Ten scenariusz już znamy. Czas na „mecz o wszystko”
Idrissa Gueye strzelił zza pola karnego. Wojciech Szczęsny czaił się do rzutu na piłkę, ale w locie ta odbiła się od Thiago Cionka, który nie zdążył zareagować i wbił ją w drugi róg bramki. W drugiej połowie Mbaye Niang wykorzystał błędy polskiej defensywy i drużyna Adama Nawałki przegrała z Senegalem na zakończenie pierwszej kolejki mundialu.
Aż strach pomyśleć, co w 37. min działo się w domu Małgorzaty Milewskiej-Augusto w Krakowie, która w weekend była w Soczi. Przyjechała na mecz Portugalii, narodowej drużyny jej męża, z Hiszpanią. Przy okazji szukała możliwości zrobienia sobie zdjęcia z polskimi piłkarzami. Udało jej się złapać tylko Cionka. - Stałam się jego największą fanką - przekonywała, pokazując zdjęcie na telefonie.
Wsparcie Brazylijczykowi z polskim paszportem było potrzebne. Głównie dlatego, że musiał zastąpić niezastąpionego za kadencji Adama Nawałki, czyli Kamila Glika. Wprawdzie selekcjoner mydlił oczy, że 30--letni obrońca wystąpi przeciwko Senegalowi, ale nic takiego się nie stało. Zdecydował się na Cionka, co okazało się kiepską decyzją. Na jego szczęście popełnione przez niego błędy naprawiał Michał Pazdan.
Szkoda, że takiego wsparcia nie mieli pozostali Biało-Czerwoni. Zwłaszcza w środku pola, gdzie Arkadiusz Milik kompletnie nie rozumiał się z kolegami. Podawał tam, gdzie akurat ich nie było. Podobnie jak zdarzało się Piotrowi Zielińskiemu, człapiącemu po boisku jak w swoich najgorszych spotkaniach w kadrze. Kończyło się na tym, że obrońcy zmuszeni byli do dalekich podań, które potężni Senegalczycy z łatwością zbierali.
Do tego oczywiście Grzegorz Krychowiak, który niemal w pojedynkę musiał przerywać akcje przeciwników. Wychodziło mu to raz lepiej, raz gorzej. Gorzej było za to z podaniami. W 60. min zaliczył najgorsze, bo asystował przy bramce Mbaye Nianga. Powracający na boisko po interwencji medycznej napastnik Torino wykorzystał gapiostwo Jana Bednarka i dalekie wyjście z bramki Szczęsnego.
Kilka minut później kibice po raz pierwszy ryknęli: „Polska grać, k… mać”. I był to jedyny wyraz niezadowolenia. Poza tym polscy fani swój mecz wygrali. Stadion Spartaka w Moskwie jest biało-czerwony z zewnątrz. I był biało-czerwony także wewnątrz. To już za sprawą naszych kibiców. Wprawdzie nie ma u nas obiektu przypominającego ten w stolicy Rosji, ale gdyby zamknąć oczy i wsłuchać się w odgłosy trybun, można byłoby poczuć się jak na stadionie w Polsce. Doping fanów był oszałamiający. Na trybunach było ich 44 190 (może wejść 45 360), z dużą dozą pewności, niczym Nawałka powtarzający o optymalnym przygotowaniu zespołu do mundialu, można stwierdzić, że Polaków było przynajmniej 30 tys.
Niewykluczone, że szaliki mieli też na sobie kibice z innych krajów. Jak na przykład Meksykanie, którzy na placu Czerwonym i w jego okolicach świetnie bawili się z przybyszami z Polski. Nic dziwnego. Zdarzyła się sytuacja, że nasi rodacy przejęli pokój po grupie z Ameryki Północnej. Ci zostawili w hotelu saszetkę z dwoma tysiącami euro, biletami na wtorkowe spotkanie oraz paszporty. Polacy oddali zgubę wolontariuszom, a ci przekazali ją właścicielom. - Później się z nimi spotkaliśmy. Gdy nas zobaczyli, mieli łzy w oczach, nie wiedzieli, co powiedzieć - opowiadał uczciwy znalazca.
Nawet ich wsparcie nie potrafiło zagłuszyć dwóch kilkudziesięcioosobowych ekip kibiców z Senegalu. Jedni klaskali w jeden rytm, drudzy, przy wsparciu bębniarzy, inny. Do tego wymalowani jak na pantomimie.
Wracając do Krychowiaka, popełniony błąd odrobił golem strzelonym głową po dośrodkowaniu Kamila Grosickiego w 86. min. Na więcej nie było stać polskiej drużyny. Nie pomogło nawet to, że selekcjoner, jak nigdy, postanowił zaskoczyć rywala. W przerwie zmienił ustawienie, przechodząc na grę trzema obrońcami. Jakuba Błaszczykowskiego, który rozegrał setny mecz w kadrze, zastąpił Jan Bednarek. Nic to jednak nie dało i tak jak w polskiej historii mundiali w tym wieku - w niedzielę z Kolumbią w Kazaniu zagramy „mecz o wszystko”.