobie, że wybiorę spontanicznie. I tak też było. Pomyślałem, że nie ma złego wyboru. Jak jestem u któregokolwiek z trenerów, to już jest dobrze. Wszyscy trenerzy to naprawdę profesjonaliści, serdeczni ludzie, którzy znają się na robocie. Każdy z nich jest w stanie przekazać coś ważnego, co będzie miało duży wkład w przyszłą muzyczną karierę czy chociażby w zwykłe życie. Nie ma czegoś takiego, że jeden trener jest lepszy od drugiego.
Natomiast ja wybrałem Natalię, z tego względu, że ona tak jak ja, jest pierwszy raz w programie. Wydaje mi się, że jeśli ktoś jest pierwszy raz gdzieś, to trochę inaczej patrzy na wszystko. Wiedziałem, że u niej będzie ciekawie. Szczerze mówiąc, to o Natalii wiedziałem wtedy bardzo mało - tylko tyle, że była w USA, że podróżowała i że pojawiła się jakaś płyta czy albumy. Jednak wydawała mi się najbardziej interesującą osobą. Poza tym, to był ten jej pierwszy raz, czyli na pewno nas zapamięta i będzie przykładała się do przygotowań. I absolutnie nie żałuję wyboru.
- Jaką jest ona osobą w bezpośrednim kontakcie?
- Jest zadziwiająco sympatyczna i... taka ciepła. Czasami mam wrażenie, jakby była moją mamą. Na początku, gdy zbieraliśmy się, żeby podzielić się na pary do „bitew”, to przyznam, że kontakt był z nią nieco ograniczony, ale teraz wiem, że to wynikało z tego, że to były jej pierwsze kroki w programie. Nas była cała zgraja osób i ona była delikatnie przytłoczona. Jednak, gdy z Edytą Cymer przygotowywaliśmy się do „bitwy”, to wtedy okazało się, że Natalia jest bardzo serdeczna. Powie wszystko, co ma do powiedzenia - czy jest to miłe czy nie - ale we wszystkim, co robi, chce dobrze dla innych.
- Przeszedłeś „Przesłuchania w ciemno”, „Bitwę”, „Nokaut”, a w ubiegłą sobotę odbył się pierwszy odcinek na żywo, z którego trafiłeś do ćwierćfinału. Który etap był dla ciebie najtrudniejszy?
- Z pewnością był to ostatni etap, czyli odcinek „live”. Nie chodzi mi tutaj o największą obawę, ale w tym odcinku popełniłem najwięcej błędów. I to szerokiej maści. Nie tylko wokalnych, ale nawet takich wizerunkowych. W poprzednich etapach wiele osób mówiło mi „Patryk powinieneś być bardziej odważny, pewny siebie”. Wtedy sobie pomyślałem „Spróbuję i zobaczymy, co z tego wyjdzie”. Akurat wykonywałem też taką dość odważną piosenkę Justina Biebera „Sorry”, więc pomyślałem, że to będzie pasowało. No i przyznam szczerze, że chyba przegiąłem w tę drugą stronę. Chodzi tu chociażby o to, jak ludzie zareagowali na tekst, który powiedziałem do jednego z uczestników programu - Samiego. Jeszcze przed wejściem na wizję poinformowałem go, że zażartuje z niego i nazwę go „parówą”. Wytłumaczyłem, jak to będzie wyglądać. A teraz ludzie piszą komentarze, że parówka to coś strasznie obraźliwego. Nigdy nie znałem złego znaczenia tego słowa. Według mnie to w męskich relacjach jest oznaką sympatii, tak jak dziewczyny mówią do sobie „moja śliczna”, tak facet do faceta „Chodź na piwo, parówo!”
Jedna z gazet zrobiła z igły widły. Skrytykowała mnie za to, co powiedziałem i zaatakowała też Maćka Musiała za brak reakcji. Nie miałem nic złego na myśli, a każdy z uczestników może potwierdzić, że jestem miłym gościem. Poza tym ze mnie też tam robi się jaja, mam w programie ksywkę „Lemur” i szczerze mi to nie przeszkadza. Po prostu się bawię!
- Żałujesz tego?
- Nie boli mnie to strasznie, bo wiem, że nie zrobiłem nic złego. Jednak teraz zażartowałbym inaczej i tu nie chodzi o mnie, ale o to, że atakują Maćka Musiała.
Po pierwsze nie powinni tego robić, bo to ja powiedziałem, a on zareagował jak każdy, czyli śmiechem. Popełniłem jeszcze mnóstwo innych błędów i wyciągnąłem z nich lekcje. Teraz wiem, że zawsze trzeba być sobą, bo nie zamierzam niczego udawać, ale nie można siebie pokazywać w stu procentach.
Trzeba zachować coś dla siebie. Wydaje mi się, że w poprzednich odcinkach pokazałem siebie, takim, jakim jestem naprawdę. Wtedy dużo osób powiedziało, że jestem za skromny, zbyt grzeczny, że to może jest słodziutkie, ale nie mam już 15 lat. Wtedy sobie pomyślałem „ no w sumie racja!”. Teraz zrobiłem krok w drugą stronę i to był chyba za duży krok.
- Jak widzisz swoją przyszłość w programie?
- Bardzo możliwe, że to już mój ostatni występ. Została już tylko trójka, ale dla mnie to i tak ogromny sukces.
Damian Rybicki jest bardzo dobry technicznie, świadczy o tym sam fakt, że wyciąga on takie dźwięki. Z kolei Ania Karwan ma coś takiego, czego nie jestem w stanie w żaden sposób przebić. Zasłużyła na to, żeby dojść co najmniej do finału i z całego serca jej tego życzę.
A ja jestem wdzięczny, że mogłem poznać tych wszystkich ciekawych ludzi. Staram się cieszyć z tego, co mam.
- Co zaśpiewasz w sobotę?
- Mogę tylko zdradzić, że będzie to polska piosenka. Na Justina Biebera czy Shawna Mendesa nie ma co liczyć. Wydaje mi się, że uda mi się wczuć w ten utwór i będzie do mnie pasował. Jestem dobrej myśli!
Trzeba zachować coś dla siebie. Wydaje mi się, że w poprzednich odcinkach pokazałem siebie, takim, jakim jestem naprawdę.
- Jak oceniasz program „The Voice of Poland”?
- Cała ekipa, czyli zarówno uczestnicy, jak i osoby, których nie widać, a biorą udział w tym, żeby program wyglądał, tak jak wygląda, bardzo mile mnie zaskoczyła. Na początku myślałem, że może mnie tu spotkać zawiść czy fałsz. Obawiałem się, że może być to taka droga przez łzy. A tu wszyscy są strasznie życzliwi i chcą współpracować. To jakaś magia! Nie wiedziałem, że tak to będzie wyglądało. Po pierwszych odcinkach zastanawiałem się, czy ja naprawdę jestem w telewizji. Kojarzyło mi się, że w takim miejscu często zdarzają się różne niemiłe sytuacje, bo jest duża presja, a tu jest zupełnie inaczej. Cała produkcja, czyli osoby, których widzowie nie widzą, są mega zdolni. Oni zrobią wszystko, żeby pomóc. Są w stanie zrobić bardzo dużo, żeby było jak ktoś chce, tylko trzeba współpracować i rozumieć, że oni potrzebują wiedzieć o tym wcześniej. Wiem, że cały program będę bardzo mile wspominał.
- Czy masz już jakieś plany muzyczne po programie?
- Jasne! Bardzo chciałbym robić swoją własną muzykę. Na razie jest mi ciężko znaleźć kogoś do współpracy, bo nie jestem jeszcze znany. Poniekąd zdany jestem tylko na innych. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć producenta, który chciałby poeksperymentować i się pobawić muzyką.