Ten wielki zachwyt, czyli freski w kaplicy w Arezzo
Nigdy tytuł tej rubryki nie był bardziej prawdziwy niż teraz, gdy mówi Pan o malarstwie. Więc jak wyglądał ten Pański największy zachwyt w tropieniu dzieł XV-wiecznego artysty Piera della Francesca, o którym tak pięknie wspominał Pan na naszych łamach przed tygodniem?
Największe wrażenie zrobiła na mnie w Arezzo kaplica, w której jest prawdziwa historia Krzyża Świętego. Byłem ciekawy tego miejsca, wiedziałem, że jest to 14 fresków, które ilustrują opowieść znalezioną w apokryficznej ewangelii Nikodema i w słynnej „Złotej legendzie” Jakuba de Voragine. Ale, żeby to była aż tak pełna akcji, zdarzeń, postaci, rozmachu i fantazji wędrówka przez wieki po to, by usytuować początki Krzyża w… ciele praojca Adama, to trudno było nawet sobie wyobrazić!
A tam właśnie legenda sytuuje narodziny Krzyża. I jest to ilustrowane przecudnymi freskami - cała kaplica od góry do dołu. W ołtarzu głównym jest oczywiście Krzyż z wiszącym Chrystusem, ale obok, nad Nim i pod Nim, w każdym wolnym miejscu, toczy się ta przepiękna opowieść, ta wielka akcja, niczym wielki film: scena po scenie w jakimś szale narracyjnym, w zachwycie obrazowym i w świadomości, że nie wolno niczego uronić.
Wiele godzin trzeba poświęcić, by po kolei przechodzić różne etapy tej opowieści. I jeszcze trzeba mieć katalog, by niczego nie przeoczyć.
Zaczyna tę historię cudowny fresk pt. „Śmierć Adama”. Tak piękny jest ten umierający Adam, i ta pochylona nad nim, stara Ewa, i syn, synowa, wnuki… A potem jest wizyta syna Adama u Michała Archanioła i jego nakaz: weź nasiona z drzewa dobrego i złego, które stoi tu obok i wsadź umierającemu ojcu w usta, a z tego wyrośnie drzewo. I wyrosło.
Z tego drzewa zrobiono bale do mostu, i parę wieków później - to już drugi fresk - tym mostem jechała do Salomona królowa Saba. I to ona, w ekstazie, dostrzegła w mostowych balach święte drzewo, z którego zrobią kiedyś krzyż i na nim umrze Zbawiciel świata. Błagała Salomona, by wydobyć to święte drzewo z mostu, ale Salomon się nie zgodził. I nastąpiła wtedy powódź.
Następny fresk. Znowu przerzuciliśmy się w inny wiek, IV nowej ery, gdy w bitwie między Konstantynem a Maksen-cjuszem pod znakiem krzyża udało się zwyciężyć, mimo wielkich grzechów i zbrodni, które Konstantyn popełnił, właśnie jemu.
Freski to dokumentują z całym pięknem plastycznym i doskonałością warsztatu. W ramach pokuty Konstantyn wysyła matkę swojego, zamordowanego przez siebie, syna do Jerozolimy, by przywiozła wszystko, co jest z Krzyżem związane.
Ale trudno cokolwiek znaleźć. Freski dynamicznie notują etapy poszukiwań. Każdą nawet informację na temat Krzyża trzeba wydobywać podstępem i torturami (fresk „Tortury Żyda” bardzo mi się podobał). Jest opowieść, jak wydobyto trzy krzyże i jak sprawdzano, który jest prawdziwy, a które są fałszywe. Freski „szalały” w swoim pięknie i na tych etapach sprawdzania prawdy. Powiedzieli ludzie: jak się dotknie krzyżem prawdziwym dziecko, które umarło, to ono ożyje. Dotykają jednym - nic, drugim - nic, a wreszcie, gdy dotknęli trzecim, chłopiec ożył. To jest więc prawdziwy Krzyż!
Opowiadam to tak dokładnie, bo chcę wyobraźnią dotrzeć do wyobraźni tamtych ludzi. Co oni potrafili sobie wymyślić! Według tej interpretacji, całe chrześcijaństwo zaczęło się od królowej Saby. A prorokiem, ni stąd, ni zowąd okazała się właśnie Saba, a nie Salomon. Od ekstazy Saby na mostku - zaczęło się wszystko.
To ludzie sobie opowiadali w renesansie. Nie było kina, teatr też nie był dla wszystkich i oto dostajemy piękną opowieść fabularną, którą można było odczytywać poprzez jej akcję, wielowiekowy przepływ dziania się, ludzi i reakcji. To się nazywa „Prawdziwa historia Krzyża” i ta kaplica też się tak nazywa. Niezwykła kaplica w kościele św. Franciszka.
Zachwycam się, że wszystko jest u Piera della Francesca takie chłodne emocjonalnie, takie nowoczesne. Tylko nadmiar akcji obezwładnia, a precyzja doskonałości warsztatowej - zdumiewa. Taki fresk „Zmartwychwstanie”.
Wyczytałem, że w „Zmartwychwstaniu” jest odwrócona perspektywa. Chrystus, który wychodzi z grobu, jest wielki, z boku leżą strażnicy, którzy śpią, jeden z nich to autoportret Piera della Francesca - perspektywa na tych leżących jest taka, jakby „kamera” szła z góry do dołu. Ale z wyjściem Chrystusa kamera jakby się odwracała i fotografując od dołu, czyni postać Chrystusa większą, potężniejszą! Na jednym obrazie odwrócić perspektywę mógł tylko ktoś, kto umie się bawić tą perspektywą, jak nikt inny. Ale ten Artysta właśnie perspektywą się fascynował!
Notowała: Maria Malatyńska