Termy Maltańskie umywają ręce od rozciętej stopy Tomasza
Klienci Term Maltańskich zgłosili około 160 wypadków. Tomasz Zając do dziś nie odzyskał pełnej sprawności. Opuszczając statek piracki, nadział się na śrubę wystającą z dna basenu.
Stopa, na zdjęciach sprzed trzech lat, wygląda okropnie. Olbrzymia opuchlizna, wielkie rozcięcie po usunięciu fragmentu kości śródstopia, wystające, pełne krwi, dreny. To skutki wypadku w poznańskich Termach Maltańskich. Z czyjej winy? Tutaj wersje są rozbieżne.
Tomasz Zając opowiada, że stopę uszkodził, bo nadepnął na śrubę wystającą z dna basenu przy statku pirackim. Korzystają z niego zazwyczaj dzieci. Termy uważają jednak, że klient sam jest sobie winien, bo zamiast spokojnie zejść ze statku do wody, skoczył z drabinki na śrubę. Zdaniem term, była zabezpieczoną gumą.
Sprawę rozstrzygnie Sąd Okręgowy. Pierwsza rozprawa we wrześniu. Formalnie pozwanym jest firma Warta - ubezpieczyciel Term Maltańskich. To niejedyny spór klientów z parkiem wodnym. Wiele osób ma zastrzeżenia do standardów bezpieczeństwa w aquaparku. Jego kierownictwo uznaje jednak, że większość próbuje naciągnąć instytucje i jego ubezpieczyciela na odszkodowanie.
Śruba na dnie basenu
W maju 2014 roku Tomasz Zając wraz z żoną i dwuletnią córką wybrali się do Term Maltańskich. Dla mężczyzny była to ostatnia wizyta na basenie. Na kolejne wypady nie pozwalają lekarze.
- Dla naszej córeczki była do pierwsza wizyta na basenie. Chcieliśmy zacząć przyzwyczajać ją do takich obiektów. Ale tamta wizyta, mówię to bez przesady, zmieniła nasze życie i podejście do publicznych kąpielisk - opowiada Tomasz.
- Do wypadku doszło po jakimś kwadransie od wejścia do obiektu. Po drabince schodziłem ze statku pirackiego, który pokazywaliśmy córce. Gdy znalazłem się w wodzie, poczułem jakby skurcz. Po chwili zobaczyłem, że zostawiam za sobą plamy krwi. W pierwszej chwili nie wiedziałem, że nadepnąłem na niezabezpieczoną śrubę, która mocowała drabinkę do dna. Jeden z ratowników powiedział po chwili, że śruby mają gumowe osłony, ale pod wpływem ruchów wody „kapturki” odpływają.
Tomasz z wypadku zapamiętał również zdenerwowanego ratownika, który przyszedł do niego z wielką walizką.
- To była apteczka. Gdy ją otworzył, zaklął i powiedział „znowu to samo”. Okazało się, że w środku nie ma prawie żadnych materiałów opatrunkowych. Po chwili przyniesiono inną apteczkę - relacjonuje Tomasz Zając.
Pojechał do szpitala na szycie. Jak, opowiada, prawdziwe kłopoty były przed nim. Zaczął długotrwałe leczenie. - To są okropne wspomnienia. Okazało się, że śruba połamała mi czwartą kość śródstopia. Lekarze usunęli jej kawałek, przeprowadzili resekcję. Ból był ogromny. Gdy przychodziła zmiana opatrunków, myślałem, by wyskoczyć przez okno. Największe kłopoty trwały przez pierwsze 1,5 roku - opowiada poznaniak.
Stopa puchła, pół roku przyjmował różne antybiotyki. Badania w laboratorium nie potrafiły wykazać, jakie bakterie są w ranie.
- Jestem po dwóch operacjach, mam ograniczoną ruchomość stawów, trwale uszkodzone nerwy, przeciwwskazania do uprawiania sportów, korzystania z plaży i basenów. Stopa nie może mieć kontaktu z kolejnymi bakteriami. Rana okresowo się otwiera i oczyszcza - opowiada.
Jest rozżalony postawą term, brakiem zainteresowania i wsparcia w żmudnym leczeniu. Zastanawia się, jak taki wypadek przeżyłoby dziecko albo człowiek, którego nie byłoby stać na prywatne leczenie. Tomasz podkreśla, że pomógł mu pewien lekarz, specjalista od leczenia stopy cukrzycowej. Rana się zagoiła, pozostała widoczna blizna, za jakiś czas znowu może się otworzyć.
Drabinka znika z term
Termy Maltańskie rzeczywiście nie poczuwają się do odpowiedzialności za wypadek. Władze obiektu pokazały nam film z wypadku Tomasza. Widać na nim, że 28-latek schodzi ze statku pirackiego po drabince, ale w pewnym momencie zeskakuje do wody. Dla term to jednoznaczny dowód, że sam jest sobie winien. Skoczył i dlatego rozciął sobie stopę.
Tomasz jest zniesmaczony taką argumentacją. - Noga mi się ześlizgnęła z jednego ze szczebelków. Były śliskie. W każdym razie na dnie basenu nie powinno być ostrych przedmiotów - przekonuje.
Po wypadku drabinka zniknęła. Teraz na statek piracki można dostać się tylko z jednej strony, czyli po trapie. Tomasz sądzi, że termy zauważyły swoje zaniedbania i pozbyły się instalacji oraz niebezpiecznych śrub.
- Powód usunięcia drabinki był inny. Poza tym została zdjęta długo po tym wypadku, dopiero wiosną 2015 roku - zaznacza Jerzy Krężlewski, prezes Term Maltańskich. - Proszę sobie wyobrazić, że klienci zamiast spokojnie schodzić po drabince, skakali do płytkiego basenu przy statku pirackim. Niektórzy na główkę, w tym również dzieci. Aby uniknąć niebezpiecznych sytuacji, drabinka została zdemontowana.
Sprawa sądowa wytoczona przez Tomasza rozpocznie się ponad trzy lata po wypadku. Dlaczego tak późno? Termy dziwią się „opieszałości” klienta. Tomasz odpowiada, że najpierw zajął się leczeniem. Walka o odszkodowanie nie była mu w głowie.
Daria, żona Tomasza: - To ja namówiłam męża, by złożył pozew. Termy zawiniły, ale umyły ręce. Odsyłały do swojego ubezpieczyciela, który też nie widział podstaw do żadnej rekompensaty. A mąż i cała nasza rodzina sporo przeszliśmy przez ten wypadek. Zresztą do dzisiaj ponosimy konsekwencje tej krótkiej wizyty w aquaparku.
Tomasz: - To nie jest dla mnie przyjemna sprawa. Niechętnie do niej wracam. Ale nie może być tak, że zostanie zamieciona pod dywan.
Mężczyzna początkowo domagał się od term 402 tys. zł. W pozwie do sądu znacznie zmniejszył roszczenie. Teraz domaga się ponad 80 tys. Formalnym pozwanym jest firma „Warta”, ubezpieczyciel term.
- Gdybyśmy byli w USA, pewnie dostałbym miliony za taki wypadek. Ale jesteśmy w Polsce, sądy raczej nie przyznają w takich przypadkach bardzo wysokich kwot. Dlatego zmniejszyłem roszczenie - mówi 28-latek.
Tomasza w sądzie reprezentuje adw. Piotr Bogacz. Prawnik przekonuje, że termy dopuściły się licznych zaniedbań.
- Zgodnie z regulaminem, obiekt zapewnia bezpieczne korzystanie ze swoich atrakcji. Termy nigdzie nie ostrzegały, by uważać na nieosłonięte metalowe elementy wystające z dna, w tym w szczególności na kilkucentymetrowe śruby. Zresztą takie przymocowanie drabinki było niezgodne z polskimi normami budowlanymi. W parkach wodnych żadne takie nieosłonięte elementy nie mogą wystawać z dna. Ponadto drabinka powinna być metalowa, a nie wykonana z jakichś sznurków, na których łatwo się poślizgnąć, stracić równowagę. Ciekawa w tym wszystkim była odpowiedź na pozew ze strony zakładu ubezpieczeń term. Pełnomocnik ubezpieczyciela stwierdził, że drabinka statku pirackiego stanowiła jedynie element dekoracyjny i nie mogła być użytkowana przez gości. Dlaczego więc, przed jej demontażem, wiele osób mogło z niej korzystać i żaden z ratowników tego nie zabraniał? - pyta adw. Piotr Bogacz. Dodaje, że trudno wymagać, by korzystający z basenu przed wejściem sprawdzał jego dno.
Prawnik, w pozwie do sądu, szczegółowo opisał cierpienia Tomasza. Wskazuje m.in., że był znieczulany morfiną, wypadek doprowadził do złej kondycji psychicznej, musiał brać leki uspokajające. Z dnia na dzień stał się uzależniony od innych osób. Potrzebował pomocy przy najprostszych czynnościach, przy myciu, korzystaniu z toalety. W terminie nie obronił pracy magisterskiej, bo musiał na pewien przerwać zajęcia na uczelni.
Firma Warta nie chce komentować sprawy. Jej rzecznik Dawid Korszeń brak odpowiedzi na nasze pytania tłumaczy trwającą sprawą sądową.
Wypadek na zjeżdżalni
Znacznie bardziej rozmowny jest prezes Term Maltańskich. Jerzy Krężlewski przekonuje, że śruby były osłonięte gumową nakładką. Wyłącznie zachowanie klienta i jego skok na mocowanie drabinki miały doprowadzić do bolesnej kontuzji.
- Dawno temu byłem w USA i złapałem się za głowę, że tam wszędzie były napisy, czegóż to nie wolno robić. Dziś jednak im się nie dziwię. W Polsce niedługo też zaczniemy pisać, że na krześle się siada, a nie na przykład uderza się w nie głową - stwierdza Jerzy Krężlewski.
W jego odczuciu klienci term co pewien czas bezpodstawnie domagają się odszkodowania. Za takie uważa również roszczenia Tomasza.
- Od powstania term klienci zgłosili do nas około 160 roszczeń. Jedna pani skarżyła się, że się poślizgnęła się na mokrej posadzce. Monitoring pokazał, że podrzucał ją narzeczony. Upadła, bo w pewnym momencie jej nie złapał. Z kolei klient basenu ze sztuczną falą alarmował, że się topił, ale nikt nie przyszedł mu z pomocą. Pisał do władz miasta, że ma traumatyczne przeżycia. Monitoring pokazał, że nie umiał pływać. Wszedł w miejsce, gdzie nie miał gruntu i cała sytuacja trwała 3 sekundy. Gdy obejrzał film, zaczął nas przepraszać. Nie sądził, że z boku tak to wyglądało
- opowiada prezes Term Maltańskich.
Termy, a właściwie ubezpieczyciel parku wodnego, nieprawomocnie przegrał jednak jedną ze spraw. Mężczyzna, po zjeździe tzw. dziką rzeką, uderzył głową w dno i uszkodził kość policzkową.
- Słyszeliśmy, że próbował pobić rekord prędkości. Zjeżdżał głową w dół, co jest dozwolone na tej zjeżdżalni. Ale naszym zdaniem nie wyciągnął rąk do przodu. Niezgodnie z instrukcją trzymał je wzdłuż ciała i dlatego uszkodził sobie twarz. Wiem, że nasz ubezpieczyciel odwołuje się od wyroku sądu pierwszej instancji. Sąd przyznał 30 tys. złotych odszkodowania, mimo że wcześniej biegły ocenił, że niemożliwe są takie obrażenia przy prawidłowym zjeździe tą zjeżdżalnią - mówi Jerzy Krężlewski. - Ten pan podał nas także do prokuratury. Twierdził, że w basenie na końcu zjeżdżalni było za mało wody. Ale prokuratura, po ocenie biegłego, sprawę umorzyła.
Władze term zaznaczają, że wiele ze skarg klientów nie wyszło poza fazę rozmów. Pozwy sądowe to jednak rzadkość.
- Znam sprawę, gdy jeden z klientów dostał 200 zł odszkodowania, bo spadła na niego słuchawka prysznicowa. Okazało się, że wcześniej ktoś próbował ją ukraść, ale udało mu się tylko poluzować mocowanie. Inny klient skarżył się z kolei, że z jednej z zabawek, na placu zabaw dla dzieci, wypadł kamień i uderzył w głowę jego córkę. Ten mężczyzna groził nam pozwem, na oddziale ratunkowym w szpitalu domagał się wielu badań, ale one prawdopodobnie niczego nie wykazały.
W przeszłości termy same domagały się ścigania kilku „klientów”. W nocy, przez baseny zewnętrzne, do środka dostało się trzech nietrzeźwych mężczyzn. Ich obecność odkryła firma sprzątająca. - Po wezwaniu policji zaczęli uciekać, a jeden z nich uszkodził sobie intymne miejsce podczas przeskakiwania przez płot. Prokuratura nie postawiła im żadnych zarzutów - opowiada Jerzy Krężlewski.
Ryzyko i siły przyrody w termach
Prezes term początkowo niechętnie rozmawiał o roszczeniach klientów. Wszystko przez artykuł 435 kodeksu cywilnego, który mówi o przedsiębiorstwach wprowadzanych w ruch siłami przyrody. Takie firmy odpowiadają na zasadzie ryzyka. Prezes term uważa, że niedługo parki wodne mogą więc odpowiadać w zasadzie za każdy wypadek klienta, nawet z jego wyłącznej winy. Czy tak będzie? Niekoniecznie.
- Zasada ryzyka wyrażona w artykule 435 kodeksu cywilnego nie jest całkowicie niezależna od winy - zaznacza prof. Maciej Gutowski, prawnik z UAM. - Jeśli zdarzenie wynika z siły wyższej, z wyłącznej winy poszkodowanego lub z działania osoby trzeciej, za którą przedsiębiorstwo nie ponosi odpowiedzialności, to ono nie odpowiada. Na przykład, jeśli ktoś wepchnie kogoś pod tramwaj, to nie odpowiada motorniczy i jego zakład, lecz - już na zasadzie winy (art. 415 KC) - osoba, która wepchnęła pod ten pojazd.
Maciej Gutowski przyznaje jednak, że przepis mówiący o przedsiębiorstwach wprowadzanych w ruch siłami przyrody jest trudny w stosowaniu i doprecyzowuje go wykładnia sądowa. Sądy uznawały już, że takimi przedsiębiorstwami są kopalnie, gazownie, skupy złomu, gospodarstwa rolne, parki wodne, firmy budowlane.
Inne składy orzekające twierdziły z kolei, że małe przedsiębiorstwa budowlane nie są wprowadzane w ruch siłami przyrody. Podobnie jak fermy kurze, kina czy spółdzielnie mieszkaniowe.
- Kwestia, który zakład jest wprowadzany w ruch siłami przyrody, a który nie, w mojej ocenie zależy od konkretnej sytuacji. Nie ma tutaj gotowej odpowiedzi. Osobiście mam pewne wątpliwości, czy aquaparki są wprowadzane w ruch siłami przyrody, choć w dwóch orzeczeniach sądy tak przyjęły - stwierdza prof. Gutowski.
W zeszłym roku w Termach Maltańskich odbyło się spotkanie przedstawicieli aquaparków z całej Polski. Jak opowiada prezes term Jerzy Krężlewski, prawnicy wspólnie napisali wystąpienie do Ministerstwa Sprawiedliwości.
- Prosili, aby zweryfikować treść tego artykułu kodeksu cywilnego, bo stawia on całą branżę w kiepskiej sytuacji. Jeśli będziemy przegrywać każdą ze spraw, nawet najbardziej absurdalną, nikt nie będzie chciał nas ubezpieczyć albo podyktuje zaporową stawkę. Jednak ministerstwo odpowiedziało, że sprawą się nie zajmie, a sprawiedliwości mamy szukać w sądach - opowiada Krężlewski.
Tomasz Zając i jego prawnik przekonują, że roszczenie za rozciętą stopę jest uzasadnione. Sprawę oceni sąd.