Z dr. Karolem Nawrockim, naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN w Gdańsku
Pojęcia „żołnierze wyklęci”, „żołnierze niezłomni” weszły do obiegu w latach 90. Nie brakuje osób, które nie wiedzą dokładnie, o kogo chodzi.
Pod wspomnianymi pojęciami kryją się uczestnicy tak zwanej drugiej konspiracji, czyli ruchu oporu przeciwko okupantowi sowieckiemu. Pamiętajmy, że od 1944 roku na terenie Polski wprowadzany był siłą system komunistyczny, co budziło sprzeciw znacznej części społeczeństwa, które nie godziło się na kolejną - po hitlerowskiej - formę niewoli. Charakterystyczne, że opór wobec komunistów, dokładnie tak samo jak w latach 1939-1944 wobec niemieckich nazistów, prowadziły rozmaite środowiska - od endeckich, poprzez ludowe, aż po lewicowe. To była ta sama walka o wolność. Organizacje NIE, Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość czy też Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, choć lista ta, oczywiście, jest znacznie dłuższa. Część osób walczyła z bronią w ręku, ale sowietyzację kraju próbowali powstrzymać też cywile. Szacuje się, że w sumie w tużpowojennej konspiracji antykomunistycznej działało około 200 tysięcy ludzi. Już choćby ta liczba pokazuje, jak duży był sprzeciw wobec systemu, przy czym wspomnieć należy o ofiarach terroru komunistycznego, których liczba szacowana jest przez historyków konspiracji nawet na około 50 tysięcy. Czyli niemal tyle samo ilu żołnierzy AK zginęło w czasie okupacji niemieckiej do marca 1944 roku. Wśród nich były również takie osoby, które z ruchem oporu nie miały nic wspólnego.
W publicystycznym dyskursie pojawiają się głosy, że prawdziwymi żołnierzami wyklętymi są dzisiaj dąbrowszczacy czy berlingowcy. Bo deprecjonuje się ich udział w walce z faszyzmem...
Stawianie znaku równości pomiędzy w pełni wolnościowym ruchem oporu, zarówno w stosunku do okupacji niemieckiej, jak i sowieckiej, a formacjami czy ludźmi, którzy mimo walki z faszyzmem stanowili de facto podporę systemu komunistycznego, jest niedopuszczalne. Stanowczo się temu sprzeciwiam! Druga różnica między jednymi a drugimi jest taka, że dąbrowszczaków, berlingowców i im podobnych nikt w III RP nie mordował, nie wyrzucał na cmentarny śmietnik i nikt nie próbuje ich z historii wymazywać. Byli - i to jest fakt. Mają swoje miejsce w podręcznikach, tyle tylko że z dzisiejszej perspektywy, perspektywy wolnej Polski, ich rola - jako formacji - jest oceniana inaczej. Patrzymy na nich bez mitologizowania właściwego czasom PRL, kiedy to komuniści potrzebowali własnego mitu założycielskiego. Z tego właśnie względu dyskredytowano, czy wręcz wymazywano z historii wszystko to, co się łączyło z tradycją II RP, a więc Polski suwerennej.
Rozmawiamy z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Z jednej strony święto jest okazją do przypomnienia bohaterów, z drugiej - jesteśmy świadkami protestów przeciwko gloryfikowaniu, jak to jest określane, bandytów, za których część społeczeństwa uważa chociażby Józefa Kurasia „Ognia” czy Romualda Rajsa „Burego”. Obaj są oskarżani o zbrodnie na ludności cywilnej.
Wojna nie jest czasem dla aniołów. Polska w 1939 roku padła ofiarą napaści nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Rok 1945 nie stał się też dla Polaków rokiem wolności. Mimo to dzielni obrońcy polskiej suwerenności trwali w podziemiu, osaczeni przez wrogów jawnych, skrytych, przez agentów, a czasem po prostu otoczeni wykończoną okupacjami ludnością cywilną. W takiej sytuacji, po sześciu latach spędzonych na wojnie, podejmowane decyzje były trudne, czasami tragiczne. Faktem jest jednak, że kontrowersyjne decyzje stanowiły margines i nie rzutują na całościową ocenę podziemia antykomunistycznego. Identycznie jak w przypadku Armii Krajowej. W swoich badaniach Instytut Pamięci Narodowej dąży do pokazania prawdy o danych postaciach i wydarzeniach, nic nie jest przemilczane. Już jakiś czas temu powstała biografia Józefa Kurasia autorstwa Macieja Korkucia, poza instytutem powstały opracowania przybliżające postać kapitana Romualda Rajsa. Podstawą ocen powinny być właśnie opracowania naukowe.
Skoro mowa o społecznych wyobrażeniach, trudno nie zauważyć, że żołnierze wyklęci wyszli poza ramy naukowej narracji, stali się częścią popkultury. Słychać nawet głosy, że są polskim odpowiednikiem amerykańskich superbohaterów.
Rzeczywiście, w przypadku żołnierzy niezłomnych mamy obecnie do czynieniem z popkulturowym fenomenem. Ich podobizny czy emblematy formacji niepodległościowych pojawiają się na koszulkach i innych gadżetach. Organizowane są koncerty ku czci bohaterów, rozwija się ruch rekonstrukcji historycznej, dla którego inspiracją jest szeroko rozumiana konspiracja niepodległościowa. Osobiście jestem gorącym zwolennikiem tego rodzaju działań. Myślę, że przyczyniają się one nie tylko do propagowania danych postaci, ale przede wszystkim idei i wartości, którymi się one kierowały, z patriotyzmem na czele. Trudno nie zauważyć, że żołnierze wyklęci są idealną odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne. Ludzie chcą być blisko swoich bohaterów, a tych od dawna w naszym życiu codziennym brakowało. Barwne postaci z okresu I Rzeczypospolitej, zaborów czy nawet II RP z biegiem czasu stały się dla młodzieży odległe. PRL miała „bohaterów” sztucznie wykreowanych, którzy przeminęli wraz z upadkiem systemu. Zaś w przypadku tych, którzy weszli z podziemia lat 80. w progi III RP, panuje - z chlubnymi wyjątkami - poczucie zawodu, związane na przykład z agenturalną przeszłością. Z tego właśnie względu nie dziwię się, że jest tak wielka tęsknota za ideałami, jakie reprezentowali żołnierze podejmujący walkę z okupacją niemiecką i sowiecką w latach 1939-1947 i później. Ważne jednak, żeby zainteresowanie nimi zaowocowało również pogłębianiem wiedzy o naszej historii.
Rozmawiał Marek Adamkowicz